Dodany: 05.02.2009 21:51|Autor: Bawesolka

Redakcja BiblioNETki poleca!

Książka: Dolina Radości
Chwin Stefan (pseud. Lars Max)

Tropem cudzych podkreśleń - Stefan Chwin: "Dolina Radości"


Bardzo lubię czytać książki, które ktoś przede mną czytał. Dlatego często korzystam z biblioteki, która w moim mieście nosi godne miano Książnicy. Odczuwam podwójną przyjemność, gdy dostrzegam dyskretne podkreślenia poprzedniego czytelnika, zapiski na marginesie, znaki zapytania, klamry… Przyznam, że sama też nieraz robię zapiski w książkach i to nie zawsze swoich, choć należę do pokolenia, które na lekcjach bibliotecznych uczono, że do lektury należy zasiadać z czystymi rękoma, nie wolno czytać przy jedzeniu i nie wolno po książkach pisać. Czyjeś notatki na głównym tekście autora są dla mnie dowodem, że książka, którą czytam żyje, że skłoniła kogoś – nie tylko mnie - do myślenia, jest dla kogoś ważna. To widoczny znak dialogu, jaki prowadzi czytelnik z autorem. Bazgranie po książkach może oburzyć bibliotekarza, ale autora powinno wprawić w stan euforii, bo oto nie tylko ktoś mnie kupił, nie tylko wypożyczył, nie tylko czyta mnie, ale jeszcze ze mną rozmawia, pisze do mnie, a nawet mnie podkreśla!

Gdyby egzemplarz "Doliny Radości", który wypożyczyłam z biblioteki, wpadł w ręce Stefana Chwina, mógłby mu dostarczyć wiele satysfakcji. Mnie zaś zachęcił do przyjrzenia się dokładniej niektórym jej fragmentom, motywom i wątkom.

"Kim byłem w tamte dni pamiętne? Ach, listkiem niesionym przez potężne wichry historii, pchłą w wielkim futrze świata, skromnym pracownikiem piękna z operowego teatru w Monachium, uciekinierem, znajdą, byłym więźniem Auschwitzu i Łubianki, synem kamienia z pięknej doliny Freudental, nic nie znaczącym uczniem nieodżałowanego pana Rasermanna, więc cóż mogłem zrobić, ja berliński balsamista, przyjaciel zwłok Włodzimierza Iljicza?"[1]

Oto jedno z wielu anonimowych podkreśleń. Słowa, w których bohater próbuje określić swoją tożsamość, próbuje sam sobie wytłumaczyć, kim jest i jakie są właściwie racje jego bytu. Nie jest to zadanie łatwe ani dla bohatera, ani dla czytelnika, bowiem Eryk Stamelmann niejedno ma imię i niejedno oblicze. Jego żywiołem jest przemiana, do której szczególnie predestynuje go jego zawód - Eryk jest makijażystą, charakteryzatorem na usługach ludzi zwykłych i niezwykłych. Jego niecodzienny fach staje się nie tylko źródłem zarobku, ale sposobem na życie i przetrwanie w najbardziej nawet niebezpiecznych sytuacjach i na najostrzejszych zakrętach historii. Sztuka malowania twarzy, jaką posiadł Eryk, daje mu magiczną moc przetrwania, długowieczności i młodości (starzeje się Marlena Dietrich, Eryk – nie). Dzięki swemu powołaniu bohater staje się żywą legendą, co dodatkowo podkreśla jego tajemnicze pochodzenie:

"Kiedy szukał w pamięci swoich początków, przypominał sobie pewien sen z dzieciństwa, zagmatwany i ciemny, w którym ciągle powracał obraz wielkiego głazu, spadającego z nieba na polanę w sosnowym lesie. Głaz uderzał o ziemię, pękał jak łupina orzecha, a z jego granitowego wnętrza wypadało śpiące dziecko o złotych włosach, które leżało potem na trawie, jakby je ktoś wysypał z koszyka i zostawił pod gałęziami drzew, by rosło wśród saren i jeleni"[2].

Do tego kamienia jak do kołyski wróci Eryk na końcu swego życia.

Powiedzieć o Eryku Stamelmannie, że był makijażystą - to niewiele. Bo był i artystą, i cudotwórcą, i czarodziejem, czułym kochankiem, ale też zdrajcą kobiety i kraju (a nawet krajów, bo przecież nie miał tylko jednej ojczyzny), oszustem i szpiegiem, społecznym wyrzutkiem ściganym listem gończym, a zarazem synem szanowanego obywatela Niemiec, obrońcą Poczty Polskiej w Gdańsku i autorem największego sukcesu propagandowego Hitlera, bohaterem ocalającym prześladowanych w czasie wojny Żydów i tym, który brał udział w najokrutniejszych eksperymentach Rzeszy. Nie sposób oddzielić w bohaterze dobra od zła, poza nieustannymi zmianami nie ma on stałej cechy. Jego przypadki sugerują, że człowiek nie może być sobą, zwłaszcza wobec wciąż zmieniających się okoliczności i zawirowań historii.

Kluczem do zrozumienia postaci Eryka są słowa, które sformułował on jeszcze jako młody chłopiec, a które powracają jako motto jego mistrza, pana Rasermanna:

"Nie ma głębi, jest tylko powierzchnia"[3].

Myśl ta bliska jest Gombrowiczowskiej teorii "gęby" i, podobnie jak przesłanie "Ferdydurke", przeraża. Bo skoro nie ma głębi, to wszystko wolno, wystarczy paskudną duszę przykryć odpowiednią formą z masy plastycznej i przysypać pudrem. Najlepszym przykładem – perfekcyjny wizerunek zewnętrzny Hitlera czy Stalina, za którymi poszły tłumy. Z zewnętrznym wyglądem człowieka nierozerwalnie związane jest jeszcze słowo, które – podobnie jak powierzchnia głębi - nie ma w sobie prawdy:

"Słowa nie są przyrośnięte do rzeczy jak huba do drzewa. Są tylko zmienną powierzchnią, naskórkiem, suknią, sutanną, koszulą Dejaniry, mundurem, który można w każdej chwili zmienić na inny, liniejącą skórą węża, pontyfikalną szatą, w którą ubieramy świat, płaszczem z łabędzich piór, którym okrywamy nieprzyzwoicie gołe ciało rzeczy. Słowa można nałożyć na każdą rzecz jak warstwę pudru na twarz, albo z rzeczy zdmuchnąć jak się zdmuchuje puder z policzka"[4].

Rozdźwięk pomiędzy słowem a prawdą odnosi się w równej mierze do propagandy dwudziestowiecznych totalitaryzmów i do samego bohatera, a raczej sposobu, w jaki mówi się o nim w powieści. Równie skomplikowana jak sam bohater jest bowiem narracja powieści, którą określić by można jako „szkatułkową” (ale nie w takim sensie, jak w klasycznych kompozycjach szkatułkowych z "Rękopisem znalezionym w Saragossie" na czele). Chwin czyni najpierw narratorem komisarza Kluge, który wypowiada swój monolog zwracając się raz po raz do pułkownika Hartmanna. Kluge śledząc losy Eryka w pewnym momencie cytuje jego listy do Anny jako materiał dowodowy. Wreszcie przemawia sam Eryk Stamelmann, kierując z kolei swą wypowiedź do komisarza Kluge, dopóki nie odezwie się sam pułkownik Hartmann. Rozdział, w którym ma to miejsce jest punktem zwrotnym akcji, dotychczas bowiem nad Erykiem ciążył wyrok, odtąd zaś jego losy są konsekwencją tego wyroku. Taka kompozycja niewątpliwie buduje w powieści odpowiednie napięcie. O swych dalszych nieprawdopodobnych perypetiach opowiada już sam Eryk, tłumacząc się tym razem przed niejakim porucznikiem Nowakiem. Nie ma więc w tej książce jednej prawdy o bohaterze, jak w życiu nie ma jednej prawdy o człowieku.

Cała historia życia Eryka Stamelmanna wydaje się nieprawdopodobna i może nie do końca zgodna z realiami historycznymi (można by "Dolinę Radości" zaliczyć do gatunku "historical fiction", jeśli takowy istnieje), złożona niejako ze zwielokrotnionych życiorysów ludzi żyjących w XX wieku, będących świadkami najważniejszych wydarzeń tamtego okresu. Stamelmann to człowiek XX wieku, świadek XX wieku, a tym, co sprawia, że bohater, choć niemożliwy, staje się możliwy, jest ulotna, anonimowa (bo tworzona pod wieloma nazwiskami), przemijająca, lecz uprawiana z pasją sztuka. Ją przede wszystkim ma Eryk na swoją obronę w nieustannie toczącym się w jego życiu procesie. A jest to sztuka święcąca triumfy także w XXI wieku. Również i dziś to najpowszechniejsza ze sztuk – sztuka makijażu czy kamuflażu; któż jej nie uprawia?

Tyle mniej więcej wynikło z nie moich podkreśleń w tekście wypożyczonej książki. Od siebie chcę dodać, że taka kreacja głównego bohatera zdradza niezwykłą czułość autora na zagadnienia moralne, obecną też w innych książkach, choćby w "Złotym pelikanie". Taka wrażliwość (w odróżnieniu od powszechnego moralizatorstwa) sprawia, że "Dolina Radości" jest książką ważną i potrzebną. Świetnie oddana atmosfera przedwojennego Gdańska i Monachium czyni ją z kolei przyjemną w lekturze(tę przyjemność wzmacnia jeszcze piękne wydanie Tytułu, wydrukowane na luksusowym papierze). A wspomniane już zapiski poprzednich czytelników dowodzą, że jest też książką czytaną.



---
[1] Stefan Chwin, "Dolina Radości", wyd. Tytuł, s. 502.
[2] Tamże, s. 59.
[3] Tamże, s. 62.
[4] Tamże, s. 264.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 8929
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 5
Użytkownik: verdiana 06.02.2009 12:18 napisał(a):
Odpowiedź na: Bardzo lubię czytać książ... | Bawesolka
I mnie są bliskie podkreślenia i notatki na marginesach (chociaż nie praktykuję tego na książkach bibliotecznych), zazdroszczę Ci więc tego egzemplarza.

Gdybym tej książki nie miała w schowku, to na pewno wylądowałaby tam po Twojej recenzji. :-)
Użytkownik: Kuba Grom 06.02.2009 20:00 napisał(a):
Odpowiedź na: Bardzo lubię czytać książ... | Bawesolka
Niezła recenzja. Też czasem z zaciekawieniem przyglądam się, co to tak kogoś wcześniej zainteresowało, że podkreślił. Ciekawie to niekiedy wygląda w lekturach; szkolny egzemplarz "Innego świata" Grudzińskiego, był przez poprzednich uczniów popodkreślany, zakreślany, ujęty w klamerki i nawiasiki (zdarzyły się rysunki kwiatków) w ok. 30%, ale właśnie niepodkreślony był bardzo ważny fragment, w którym autor pisze dlaczego jego relacja z gułagu jest taka reportażowa i do bólu szczera. No cóż, na lekcjach nie było potrzebne, w opracowaniach nie wspomnieli, to i nikt nie wyszukiwał ani nie podkreślał. Coś podobnego znalazłem w "Procesie" Kafki, w wydaniu w opracowaniem i zaznaczonymi ważnymi fragmentami.
Użytkownik: Marylek 07.02.2009 10:39 napisał(a):
Odpowiedź na: Bardzo lubię czytać książ... | Bawesolka
Jak różni sa ludzie, jak różne są ich upodobania, tak różny jest ich odbiór rzeczywistści.

Ja nie cierpię książęk zabazgranych, popisanych, pokreślonych. Im więcej takich podkreśleń, tym gorzej mi się taki egzemplarz czyta. Mam wrażenie, że ktoś chce mi narzucić swój odbiór książki, swój punkt widzenia, gdy tymczasem ja czytam po to, żeby samodzielnie odebrać myśl autora, wyłuskać coś dla siebie. I narzucanie przez drugie osoby ich odbioru zwyczajnie mi przeszkadza. Uważam, że pisanie, a nawet kreślenie, po książce z biblioteki, która jest własnością wspólną, to dowód złego wychowania, prostactwa, braku szacunku dla innych - ech, wszystko co najgorsze! Nie i jeszcze raz nie!!

Inaczej ma się sprawa z książkami prywatnymi. Moją włąsność mogę traktować w sposób w jaki chcę: podkreślać, zakreślać, pisać na marginesach, rysować kwiatuszki. Bo jest moja, bo nie nadużywam w ten sposób niczyjej wrażliwości, nie gram na cudzych uczuciach. Jeśli komuś taką książkę prywatnie pożyczę, to musi on liczyć się z tym, że właściciel coś tam pobazgrał, ale jemu, temu pożyczającemu, nie wolno dopisywać nic, bo to nie jego książka, proste. W drugą stronę to działa tak samo: jeśli sama pożyczam od kogoś książkę popisaną, nie mogę niczego dodać, to nie mój egzemplarz, ale nie mogę też mieć pretensji, bo właściciel ma prawo robić książce co chce.

"Dolina Radości" rzeczywiście bardzo dobra. Czyta sie świetnie, jak to Chwina, a metamorfozy makijażysty Eryka o pokręconym życiorysie, stanowiące po części odbicie meamorfoz rzeczywistości w jakiej przyszło mu żyć, pokazują co w człowieku ulega zmianom w trakcie drogi przez życie, a co pozostaje takie samo. Też polecam tę książkę.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 07.02.2009 14:26 napisał(a):
Odpowiedź na: Bardzo lubię czytać książ... | Bawesolka
Piękna recenzja (choć z jedną przekazaną w niej myślą - nie dotyczącą omawianej pozycji, lecz sentymentu do książek poznaczonych notatkami - nie zgadzam się definitywnie!), a książka do schowka!
Użytkownik: Agella 09.02.2009 22:45 napisał(a):
Odpowiedź na: Bardzo lubię czytać książ... | Bawesolka
Recenzja bardzo ciekawa. A w sprawie bazgrania po książkach - w zasadzie jestem przeciw, ale... Kiedyś miałam w ręku Książkę z biblioteki na której bardzo chciałam zaznaczyć swój ślad. Ponieważ nie chciałam jej niszczyć zrobiłam coś innego - wypisałam parę cytatów na kartce, włożyłam do książki i tak oddałam do biblioteki. Może następny czytelnik wyrzucił kartkę do kosza, a może nie:-)
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: