Życie jak zły sen
Wściekły pies to sen, który uparcie nocami powraca do pewnego katolickiego księdza–geja, niepotrafiącego poradzić sobie ze swą przypadłością. Ksiądz jest młody, nowoczesny, rzadko nosi sutannę i koloratkę, pomaga biednym, jest lubiany i szanowany przez wiernych. Sam nie wie, czy poczuł powołanie, czy też nie widział przed sobą innej drogi życia. Po prostu wstąpił do seminarium, i już. Nie myślał o tym, że dziwny pociąg do starszych, umięśnionych, apetycznie pachnących mężczyzn kiedyś wciągnie go w takie bagno. Nie myślał, bo nie wiedział jeszcze, że tak oto dawał o sobie znać homoseksualizm, jeszcze we wczesnej młodości.
Ten katolicki ksiądz nie jest postacią fikcyjną, oskarżycielskim paluchem wymierzonym w Kościół katolicki przez byle pisarzynę. On istnieje naprawdę, pewnie nawet niektórzy z nas widzieli go, rozmawiali, dowcipkowali z nim. Nie, nie jest o nim głośno. Nie jest też pewnie jedyną taką postacią w naszym kraju.
Wojciech Tochman to znany polski publicysta, dwukrotny finalista Nagrody Nike. W swoim zbiorze reportaży zwraca naszą uwagę na aspekty rzeczywistości, jakie znamy przeważnie ze słyszenia, z gazet, telewizji, radia czy innych środków przekazu. Nie dotykają często naszych znajomych, rodziny, nas samych, dlatego też po usłyszeniu wiadomości o wypadku, o problemach jakiejś rodziny z przeżyciem „do pierwszego”, o nietypowej chorobie albo wzdrygniemy się i podziękujemy w duchu losowi, że nas to ominęło, albo nawet nie zarejestrujemy takiej informacji – ot, przydarza się, takie życie, tak musi być, nie on pierwszy i nie ostatni, przecież tyle tego się słyszy, po co się użalać nad kimś co godzinę.
A ile razy pomyśleliśmy, jak wiele pojedynczych ludzkich tragedii, skończonych żyć, brutalnie przerwanej nadziei zawiera w sobie jeden wypadek autokaru? Wypadek, który zdarzył się białostockim licealistom w 2005 roku, kiedy pielgrzymowali do świętego miejsca. Jest rok 2009. Wszystko ucichło, czy to jednak znaczy, że tragedia się skończyła? Została wymazana? Tak wiele oskarżeń, łez, żalu i krzywdy zostało w ludziach do dzisiaj. I w tych, którzy przeżyli, i w tych, którzy z tragiczną śmiercią ofiar nie mogą sobie dać rady – rodzicach, nauczycielach, przyjaciołach, znajomych.
A co myślimy widząc na ulicy człowieka miotającego przekleństwa, dwudziestoośmiolatka idącego w towarzystwie zadbanej, wykształconej może matki, nerwowo gestykulującego, podskakującego? Świr. Ale matka syna wychowała. Nie ma co, pogratulować. Nikomu pewnie nie wpadnie do głowy, że to syndromy bardzo rzadkiej choroby, praktycznie uniemożliwiającej normalne funkcjonowanie w społeczeństwie. I co czuje matka żyjąca jak niewolnica własnego dziecka, które, choć dorosłe, nie potrafi samo sobie zrobić kawy, nie poparzywszy się, usiąść na klozecie, nie złamawszy deski, wsiąść do samochodu, nie uderzywszy pięścią w tylną szybę…
Znalazł się tu także reportaż o nietypowej sławnej rodzinie: planującym własne samobójstwo przez całe niemalże życie synu i oczekującym na ten krytyczny moment ojcu. Bo że on nastąpi, wszystkim wiadomo. Przecież zostało to nawet ogłoszone w prasie.
Tochman nie tłumaczy, nie osądza, nie broni. Pokazuje kawałek brutalnej rzeczywistości: takiej, z jaką nikt nie chce mieć do czynienia. Ma wyjątkowy dar pisania, swoim piórem wzrusza. Jego reportaże nie brzmią tak, jak krótko pokazywane wiadomości w telewizji. Mają całkiem inny wydźwięk. Ukierunkowują nas na zupełnie inny od tak popularnego tor myślenia. Uczą patrzeć na tragedie nie jak na jedną, absurdalną, straszną bryłę zlepionych ze sobą zbiegów okoliczności, nie jak na masę bezimiennych ciał. Pokazują, jak ludzie cierpią pojedynczo, każdy w sobie, każdy zamknięty, z dala od świata. Bo świat nie akceptuje przewlekłego cierpienia, traktuje je jak anomalię. A wszelkie anomalie się odtrąca, odrzuca, nie chce się o nich myśleć.
Żal.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.