Dodany: 28.01.2009 04:47|Autor: Bozena
BBB
Kiedy na przełomie maja i czerwca 1978 roku Jorge Luis Borges miał na Uniwersytecie Belgrano w Buenos Aires przeprowadzić wykłady na zupełnie dowolne tematy – bez kłopotu uporał się z ich wyborem, i do wszystkich zgromadzonych na sali słuchaczy, a właściwie do każdego z osobna (bo „wszyscy” to abstrakcja, jak twierdził) mówił:
- o książce jako o czymś tak intymnym jak ręce i oczy;
-o nieśmiertelności jako nadziei dla jednych ludzi a dla innych nie;
- o Emanuelu Swedenborgu utrzymującym w swej doktrynie, że zmarli nie są pozbawieni woli i sami decydują o pójściu do piekła lub nieba;
- o opowiadaniach kryminalnych i Edgarze Poe;
- wreszcie o czasie mówił - najbardziej frapującym go zagadnieniu filozoficznym w kontekście metafizycznej przemiany.
Książka „Borges mówi” jest zestawieniem tych właśnie pięciu wykładów. Słuchacze zareagowali na nie życzliwie, odpowiedzieli refleksją i żywym odczuciem. Ale to nic dziwnego, bo pisarz ciekawym słowem wiązał audytorium, nie wynosił się ponad nich, a stawał równorzędnym partnerem w „dialogu”. I, jak sam powiedział, odniósł sukces, którego nawet nie oczekiwał.
Zanurzając się w tekst Borgesa - z dużym zaciekawieniem podążałam za wymową zdań interpretujących istotne kwestie egzystencjalne. Spojrzenie jego jest śmiałe, nieraz w opozycji do uznanych wykładni naukowych, filozoficznych czy teologicznych, przy tym jego znajomość literatury imponuje; wszystko postrzegał przez pryzmat literatury i nie wyobrażał sobie życia bez niej. I tutaj, jak w labiryncie z trudnymi do policzenia rozgałęzieniami, poruszał się swobodnie, sięgał do rozlicznych przykładów z różnych epok i miejsc, odwoływał do dzieł literackich, cytatów z nich, historii myśli, filozofii kultury... i z precyzją objaśniał swój punkt widzenia.
1. Mówił o Biblii, Koranie, Kabale, gdzie nic nie miało być przypadkowe, żadna sylaba, żaden werset. Możliwe więc, że to wszystko podyktowane było przez Bóstwo (?). W wywodach swych zmierzał do książki teraz, przypomniał, że Bernard Shaw w sztuce „Cezar i Kleopatra” nazwał Bibliotekę Aleksandryjską - pamięcią ludzkości, dodał, że oprócz pamięci książka jest też wyobraźnią. I tak, mijając czasy i przestrzenie od największych mistrzów słowa, którzy stronili od zapisu - jak Sokrates lub Pitagoras (przekonany, że litera jest martwa) - Borges dotarł do żywego ducha swych książek i tych z Biblioteki Narodowej w Buenos Aires. Biblioteki, której był w końcu dyrektorem. Dotarł też do studentów, doradzając im, aby nie czytali recenzji, a książki właśnie, bo wtedy będą mogli wsłuchiwać się w głos autora i czerpać większą radość z czytania. Jako formę szczęścia.
Droga od słowa do literatury wybitnie go fascynowała: wspominał nawet, że miał chęć napisać historię książki, ale ubiegł go Oswald Spengler, autor „Zmierzchu Zachodu”. Być może, gdyby ją pisał, zacząłby od objaśniania klasycznej starożytności, gdzie nie było kultu dla książki, i od Homera - opiewającego gniew Achillesa - natchnionego nie przez Bóstwo, lecz muzę. A potem rozwinąłby problem mówionego słowa, uskrzydlonego, ulotnego, jak je nazwał Platon, który po to wymyślił dialogi, by książki „mówiły”.
Tymczasem Borges uśmiechał się, bo bardzo możliwe, że Platon wymyślił też... Sokratesa. ;)
Już Seneka, a i później Montaigne wykpiwali ludzi nadmiernie gromadzących rozmaite dzieła, nadto Montaigne akcentował, że nie czytał dalej takich ustępów, które w jakimś momencie trudność mu sprawiały; uważał, że książka powinna przynosić nam radość; autor wykładów identycznie myślał, choć z początku wydawało mu się, że tamci wypowiadają się przeciw książce. I co ciekawe, co wiem z niepublikowanych u nas wspomnień służącej Borgesa o olśniewającym imieniu Epifania (zwanej Fanny), że on sam partiami wynosił książki z domu, oczywiście - te zbędne. W niezbędnych pomiędzy stronicami trzymał banknoty. :) Dzieła niepotrzebne już zostawiał pod stolikami w kawiarniach, niby to w roztargnieniu. Albo pozbywał się ich w czytelniach. Nie czytał gazet (pomijam tutaj smutny fakt: Borges tracił wzrok, pod koniec życia był niewidomy), nie miał ani telewizora, ani radia, powiedziałabym: uobecniał się w skupieniu. Gdy ktoś z gości czy domowników przynosił gazety – wyrzucał je przez balkon. W dosłownym znaczeniu. Od tej strony wszyscy sąsiedzi go znali. A czy od innej też? To był spokojny człowiek. :)
A Borges, zdaje się, uśmiechał się...
2. Wszystkie wykłady opatrzone są przepastnymi (skąd kolejne rozwidlenia i źródło niewyczerpanej wiedzy) i rzetelnymi przypisami tłumacza Andrzeja Sobola-Jurczykowskiego (uznanie); a ten o nieśmiertelności duszy, niezbyt długi, zawierał największą ich liczbę, co świadczy o tym, na jak wielu artystów i myślicieli, i ich dzieła Borges pragnął ukierunkować uwagę słuchacza. Skłonić go do poszukiwań, analizy, refleksji, skłonić do próby odpowiedzi na pytanie: dlaczego człowiekowi od prawieków tak bardzo zależy na eksploracji zagadnienia nieśmiertelności duszy, co i w literaturze trwale odzwierciedla się. Wątpię jednak, by mógł on zgadzać się w całości z którąkolwiek doktryną religijno-etyczną, jeśli sam znał odpowiedź. Myślę, że nawet najżarliwsza religijność dająca nadzieję na zbawienie nie zmieniła przez wieki nic. Autor wykładów powiedział, że nie chce po śmierci nadal być Borgesem, nie chce myśleć o transgresji dusz, i nie chce nieśmiertelności osobistej, przypominając, jak to Goethe nie mógł pogodzić się ze śmiercią przyjaciela i „żądał” tej nieśmiertelności dla niego.
Zatem - czego Borges chciał? Wyjaśniająca partia tekstu przekazana jest z upojeniem, wirem, traktuje o innej formie nieśmiertelności, i to wszystkich nas. A sens jej w Pamięci tkwi.
Fanny powiedziała, że pan Borges chyba nie wierzył w Boga, była zdumiona, że po śmierci matki chodził on codziennie na cmentarz i... modlił się.
3. Opowieść o długim życiu Emanuela Swedenborga, inteligencji jego, pracy i wynalazkach podobnych do wynalazków Leonarda da Vinci - fascynuje jak baśń. Ale i momentami... bawi, zdumiewa, budzi niewiarę. Niewiarygodne też z perspektywy dzisiejszej wydaje się jego mistyczne objawienie: miał on za głosem Jezusa zostać Odnowicielem Kościoła, a stał się twórcą nieco innej, powiedziałabym: przyjaznej doktryny religijnej. I anioł z Ziemi znajdzie w niej coś dla siebie, i demon. Każdy. Wedle woli i odczuć. Bowiem jak w życiu, tak i po śmierci - w niebie lub w piekle - szukać będzie swojego towarzystwa. ;)
Borges miał Swedenborga za najbardziej niezwykłego i tajemniczego poddanego Karola XII, za wielkiej klasy wizjonera. Przeczytał cztery tomy dzieł Swedenborga (jest ich pięćdziesiąt) i wykład Emersona o nim; doradzał zapoznanie się choćby z jednym dziełem: „O niebie, o piekle i ich cudach”. Mówił też, że nie dopatrzył się oznak szaleństwa autora; uważał, że doktrynę zbawienia z intelektualnym niebem - wyłożył jasno. Człowiek musi się zbawić, myślał wizjoner, nie tylko etycznie, ale i intelektualnie; a potem William Blake dopowiedział trzeci rodzaj zbawienia: poprzez sztukę. Borges dziwił się, że Kościół Swedenborgiański w Pensylwanii ma zaledwie kilka tysięcy wyznawców: w Stanach Zjednoczonych, Anglii, Szwecji i Niemczech, ale jednocześnie usprawiedliwiał tę liczbę powracającym jak sen „skandynawskim przeznaczeniem”. Bo, zdaje się, to wikingowie na kilka wieków przed Krzysztofem Kolumbem dotarli do Ameryki, a nadal mówimy, że odkrył ją Kolumb.
4. Opowiadania kryminalne pozostawił nam w „spadku” Edgar Poe, i jak dotąd są one, wedle słów Borgesa, jedynym uporządkowanym przejawem powieści literackiej: z początkiem, rozwinięciem i zakończeniem; skarżył się na ogólny chaos literacki, z czym trudno jest mi się zgodzić, i widział w tych opowiadaniach pewną formę ochrony książki... inteligentnej, mającej swój typ myślącego, podejrzliwego czytelnika. Od dawna nie czytam już kryminałów, a więc niełatwo mi z tą sugestią dyskutować, lecz nie sądzę, żeby miłośnicy innych gatunków literackich byli mniej inteligentni. Może są bardziej ufni, i może dłużej niż tamci głowią się nad rozwiązywaniem szarad. Dedukowaniem. A dalej – to już więcej mi nie pasuje: Borges poświęca tyle energii, aby udowodnić, że słynny wiersz Edgara Poego „Kruk” („Never More”) jest lichym utworem powstałym w istocie jako objaw formy, gra autora z innymi i z samym sobą, próba zamaskowania słabości do alkoholu, predyspozycji do rozpaczania. Ale jakie to ma znaczenie? Tym bardziej, że ostatecznie całość spuścizny Poego - Borges ocenia jako dzieło geniusza. Nie on jeden. Tak czy inaczej – ten wiersz jest ważny. „Never More” inspirował opowiadania kryminalne, które pisarz chwali za solidne rusztowanie, uważa za literaturę faktu intelektualnego.
Spójrzmy jeszcze przez chwilę, co Borges mówił o narodzinach „Never More”, opierając się na materiałach Poego. To w największym skrócie:
- Edgar Poe wybiera do refrenu niewiadomego jeszcze wiersza silnie wpisujące się w pamięć (fonetyczne brzmienie) litery w języku angielskim, a są nimi „o” i „r”;
- myśli o wyrazach, które je zawierają, przychodzi mu do głowy: never more (nigdy już);
- dochodzi do wniosku, że człowiek nie może przy końcu każdej zwrotki, w refrenie, powtarzać: „nigdy już”;
- decyduje, że w takim razie nie musi tych słów wypowiadać istota rozumna, niech to będzie ptak, a że akurat czytał powieść Charlesa Dickensa „Barnaby Rudge”, gdzie występuje kruk - ma już kruka. O imieniu Never More;
- teraz duma: jaki i o czym ma być ten wiersz; dla jego melancholijnej natury naturalnym jest, że smutny; a co jest najsmutniejsze? śmierć pięknej ukochanej;
- zatem kochanek opłakuje jej śmierć siedząc w bibliotece na tle białego popiersia Minerwy; a dlaczego białego? Bo czarne (kruk) na białym najbardziej widoczne jest, to wyraz ekspresji;
- a co robi kruk w bibliotece? Ucieka (ulatuje) przed rozszalałą burzą, i przez okno do niej wpada, a więc w miejsce wybitnie spokojne wprowadza nastrój grozy;
- zapytany przez zrozpaczonego człowieka, kim jest, odpowiada: never more (nigdy już);
- mężczyzna świadomie dręczący się, a bliski szaleństwa znajduje rozkosz w cierpieniu, zadaje więc krukowi kolejne, jedno po drugim, pytania, tak sformułowane, że odpowiedź na nie, którą już i tak zna, brzmi: never more, never more...
Spotkałam się z wieloma interpretacjami „Kruka”, i teraz, po dociekaniach Borgesa przychodzi mi na myśl Nietzsche ze swą sentencją, że nie istnieją fakty, a tylko interpretacje.
Jorge Luis Borges w dalszej części wykładu mówił o rozwoju literatury detektywistycznej. A ja już tylko przypomnę o tym, że pierwszym detektywem w historii literatury był przenikliwy paryżanin Auguste Dupin z pierwszego opowiadania kryminalnego Edgara Allana Poe „Zabójstwo przy Rue Morgue”. Dzieła autora „Kruka” inspirowały wielu poetów i pisarzy (nawet malarzy), wystarczy wspomnieć choćby Baudelaire’a, ucznia Poego, który miał, jeśli dać wiarę słowom Borgesa, modlić się codziennie do mistrza; a już z pewnością bardzo wielu z nas pamięta o Sherlocku Holmesie stworzonym przez Arthura Conan Doyle’a...
5. Przechodząc do - najbardziej odczuwanego przez nas - problemu czasu, Borges zwrócił uwagę na zbyt powszechne i lekkomyślne, wedle niego, łączenie w dociekaniach spójnikiem „i” czasu i przestrzeni. Sugeruje doświadczenie z wyobraźnią. W tej wyobraźni pozostawia nam, ludziom, jeden zmysł tylko, a mianowicie: słuch, i chce przekonać, że wtedy postrzeżenie będzie jedyne: wrażanie się w świadomość odczucia upływu chwil... Jakiś tam świat składałby się wówczas z jednostek odczuwających przemianę czasu i tożsamości porozumiewających się jedynie słowem. I więcej już nic. Mniej istotne jest tutaj, w rozważaniach, czy przemianę przeszłości w przyszłość, czy przyszłości w przeszłość, jak określał upływ czasu James Bradley. A zatem: ludziom najbliższy jest problem czasu, a nie przestrzeni.
Czym więc jest czas, bez którego nie możemy się obyć? Znowu w wywodach Borgesa pojawia się Platon z najdawniejszą definicją czasu jako ruchomego obrazu wieczności; tę definicję autor wykładu stara się podważyć (ciekawe tutaj snuje refleksje), przywołując w „konfrontacjach”, obok własnych, przemyślenia rozmaitych mistyków i filozofów. Są wśród nich: Heraklit, Blake, Schopenhauer, św. Augustyn, Bergson, Russell, Newton...
Czym jest owa wieczność Platona i nasza? Chwilą, w której łączą się wszystkie czasy, jak mówią teologowie? A może jest... Sztuką: stałością tego, co ulotne jest.
Dziękuję Ci, E.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.