Dodany: 20.01.2009 20:12|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Świadectwo wciąż żywe


Miałam już nie sięgać po literaturę martyrologiczną. Miałam. Ale w pozycjach wystawionych przez lokalną bibliotekę do sprzedaży za grosze znalazłam "Wielbłąda na stepie", którego mój własny egzemplarz przepadł przed paru laty bez wieści. Jak już kupiłam, to należało sobie przypomnieć, a skoro sobie przypomnieć, to może wcześniej zajrzeć do czegoś dokumentalnego... - i tak od łyczka do rzemyczka, przegryzłam się w imponującym tempie przez potężne tomisko, zawierające sto kilkadziesiąt relacji kresowiaków i uchodźców z Polski centralnej, przymusowo wywiezionych w głąb Rosji (ZSRR) w roku 1940.

Jeśli chodzi o same fakty, to raczej nie znajdzie tu czytelnik szczególnych nowości w porównaniu ze sztandarowymi pozycjami opisujących wojenne losy tej grupy Polaków (wspomniany "Wielbłąd na stepie" i "Krzyż Południa" Krzysztonia, "Wszystko co najważniejsze" Watowej, "Dzieje rodziny Korzeniewskich" Wańkowicza itd.), może tylko jeśli chodzi o krótki okres między wkroczeniem bolszewików a wywózką. Ale jeżeli ktoś nie zna poruszającej ten temat beletrystyki – to wartość tych surowych, nieobrobionych relacji (z pozostawieniem w pełni oryginalnej ortografii, interpunkcji i stylistyki) jest nie do przecenienia.

To trzeba wiedzieć, żeby mieć pełny obraz ostatniej wojny i pełny obraz pognębienia człowieka przez totalitaryzm jakiejkolwiek maści. Te wstrząsające opisy podróży (czy można to nazwać podróżą?) w bydlęcych wagonach, w ścisku, smrodzie i upokorzeniu ("Potrzeby naturalne »małego kalibru« robiło się w kącie na podłogę lub obok drzwi, a »większego kalibru« – załatwiało się zbiorowo, w jedne na ten cel poświęcone spodnie, podarte na kilka kawałków, by wystarczyły na kilka razy"[1]); te relacje z warunków zastanych na miejscu przymusowego osiedlenia – gdzie rzekomo miało być "wsioho mnogo"[2], a były cuchnące zapluskwione lepianki lub drewniane baraki, w których "kazali mieszkać w jednem pomieszkaniu po 53 osoby"[3], była mordercza praca "zimą przy 60 stopniach mrozu w butach skużanych podartych w rękawicach swojej roboty"[4], za którą płacono prawem do nabycia głodowych porcji czarnego chleba i czasem innych artykułów spożywczych, które wedle dzisiejszych standardów nie nadałyby się nawet dla psa ("zupa to sama woda tylko kawałek kości i trochę kaszy"[5]), tak czy inaczej niewystarczających na wyżywienie kilkuosobowych rodzin; te suche, jakby do cna już wyciśnięte z łez opowieści o braciach, siostrach, matkach umierających z głodu i zimna, z brudu i wskutek wypadków doznanych przy katorżniczej pracy...

Jak bardzo musi ulec przewartościowaniu cała świadomość człowieka, by mógł napisać: "29 czerwca 1940 roku zostanie pamiętnym do końca życia, bo tego dnia oczyszczano piwnicę z gniłej kartofli. (...) mnie udało się wybrać ze 4 kilogramy tylko na pół gniłych, to już miałam bal na tydzień do gotowania gęstej zupy na 5 osób"[6]! I jak bardzo równocześnie musi być u niego zakorzenione poczucie tożsamości narodowej, by nawet w takich warunkach nie dać się skusić na "duże zapłaty i polepszony byt"[7] za wyrzeczenie się siebie, nadal marząc o powrocie "do wolnej i potężnej Polski!"[8]...

Wartość dokumentalna i emocjonalna zebranych w tomie wspomnień jest tak ogromna, że – co u mnie wyjątkowe – nie śmieszyła mnie i nawet specjalnie nie męczyła horrendalna ortografia i stylistyka wielu tekstów (ciekawe swoją drogą, że pośród ponad setki dzieci i młodzieży, w większości liczących sobie w chwili wywózki przynajmniej 10-12 lat - a więc mających już za sobą parę lat edukacji w kraju - mniej niż co dziesiąty indagowany umiał wypowiadać się jako tako poprawnie w ojczystym języku; u dorosłych znacznie wyraźniej dało się zauważyć związek opanowania poprawnej polszczyzny z pochodzeniem klasowym i wykształceniem). Wręcz przeciwnie – tu akurat dodaje to wiarygodności. Czy można nie wzruszyć się wyznaniem prostego żołnierza: "Ateraz ja może bardzo dokładnie nie napisał to kto bendzie czytał to go bardzo przepraszam bo poniewasz nie jestem poeto a że ja tak pisał na prędkie rękę"[9]? Czy można nie uwierzyć ślusarzowi, który z przejęciem oświadcza: "(...) bynajmniej myślę swoim prostym rozumem, bo zasadniczo jestem robotnikiem i pracowałem tylko fizycznie, więc myśleć tak dobrze nie potrafię. (...) Według mojej myśli, to najlepszy kurs dla wszystkich komunistów wszystkich państw na świecie to jest żeby oni poszli tam do tych bandytów i zobaczyli (...) te najrozmaitsze aresztowania przeważnie ludzi biednych, robotników, i rolników wiejskich, bo ci ludzie ponajwiększej części bronili swego kawałeczka ogrodu czy pół lub mórg pola, wydzieranego przez bolszewików (...)"[10]?

Więcej komentarzy nie potrzeba.



---
[1] "»W czterdziestym nas Matko na Sibir zesłali...«. Polska a Rosja 1939-1942" (wybór i opracowanie: Irena Grudzińska-Gross, Jan Gross), wyd. Znak, Kraków 2008, s. 425. Pisownia wszystkich cytatów według oryginału.
[2] Tamże, s. 63.
[3] Tamże, s. 182.
[4] Tamże, s. 145
[5] Tamże, s. 179.
[6] Tamże, s. 290.
[7] Tamże, s. 228.
[8] Tamże, s. 174.
[9] Tamże, s. 376.
[10] Tamże, s. 332.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1152
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: