Przedstawiam
KONKURS nr 75 HIGIENICZNY, czyli KĄPIELE w LITERATURZE, który przygotowała
hburdon:
Witam wszystkie brudasy! Mam nadzieję, że w poprzednim konkursie nabyliście na którymś ze straganów mydła i ręczniki, a po handlowych zmaganiach chętnie orzeźwicie się kąpielą. Biorąc pod uwagę panujące obecnie za oknami temperatury, raczej nie popluskacie się w morzu czy rzeczce, ale co powiecie na wannę bądź łaźnię?
Zapraszam Was do ablucji z nieśmiałością: pierwszy raz znajduję się po tej stronie konkursowych zmagań i liczę na to, że wybaczycie mi pomyłki i potknięcia. Starałam się, żeby konkurs nie był zbyt trudny – tylko kilka dusiołków ma mniej niż sto ocen, tylko jeden średnią ocenę poniżej czwórki. Nie wszystkie konkursowe książki czytałam i nie wszystkie mam ocenione.
Punktacja tradycyjna: po jednym punkcie za autora i za tytuł, w sumie można więc zdobyć 60 punktów. W przypadku zbiorów proszę o podawanie tytułu opowiadania lub wiersza.
Odpowiedzi proszę przysyłać na adres: [...]
do dnia
28 stycznia (środa), do północy.
Podanie biblionetkowego nicku w każdym emailu ułatwi mi przyznawanie punktów!
Cóż jeszcze mogę dodać? Hul, Robaki, na wodę!
UWAGA!
Odpowiedzi nie zamieszczamy na Forum! Wysyłamy mailem!
FRAGMENTY KONKURSOWE
W MORZU
1.
Dzień był tak upalny, że kapitan postanowił po kilku godzinach podróży przybić chwilowo do brzegu, ażeby dać możność załodze – gwoli ochłody – zażycia kąpieli morskiej. Cała tedy załoga wysiadła na brzeg i po chwili setka obnażonych ciał ludzkich pogrążyła się w wodzie. Obnażyłem się na ostatku i ja i złożywszy ubranie na brzegu wskoczyłem do wody i dałem nura, gdyż pływać umiałem doskonale.
Podczas gdym się kąpał, Diabeł Morski wypłynął nagle na brzeg i poskoczył na brzuchu wprost do mego ubrania. Domyśliłem się, iż chce znów włożyć mi do kieszeni ów list przeklęty, który mi tyle klęsk i nieszczęść przyczynił. Odpłynąłem jednak zbyt daleko od brzegu i nie mogłem już mu w czas przeszkodzić. W pierwszej chwili miałem zamiar okrzykiem zwołać na pomoc całą załogę, lecz w porę powściągnąłem się od owego krzyku. Znajomość moja z Diabłem Morskim mogła, jak zazwyczaj, zbudzić rozmaite podejrzenia i całą załogę przeciwko mnie usposobić.
2.
Błagał, by obiecali mu wizytę i przybyli tak licznie, jak tylko będzie to możliwe. Uważał za oczywiste, że morskie powietrze musi dobrze podziałać nawet na ludzi całkowicie zdrowych. Był przekonany, iż nikt nie może czuć się naprawdę dobrze (choćby nawet chwilowo, dzięki ćwiczeniom i pogodzie ducha, zachował oznaki dobrego samopoczucia), jeśli co roku nie spędzi przynajmniej sześciu tygodni nad morzem. Morskie powietrze i kąpiele są wprost niezawodne, stanowią lekarstwo na wszelkie dolegliwości. Leczą choroby żołądka, płuc i krwi, zapobiegają skurczom, gruźlicy, zakażeniom i reumatyzmowi. Nad morzem nikt się nie przeziębia, nikomu nie brakuje apetytu, energii ani siły. Wszystkim dopisuje zdrowie, wszyscy też czują się wypoczęci, pokrzepieni i ożywieni – w zależności od tego, której z tych rzeczy najbardziej pragną, bo morze daje każdemu to, czego ten akurat potrzebuje. Jeśli nie wystarcza morska bryza, cuda czynią kąpiele, jeśli zaś komuś nie służą kąpiele, widocznie natura postanowiła, że wyleczy go samo powietrze.
3.
Gdy dziewczynki miały jedna sześć, druga dziewięć lat – Mama postanowiła kazać je uczyć pływać. Było to niesłychanie mądre postanowienie, za które obie córki były jej bardzo wdzięczne. Lekcje te pobierały od starego rybaka w Świnoujściu, który trzymał je na długim kiju, z pomostu wydając rozkazy, jak się mają poruszać. Woda w owym miejscu była na dwa metry głęboka i gdy rybak, zapalając fajeczkę, opuszczał ów rodzaj wędki, uczennice znikały pod wodą, krzycząc z przerażenia:
– Ich ertrinke! (topię się)
– Aber ich ertrinke nicht – odpowiadał lakonicznie rybak podnosząc pręt do góry (…).
– Mir ist kalt! (zimno mi) – kłapała [M] zębami.
– Aber mir ist nicht kalt – odpowiadał niewzruszony.
Rezultat owych lekcji był jednak bardzo dodatni, bo już po pierwszym sezonie obie dziewczynki pływały jak młode żabki, z tym że [M], o wiele mniej bojąca się wody niż konia, nauczyła się szybko pływać na wznak i pod wodą.
4.
Od drzwiczek każdej kabiny spuszczono niewielkie drewniane schodki, po których schodziły do wody kobiety w swych dziwacznych kostiumach. Brodziły ostrożnie po niewielkiej przestrzeni morza, ogrodzonej i zasłoniętej z dwóch stron. Mężczyźni pływali w oddali, na wolnej przestrzeni. Damy w długich za kolana majtkach i falbaniastych bluzach, w kapelusikach lub wielkich czepcach oraz w pantoflach, których wstążki oplatały im łydki, po krótkiej chwili przechadzania się w wodzie i ewentualnym parokrotnym zanurzeniu się wracały do kabin, gdzie czekały na nie kąpielowe w strojach pokojówek. Pokojowe zarzucały na spowite w mokre kostiumy damy wielkie, włochate prześcieradła kąpielowe. Damy spiesznie znikały w kabinach, a po jakimś czasie ukazywały się już w sukniach i kapeluszach, w pończochach i buciczkach, przeważnie w rękawiczkach i z parasolkami, a to wszystko dla ochronienia delikatnej cery przed opalenizną.
– Czy wejdziesz zaraz do wody, [A]? – spytała ciotka [E] – gdyż ja mam ochotę zanurzyć się nieco. Mój lekarz zalecił mi kąpiele morskie jako niezwykle pomocne na wszelkie stany nerwowe. Sądzę więc, że i tobie zrobią one doskonale.
– I ja tak sądzę, ciociu. Zaraz zejdę do ciebie.
5.
Chcieliśmy tylko nogi zamoczyć, nic więcej, bo tacy byliśmy wystrojeni. Ale [P] powiedział, że do kolan to chyba możemy wejść, więc weszliśmy, a potem [P] wszedł jeszcze troszkę dalej. "No, ja w każdym razie mogę aż dotąd" – powiedział. To ja poszłam jeszcze dalej i powiedziałam: "A ja w każdym razie mogę aż dotąd". Ale już mi się sukienka troszkę zamoczyła od dołu, więc [P] powiedział: "A ja nie jestem mokry". To chlapnęłam na niego, żeby był, to on mnie ochlapnął, to ja na niego jeszcze troszkę chlapnęłam, to on znowu na mnie, i tak coraz bardziej i bardziej się ochlapywaliśmy, a potem całkiem wleźliśmy do wody, samo się tak jakoś zrobiło.
W RZECE, STRUMYKU I JEZIORZE
6.
Było siarczyście zimno. Wiatr wiał ostry jak brzytwa. Pomyślałem, że mimo wszystko się nie ochlapię. Wrócę na łódkę i włożę ubranie. Już się okręciłem, gdy ta przeklęta gałąź puściła pode mną i razem z ręcznikiem wpadłem do wody z potężnym pluskiem. Zanim się zorientowałem w sytuacji, byłem już na środku [rzeki], z galonem wody w brzuchu.
– Ja cię kręcę! Iks dał nura! – usłyszałem głos Igreka, gdy ostatkiem tchu wypłynąłem na powierzchnię. – Nie sądziłem, że starczy mu ikry, a ty?
– I jak tam? – zawołał Zet.
– Cudownie – wybulgotałem w odpowiedzi. – Frajerzy jesteście, żeście nie weszli. Za nic w świecie bym sobie tego nie odmówił. Może jeszcze spróbujecie? Wystarczy odrobina silnej woli.
Nie zdołałem ich jednak przekonać.
7.
[M] pobiegła naprzód wzdłuż brzegu. Wkrótce zaczęła przywoływać rękami pozostałych.
– Tutaj jest wymarzone miejsce do kąpieli! – zawołała, gdy nadeszli.
Mała rzeczka wpadała tam do jeziora. Brzeg był piaszczysty, woda przejrzysta, kryształowa. Drobne rybki pływały w niej, wywijając ogonkami.
Złożono rzeczy na powalonym pniu. Obydwie kobiety zaczęły zdejmować kombinezony, miały pod sekami już zawczasu włożone kostiumy kąpielowe, [H] chabrowy, [M]… lustrzany! Tak, trudno było inaczej nazwać materiał, w którym było można przejrzeć się jak w wykrzywionym zwierciadle, słońce zaś odbijało się w nim tak rażąco, że trzeba było mrużyć oczy.
(…)
– Chyba tutaj nie ma krokodyli? – rzekła [H] trochę zaniepokojona.
– Krokodyli nie ma z pewnością, ale kto wie, co kryją te interglacjalne wody.
8.
Dałem nurka – z mocnym zamiarem wylądowania na dnie, bo nad głową musiało mi przejść koło o średnicy trzydziestu stóp, a bardzo mi na tym zależało, żeby to koło miało jak najwięcej miejsca i nie dotknęło mnie. Wiedziałem, że mogę wytrzymać pod wodą minutę; tym razem wytrzymałem chyba półtorej. Potem odbiłem się stopami od dna i czym prędzej wyskoczyłem na powierzchnię, bo już prawie pękałem. Wynurzyłem się do pach, wydmuchałem wodę z nosa i zaczerpnąłem powietrza. Naturalnie prąd rwał w tym miejscu jak szalony i naturalnie na statku puścili maszyny w dziesięć sekund po tym, jak je zatrzymali, bo los flisaków mało ich obchodzi. Statek oddalał się w górę rzeki i szybko znikł mi z oczu w wilgotnym powietrzu, choć słyszałem jeszcze stukot maszyn.
9.
Panowie! – rzekł [Z1]. – Jesteśmy odziani pyłem dróg. Czy nie byłoby dobrze wykąpać się przed obiadem? Od kilku już godzin mam głowę pełną marzenia o wodzie.
– Czemu nie powiesz prościej: „od kilku godzin mam wodę w głowie”? – zaśmiał się [Z2]. – Zresztą pomysł twój jest pełen wdzięku. [Z3], będziesz się kąpał?
– Już się robi! – krzyknął [Z3] radośnie i zaczął zrzucać z siebie zakurzone szaty.
– Powoli, powoli! Najpierw trzeba wypocząć… Aleksandra Macedońskiego zgubił pośpiech, z jakim rzucił się w fale rzeki, będąc rozgrzany. Rozchorował się i umarł.
– To mi przypomina – rzekł [Z2]– że francuski poeta i dowcipniś, Scarron, do końca życia miał nieruchome nogi, bo spocony przepłynął Sekwanę.
– To już dwóch, a nas jest trzech. Nie masz pod ręką trzeciego sławnego człowieka, który się kąpał niepotrzebnie?
– Pod ręką nie mam, ale przypomnę sobie w wodzie. Teraz: "Hul, Robak, na wodę!" – jak wołał król Sobieski do swojej oswojonej wydry. Jestem tak pokryty kurzem, że po kąpieli będę chudszy o trzy kilogramy.
– Obawiam się, że potrujemy ryby! – wrzasnął [Z1] skacząc w nagrzaną wodę.
10.
Dostałem się pod zwisający brzeg i wydobyłem się na wierzch tak, że wychyliłem z wody tylko głowę po usta. Prócz wodza nikt mnie nie mógł zobaczyć, bo tylko on sam był w wodzie, ale ku mej radości twarz miał odwróconą. Odetchnąłem głęboko i poszedłem znów na dno, by płynąć dalej. Wnet znalazłem się koło wspomnianego drzewa, naniesionego przez wodę, i znów zaczerpnąłem powietrza. Drzewo zakrywało mnie tak dokładnie, że mogłem dłużej zostać na powierzchni. Widziałem wodza leżącego na wodzie jak zwierzę gotowe natychmiast rzucić się na zdobycz. Teraz miałem najdłuższą przestrzeń do przepłynięcia, bo aż do miejsca, gdzie zaczynał się las, a zarośla zwisały z brzegu do wody. Dotarłem i tam szczęśliwie i pod osłoną zarośli wyszedłem na brzeg.
W KAŁUŻY
11.
To mówiąc poślizgnęła się i zaraz potem: chlup! znalazła się po szyję w słonej wodzie. Jej pierwszą myślą było, że wpadła jakimś cudem do morza, "wobec tego będę mogła wrócić koleją", powiedziała sobie. (Iksa była już raz w życiu nad morzem i wyrobiła sobie ogólny pogląd, że gdzie by nie pojechać na całym wybrzeżu Anglii, tam znajdzie się w morzu pewną ilość machin kąpielowych, trochę dzieci grzebiących drewnianymi łopatkami w piasku, dalej szereg domków do wynajęcia, a za nimi stację kolejową).
W BASENIE
12.
Natychmiast zorientował się, że z każdego kurka wypływa inny rodzaj płynu do kąpieli zmieszanego z ciepłą wodą. I żaden nie przypominał zwykłego płynu do kąpieli. Z jednego kurka płynęły różowe i niebieskie bańki mydlane wielkości piłek futbolowych, z innego lała się perłowobiała piana, tak gęsta, że mogłaby utrzymać nieruchome ciało człowieka, z trzeciego wylatywały wonne purpurowe obłoczki, unoszące się nad powierzchnią wody. [H] bawił się przez chwilę, odkręcając i zakręcając różne kurki; spodobał mu się szczególnie jeden, z którego tryskał cienki strumień, który odbijał się od powierzchni wody, tworząc wielkie lśniące łuki. Potem, kiedy już basen napełnił się gorącą wodą, pianą i bańkami mydlanymi (co trwało wyjątkowo krótko jak na jego rozmiary), pozakręcał wszystkie kurki, zdjął szlafrok, piżamę i pantofle, i wśliznął się do wody.
Basen był tak głęboki, że ledwo dotykał stopami dna. Przepłynął go kilka razy, po czym złapał się krawędzi, wpatrując się w złote jajo jak sroka w kość.
13.
A z rana i w dzień co czynią?
– To zależy od humorów. Rano wstawszy, łaźni zażywają. Jest tam taka komnata, w której nie masz podłogi, jeno cynowy dół jako srebro błyszczący, a w tym dole woda.
– Woda w komnacie… słyszałyście?
– Tak jest… i przybywa jej albo ubywa, wedle woli; może też być ciepła albo zgoła zimna, bo tam są rury z kuraskami, taką i owaką niosące. Pokręcisz waćpanna kuraskiem, aż tu się leje, że i pływać można w komnacie jako w jeziorze… Żaden król nie ma takiego zamku jak nasz pan miłościwy, to wiadoma rzecz, i posłowie zagraniczni toż samo powiadają; żaden też nad tak zacnym narodem nie panuje, bo choć są różne grzeczne nacje na świecie, przecie Bóg naszą szczególnie w miłosierdziu swoim przyozdobił.
– Szczęśliwy nasz król! – westchnęła Terka.
14.
Był to spory pokój, z basenem pełnym wody. Kandydat czy, znowu wedle gwary studenckiej, pacjent rozbierał się i wchodził do wody, którą ogrzewano dopóty, aż przestawał odczuwać jej temperaturę. To było indywidualne: dla jednych woda "przestawała istnieć" przy 29, dla innych dopiero przy 32 stopniach. Dość, że kiedy spoczywający na wznak w basenie młody człowiek podniósł rękę, wodę przestawano ogrzewać, a jeden z asystentów nakładał mu na twarz parafinową maskę. Następnie dodawano do wody jakiejś soli (…), zdaje się zwykłej soli kuchennej. Dodawało się jej tyle, by "pacjent" (zwany też "topielcem") pływał swobodnie tuż pod powierzchnią wody, nie wynurzając się, tylko metalowe rurki wystawały na wierzch, mógł więc swobodnie oddychać. To było w zasadzie wszystko. Uczona nazwa eksperymentu brzmiała "pozbawienie bodźców aferentnych". W samej rzeczy, pozbawiony wzroku. słuchu, węchu, dotyku (bo obecność wody po bardzo krótkim czasie przestawało się wyczuwać), ze skrzyżowanymi na piersiach ramionami, niczym u mumii egipskiej, spoczywał "topielec" w nieważkim zawieszeniu przez kilka godzin. Jak długo? Jak długo mógł wytrzymać.
15.
Niczego nie widział poprzez bulgocącą pianę i kłęby pary, w uszach miał ryk fal przerywany rozpaczliwym piskiem Spirydiona i ciągle zagarniał wodę prawą ręką i odrzucał nogami, zagarniał i odrzucał, zagarniał i odrzucał, przez całą wieczność, dopóki nie wbił się w przeciwległą ścianę z taką siłą, że zahuczało w całym ciele, od porażonej głowy po pięty.
W chwilę później już stał na górze, na suchej podłodze wyłożonej czarnymi i białymi kafelkami. Stał i drżał ze zdenerwowania, ociekał wodą i wciąż jeszcze trzymał wysoko nad głową swego Spirydiona, i z tępym zainteresowaniem patrzył, jak woda w basenie, kipiąc i buchając parą, skręca się w leje i z głośnym cmokaniem znika w niewidzialnych rurach. Oto już pokazało się dno i znowu ujrzały światło niechlujne szmaty przemieszane z zardzewiałym żelastwem, tyle że teraz pośród tych wszystkich starych spodni i kości jak samotna sierotka połyskiwał w blasku jarzeniówek bojowy statyw.
16.
Wyszliśmy z przebieralni prosto na rozkołysany basen, pełen chlapiących się mężczyzn, których wrzaski i krzyki odbijały się od sufitu, jak zawsze na krytych pływalniach. Czarni zagonili nas do wody. Była przyjemna i ciepła, ale nie miałem ochoty oddalać się od brzegu; ponieważ zaś czarni chodzą wzdłuż basenu z długimi bambusowymi drągami i wypychają wszystkich na środek, postanowiłem trzymać się blisko Iksa – wiedziałem, że nikt nie będzie go zmuszał wbrew jego woli do wypłynięcia na głęboką wodę.
Rozmawiał z ratownikiem, a ja znajdowałem się o kilka kroków od niego. Musiała być pod nim jakaś dziura, bo przebierał nogami, żeby utrzymać się na wodzie, podczas gdy ja bez trudu dotykałem stopami dna. Ratownik stał na brzegu basenu; miał gwizdek i podkoszulek z numerem swojego oddziału.
W ŁAŹNI
17.
Ale te wszystkie krzyki, pluski, śmiechy, stukania i kłótnie nie zdołały zakłócić spokojnego snu pana doktora [S] w wannie numer czterdzieści dziewięć. Doktor [S] należał do stałych i najbardziej szanowanych bywalców łaźni. Sute napiwki rozdawane systematycznie od siedmiu lat personelowi wyrobiły mu wyjątkową pozycję wśród gości odwiedzających ten przybytek czystości i zapewniły szereg specjalnych przywilejów. Jednym z nich była możność niezakłóconego snu w wannie miedzianej numer czterdzieści dziewięć, która od siedmiu lat stała w sobotę po południu do dyspozycji doktora [S].
(…)
Oczywiście wanna doktora [S] różniła się od normalnych wanien dla zwykłych gości łaźni. Wanna numer czterdzieści dziewięć była wanną służbową, w której kąpali się starsi łaziebni, i to nie wszyscy, lecz jedynie ci, którzy posiedli zaufanie kierownika. Była to wanna wielka, głęboka i wygodna, zapewne przedwojenna, bo z miedzi.
18.
A w tej parni ogromnej, zbudowanej na kamieniach i ponad jedną kondygnację wysokiej, człowiek mógł się zgubić, tak gęsto zaparowane tu było powietrze, a nadto – temperatura i mokrość i ta lepka przyduszność bani coś dziwnego robiły z głową, że już po paru krokach szło się przez kłęby sine niczym przez mgły nieskończone krainy pozaziemskiej: kręci się w oczach, kłamie świat przez oczy postrzegany. Trzeba siąść, opuścić powieki, pooddychać równo, spokojnie. To jest takiej bani zaleta największa: tysiąc rzeczy w jej parze zobaczysz, ale nikt nie zobaczy ciebie, ukrytego, zamazanego.
Już po minucie, po dwóch czuło się, jak pot ciężki i brudny wychodzi z ciała wszystkiemi porami. (…) Nawet jeśli nie zostaje oczyszczony, człowiek z pewnością oczyszczonym się po wizycie w bani czuje.
19.
Łaziebniki otrzymali rozkaz: napalić we wszystkich łaźniach wzdłuż Warty. Klecie łaziebne stały gęsto, ukryte między wierzbami. Od rana proste dymy szły w niebo – jak sygnały książęcego gniewu. Nad rzeką ruch, baby wodę noszą do cebrów, chłopcy chrust. Łaziebniki poganiają.
Dzisiaj ich dzień.
– Ej, ty, Bzdycz, jak kamienie? gorące?
Bzdycz siedział w kucki, spluwał przez zęby.
– Miotły macie?
– Dwa dziesiątki nagotowane, miętkie, brzozowe.
W WANNIE
20.
Siku mi się chce. Lecę do ubikacji. Jak tu czysto i przyjemnie. W Jawiszowie mieliśmy jedną budkę z serduszkiem na cały barak, okropnie śmierdziało i latały muchy. A jak ktoś miał kłopoty i długo siedział, to inni musieli chodzić za porzeczki. I żeby potem umyć ręce, to trzeba było obejść cały barak, bo pompa stała przy komórkach. A tu mamy tylko dla siebie i ubikację i umywalkę i łazienkę z wanną o krok. No i zawsze jest ciepła woda. Co to jest teraz wyprać pieluchy Zenusia. Pięć minut i po krzyku. I można się kąpać, kiedy się chce. Wczoraj się kąpałam, dzisiaj rano się kąpałam i wieczorem też się wykąpię.
Boże, jak to się człowiek szybko przyzwyczaja do luksusu.
21.
Najpierw rozebrali go do naga, ubrali w miękki szlafrok i zaprowadzili do kąpieli. Pielęgniarze ujęli go delikatnie pod ramię, a jeden z nich opowiadał mu wesołą anegdotę o Żydach. W łazience zanurzono go w wannie z ciepłą wodą, a potem zaprowadzono pod chłodny natrysk.
Powtórzywszy to trzy razy, pytali go, jak mu się to podoba. Iks odpowiedział, że to daleko lepsze od łaźni przy Moście Karola i że bardzo lubi się kąpać.
– Jeśli jeszcze ostrzyżecie włosy i przytniecie paznokcie, to już niczego mi nie zabraknie do zupełnego szczęścia – dodał uśmiechając się przyjemnie.
I temu życzeniu uczynili zadość, a potem porządnie go umyli gąbką, owinęli w prześcieradło i zanieśli do pierwszego oddziału na łóżko, gdzie okryli go starannie kołdrą i poprosili, żeby zasnął.
22.
Hej, Iksa! Pospiesz się z tą kąpielą! Albo przynajmniej nie pluskaj tak kusząco! Och, Igrekuś, jak ja się stęskniłam za porządną gorącą kąpielą! Chyba będę się moczyć całymi dniami.
– Nie będziesz, bo woda jest tylko rano i wieczorem.
– Dlaczego?
– Nie pytaj mnie dlaczego. W gazetach pisało, że jest takie zarządzenie.
– Woda się skończyła! – zawrzeszczała z łazienki Iksa. – Co robić? Mam całą głowę w pianie!
Igreka cmoknęła i wstała z pościeli.
– Ja też zaczynam wierzyć w przeczucia – oświadczyła, szukając pantofla. – Wczoraj wieczorem coś mnie tknęło i nalałam wody do czterech wiader, jednej miski i garnka pięciolitrowego. Iksa!!! Przestań skowyczeć! Zaraz ci spłuczę łeb wodą z czajnika!
23.
Szust do wanny!
Dalej kurki kręcić żwawo!
24.
Mamusia kazała kucharce wpuścić do wanny trzy karpie, tatuś jest na diecie i nie wolno mu jeść mięsa. Codziennie wyciągało się po karpiu – to było akurat dwa miesiące temu. No, to akurat jeszcze jeden karp pływał, a myśmy z Janką wróciły z kina i w kinie na mnie wskoczyła pchła, więc chciałam się wykąpać przed pójściem do łóżka. Złapałam tego karpia do miski, wypuściłam wodę, wymyłam wannę i napuściłam wody do kąpieli.
– No i co? – pytałam gorączkowo. – Co było dalej?
– Iksa, ty jesteś jednak naiwna! Widocznie nie umyłam dobrze wanny i to wystarczyło…
Cała historia wydała mi się wątpliwa. Nad wyraz wątpliwa! Wykąpać się w wannie po rybach i z miejsca zajść w ciążę?
25.
Dziwnie tu u was, a ja się będę chciała potem wypąkać. Czy to jest możliwe?
Przez moment Iksa zastanawiała się, co tu właściwie nastąpiło. Chrzestna babcia zwariowała, czy ona sama źle słyszy. Może nagle zaczęła doznawać halucynacji akustycznych…?
– Co będziesz chciała, chrzestna babciu…?
– Wypąkać się, przecież mówię wyraźnie, czy to dla was rzecz nieznana?
– Jak… wypąkać…?
– Jak to jak, zwyczajnie! W wannie! Wannę macie, widziałam, bardzo staroświecka i mała, ale chyba się nada? Popłucz mi ją przedtem sterilem i gorącą wodą, to zabija baterie, i dwa ręczniki muszę mieć…
– Ręczniki wczoraj powiesiłam w łazience – powiedziała słabo Iksa, doszczętnie ogłuszona. Na słowo „baterie” błysnęło jej w umyśle jakieś skojarzenie z porażeniem prądem elektrycznym, jeśli się je zabije, może w ogóle wysiądzie cała instalacja… Poza tym, wanna była przedwojenna, wyjątkowo duża jak na obecne budownictwo, chyba że ktoś sobie robił indywidualnie…
W BALII, MISIE, WAZIE, CEBERKU I KOTLE
26.
Jeśli się potrafi pływać (a Iksa potrafiła), kąpiel w balii olbrzymów jest cudowną sprawą. Wspaniałe też są ręczniki olbrzymów (choć nieco szorstkie i pospolite), bo są ich całe metry. W ogóle nie trzeba się wycierać, wystarczy owinąć się w nie przed kominkiem i jest rozkosznie. A potem przyniesiono czyste, świeże, ciepłe suknie, naprawdę cudowne suknie, i choć troszeczkę na nią za duże, wyraźnie uszyte dla normalnej kobiety, nie dla olbrzymki. "Przypuszczam, że jeśli ta Pani w Zielonej Sukni ich odwiedza, to muszą być przyzwyczajeni do gości naszego wzrostu", pomyślała Iksa.
27.
Lecz pan każe, sługa musi,
Skąpał się biedak po szyję.
28.
Gdybym nie umiał doskonale pływać, byłbym niezawodnie utonął, bo nikt nie pośpieszył mi na ratunek. Ale kilku zręcznymi ruchami wynurzyłem się z białej cieczy i parskając mlekiem, dopłynąłem do brzegu. Jednak porcelana okazała się tak śliska, że ani rusz nie mogłem wyleźć z naczynia. Po wielu daremnych próbach zacząłem wzywać pomocy, aż na te rozpaczliwe krzyki przybiegła moja opiekunka, a za nią dworzanie. [G] wyjęła mnie natychmiast z mleka, które mi odtąd całkowicie obrzydło, tyle się go napiłem w kąpieli. Dworzanie ocucili królową, a mnie zaniesiono do łóżka. [G] była bardzo zaniepokojona, czy nie nabawię się po tej przygodzie jakiejś choroby. Nie odniosłem jednak żadnej szkody na zdrowiu, tylko ubiór mój uległ zupełnemu zniszczeniu, więc zamówiłem u krawca nowy.
29.
No, a teraz marsz do ceberka! I nie każ mi sobie tego powtarzać dwa razy.
I nim Iks zdążył zorientować się, co się dzieje, był już w ceberku z wodą, a Igreka szorowała go z całych sił wielką namydloną gąbką.
– Ojej! – krzyczał Iks. – Puść mnie! Jestem Iks!
– Nie otwieraj buzi, kochanie, bo nałykasz się mydła – rzekła Igreka. – A widzisz, co ci mówiłam?
– Tyś… tyś… tyś to zrobiła naumyślnie – wykrztusił Iks, gdy tylko znowu mógł mówić… i potem tak się stało, że znów miał usta pełne mydlin.
– Dobrze już, dobrze, kochanie, tylko nic nie mów – i w chwilę potem Iks został wydobyty z ceberka i wytarty suchym ręcznikiem.
30.
Wania spojrzał, brwi nachmurzył –
Buch! I w kotle się zanurzył.
W drugi, w trzeci skacze śmiało;
Tłum oniemiał – cóż się stało?
Tak wypiękniał po kąpieli,
Że aż wszyscy zbaranieli.
A Waniusza wystrojony
Cud-dziewczynie słał ukłony
I jak książę z dumną miną
W stronę tłumu ręką skinął.
================================
Dodane 21 kwietnia 2011:
Tytuły utworów, z których pochodzą konkursowe fragmenty, znajdziesz tutaj:
Rozwiązanie konkursu