Dodany: 03.01.2009 22:10|Autor: aerien

Rzecz o Brzuchu


Zgodnie z planem, sylwestrowy wieczór spędziłam nad książką. O 23:27, kiedy za oknem zaczęło już naprawdę regularnie pohukiwać, a ja dobrnęłam do 77 strony - położyłam się spać. Po 20 minutach, wybudzona, przez parę chwil postałam w oknie i pooglądałam sobie fajerwerki. I nawet się wzruszyłam ludzką solidarnością i pijackimi zaśpiewkami na chodnikach. I znowu poszłam spać. A 1 stycznia czytałam dalej.

Właściwie to wcale nie miałam ochoty na lekturę "Dziennika ciężarowca". W bibliotece na półce z nowościami od razu rzuciła mi się w oczy ta okładka - czerwono-żółta, pstrokata, roześmiana. I tytuł, który znałam ze słyszenia. Autora nie kojarzyłam. Synuś się niecierpliwił, więc, wybrawszy wcześniej Lessing i Márqueza, sięgnęłam w locie po "Dziennik". I tym samym zapewniłam sobie bardzo przyjemny czytelniczy początek roku 2009.

Po pierwszych kilku stronach byłam rozczarowana. I wyrzucałam sobie, że należało odpuścić już wtedy, w bibliotece (bo teraz nie mogłam - trzeba skończyć, co zaczęte - obecnie taką wyznaję zasadę). Moje podejrzenia okazały się słuszne - nudna fabuła, słaby język, postaci z kosmosu, Wielka Miłość, w którą ja wierzyć nie mam podstaw, przesadnie troskliwy przyszły tatuś (jakże różny od ojca mojego dziecka, który zostawił nas, gdy tylko usłyszał o ciąży). Wszystko mdłe, przesłodzone i niewiarygodne, po prostu niestrawne. I tak się nakręcałam, czytając, aż wreszcie, dotarłszy do tej 77 strony (ostatniej w noc sylwestrową), ze zdziwieniem stwierdziłam, że oto racji nie mam: oto polubiłam Agę i Tomka - przyszłych rodziców, oto podoba mi się ten potoczny, swobodny język Autora, i bohaterom "Dziennika" wierzę, bo czułam/mówiłam/myślałam podobnie będąc niegdyś (prawie przed trzema laty!) w stanie "błogosławionym".

O czym jest książka? Wiadomo: o następstwach i skutkach uprawiania seksu. Seksu z miłości szczerej, wzajemnej i pewnej, i odpowiedzialnej - dodajmy, bo inaczej nie powstałby dziennik ciężarowca, tylko uciekiniera, tylko tchórza. Albo samotnej matki.

Aga i Tomek zachodzą w ciążę. Razem. Bo Tomek to nie tchórz i nie ma zamiaru uciekać. Zostaje przy Agnieszce, którą wkrótce poślubia (i bynajmniej nie tylko z powodu ciąży - data ślubu ustalona została wcześniej). Od nowa uczą się siebie. Aga wsłuchuje się w swoje ciało, uczy rezygnacji z tego, co było dla niej ważne, Tomek dojrzewa: dotąd nieodpowiedzialny hazardzista, próbuje stawić czoło nowemu zadaniu, jakim jest wspieranie ciężarnej żony. Oboje uczą się też nowej roli - najważniejszej, priorytetowej, jak się ma okazać - roli rodziców. Ich związek dojrzewa, przeżywają wzloty i upadki, które Aga odreagowuje na basenie, a Tomek - na blogu (bo to blog i felietony w "Wysokich Obcasach" pojawiły się najpierw. Dopiero potem zapiski przyszłego taty wydano w formie ponad 300-stronicowej książki). Oczywiście, jak w każdym przyzwoitym czytadle, wszystko kończy się happy endem, w tym przypadku - blisko czterokilogramową Tosią.

W tej książce nie ma akcji jako takiej, więc zdradzając zakończenie - nie zdradzam niczego. Tutaj dzieje się tylko ciąża, tu rośnie brzuch, przychodzą i przechodzą mdłości, są wspólne spacery, wybieranie imion dla chłopca i dziewczynki, kłótnie, huśtawki nastrojów raz u przyszłej mamy, raz u taty, a raz u obojga. Życie, życie. Wszystko to, przez co przechodzi każda kobieta w ciąży. Tylko, niestety, nie każda może przechodzić ciążę w towarzystwie takiego superfaceta jak Tomek, niestety, bardzo szkoda. I chyba tego bałam się najbardziej rozpoczynając lekturę: że oto będę przyszłej matce zazdrościć faceta, z którym poczęła nowe życie, że będę czuła się jeszcze bardziej samotna niż jestem, zraniona, że wrócą dawne żale, poczucie niesprawiedliwości: ale nie. Nic z tych rzeczy. Nie ma w "Dzienniku" podziału na lepszych i gorszych. Nie ma słowa o samotnych matkach, ale nie ma też poczucia wyższości z powodu wspólnego donaszania ciąży. Książka jest - musi być, mam nadzieję, że jest - jak najbardziej autentyczna. Ja tu we wszystko wierzę, całość kupuję.

I jeszcze dużo się śmiałam. Bo i język, i bohaterowie "Dziennika": przesympatyczni, zabawni, fajni. Bardzo przyjemne czytadło. Na pięć. Na dobry początek roku. I na cały okres ciąży, żeńskiej i męskiej, dzień po dniu.



Tekst umieściłam także na swoim blogu.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 3427
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: kot 09.01.2009 09:05 napisał(a):
Odpowiedź na: Zgodnie z planem, sylwest... | aerien
Gratuluję recenzji, świetnie się ją czyta, jest dynamiczna, wnikliwa i bardzo osobista. Jeśli książka, którą polecasz jest również taka (a o ile dobrze pamiętam fragmenty z WO, to chyba tak), na pewno warto po nią sięgnąć.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: