Dodany: 28.12.2008 19:45|Autor: jolietjakeblues

Redakcja BiblioNETki poleca!

Książka: Jadąc do Babadag
Stasiuk Andrzej

Zachwyca czy nie zachwyca?


Czternaście esejów na nieco więcej niż trzystu stronach. Trzy piękne fotografie, z czego dwie na okładkach. Tytułowy esej, chyba najdłuższy, ostatni, zostawiony czytelnikowi na deser. Nagroda Nike w 2005 roku. Eseje drukowane we fragmentach w „Gazecie Wyborczej”, „Tygodniku Powszechnym”. Anonse w prasie codziennej i literackich pismach. Nie można było nie kupić. Nie można było nie przeczytać. Ale czy zachwyca? Jak może zachwycać, jeżeli nie zachwyca? Wychodzę na ignoranta, jeżeli powiadam, że nuży? Ale jak mogę tak nie powiedzieć, jeżeli po „Dojczlandzie” i „Fado” trzymam w ręku ich replikę, klon? Tak, wiem, zacząłem czytać nie w tej kolejności, co trzeba. Ale to te same konstrukcje treści, ta sama apoteoza południowo-wschodniej części Europy. Może nawet nadmierny zachwyt? Za wielkie uczucia. A może odbieram to jako próby wywołania w czytelniku silnego wrażenia, przekonania go do dołączenia się do zachwytów autora nad tym, co on uwielbia? Staram się być obiektywny, ale miotam się między wrażeniem epatowania mnie nieznanym (takie ludzkie: nieznane, więc niechciane, wręcz wrogie!), a poczuciem zainteresowania wzbudzonym treścią i zrozumienia miłości Stasiuka. Bo Stasiuk kocha świat i ludzi. Tak się zdarzyło nieszczęśliwie lub szczęśliwie, że kocha akurat Ukrainę, Mołdawię, Słowację, Węgry, Słowenię, Rumunię, Albanię. Porusza się gdzieś tam przez grzbiety Karpat, schodząc w te południowo-wschodnie wyżyny, stepy, równiny, niziny, zaczynając od polskich Bieszczad, a kończąc aż w Grecji… Stawiając sobie nieprzekraczalną granicę, ba! jakąś nowoczesną żelazną kurtynę przed Europą Zachodnią: Hiszpanią, Francją, Holandią, Włochami, Austrią, Szwajcarią, całą Skandynawią. Czy słusznie? Gdyby się głębiej zastanowić i znaleźć powody zachwytu na przykład nad Mołdawią, to trudno się zgodzić na brak uczuć w stosunku do Włoch. Dlaczego właściwa Stasiukowi jest apoteoza Bałkanów i Karpat, a nie Alp? Jeżeli podnieca się ugrofińskimi przemytnikami z Węgier, to dlaczego nie wybiera się w podróż do Finlandii? Skąd czułe opisy Romów bałkańskich, a nie Basków? Tyle tych „dlaczego”. Dlaczego bliżej Stasiukowi do Dojczlandu, który stawia prawie na równi z karpacką słowiańszczyzną, a nie jedzie za gastarbeiterami i złodziejami samochodów dalej, do Holandii, Belgii, Francji? Dlaczego nie pisze o Polakach, Romach, Ukraińcach myjących się w paryskich fontannach i zbierających szpinak w Hiszpanii? Miłość jest dziwna, niezrozumiała, szalona… Ech, powiedzcie sami, co jest na węgierskiej prowincji takiego, czego nie ma na prowincji francuskiej? Co jest tuż za przejściem polsko-ukraińskim, czego nie znajdziemy na głębokiej Suwalszczyźnie? Co jest w Babadag, Konstancy, Wale Trajana, czego nie ma na przykład w Sejnach (ciekawe, czy odremontowali synagogę?), skąd w któreś upalne lato końca lat dziewięćdziesiątych też „Gdyby tu wysiąść, zabrakłoby sił, by wyjechać”[1]. Zatem co jest takiego wspaniałego w krajobrazie z „parterowymi chałupami zagrzebanymi w upale, z wynędzniałymi osłami, z przedwiecznym wzrokiem starych kobiet w czerni, wpatrzonych w pylistą pustkę”[2]? Czy żeby to zobaczyć, trzeba jechać setki, tysiące kilometrów? Własnym samochodem w strachu o benzynę, olej. Autostradami lub polnymi prawie drogami, wypatrując zmęczonymi oczami przydrożnej oberży, gdzie niekoniecznie przyda się wyuczony w szkole angielski bądź niemiecki? Albo autostopem, zastanawiając się nad skutkami odezwania się słowem do miętolącego w ustach niebanderolowane marlboro śmierdzącego przemytnika czy wygolonego na łyso osiłka w czarnych okularach z napisem „adidas” w prawym dolnym rogu lewego lustrzanego szkła… Czy może z rozdygotanym ze strachu przyjacielem w rozklekotanym autobusie, zbliżającym się do granicznego przejścia w kraju, którego tak naprawdę nie ma? I po co jechać? Hotele, w których nie dają zasnąć upał, wszy i pluskwy. Ulice, którymi nie dają przejść żebrzące o monety najsprytniejsze pod słońcem dzieci. A może to knajpka („W przeszklonej knajpie przy Kossuth tér można pić kawę za kawą i patrzeć”[3]), gdzie przy najlepszej z kaw można zapatrzyć się na przeciągające asfaltem, brukiem, wśród kurzu jezdni-ulicy krowy, kozy, wozy? Może wzrok przyciągnie czarny mercedes spod niemieckiej igły, ściągnięty nocą z Monachium na przykład? Mercedes, z którego wysiądzie w świetle dnia, w otoczeniu różowych landrynek, w rytmie zapomnianego u nas disco polo, wytatuowany złoty jegomość? Stasiukowi nie brakuje odwagi, żeby tak jeździć, tak obserwować. Nie brakuje odwagi, żeby stanąć oko w oko z brudem, wirusami kapiącymi z kranu, żeby nie odwracać wzroku od czarnego mercedesa. To odwaga czy miłość, żeby do takiej kawiarenki jechać kilometrów tysiące, zamiast przejść kilka kroków przez ulicę we własnym małym miasteczku? Na początku autor próbuje to jakoś wytłumaczyć: „Przypominam sobie te dawne czasy, gdy tak wielu wyruszało w drogę, wymawiając nazwy dalekich miast, które brzmiały jak zaklęcia – Paryż, Londyn, Berlin, Nowy Jork, Sydney… Dla mnie to były miejsca na mapie, czerwone albo czarne punkty zagubione wśród zielonych i błękitnych bezkresów”[4]. Nieletni podróżnik po mapie zatem. Więc dlaczego nie pokochał Montmartre'u, Dzielnicy Łacińskiej, widoku Big Bena z jakiejś knajpy? Dlaczego te metropolie nie skusiły go neonami? Dlaczego zafascynowała go „słowacka dwusetka”, urzekając go w ten oto sposób: „Czerwone płomyki wzdłuż Dunaju zaczynają trawić papier, ogień wychodzi z Wojwodiny, wychodzi z Banatu i wtacza się na Nizinę Węgierską, zagarnia Siedmiogród, by w końcu przelać się przez krawędź Karpat”[5]? To nie widok neonów wielkich miast trawi duszę autora, to nie wieżowce kuszą, ale zaklęte czerwone płomyki hipnotyzują jego oczy i prowadzą przez wierzchołki Karpat. A prowadzą chociażby śladami Emila Ciorana, który jest dla niego swoistym mentorem, prapoczątkiem karpackiej miłości, co chyba wyjaśnia cytat właśnie z Ciorana: „»Mój kraj! Za wszelką cenę chciałem się z nim związać – i nie miałem z czym. Ani w jego teraźniejszości, ani w czasie przeszłym nie znajdowałem niczego rzeczywistego. (…) Moja miłosna i obłąkana nienawiść nie miała, by tak rzecz, obiektu«”[6]. Więc te podróże okazują się także szlakiem literackim: „To było Răşinari, miejsce urodzin i pierwszych dziesięciu lat Emila Ciorana”[7]. Ale jakże ten cytat jest znamienny. Nie pcha się Stasiuk do muzeów, pod pomniki, co sam podkreśla: „(…) nas nie interesowały zabytki. Chcieliśmy oglądać stare kobiety siedzące przed domami na głównej ulicy”[8]. Nie podpiera się przewodnikiem. Szuka w swoich fascynacjach literackich miejsc zapomnianych, na starych mapach dróg nieznanych. I stamtąd przywozi nieprawdopodobne wręcz opisy. Sceny jakby uwiecznione w przedwojennym kinematografie: „Dzisiaj naprzeciwko mego domu czterech mężczyzn zrywało drewno. Wyciągali na skraj lasu pojedyncze świerkowe pnie. Potem, gdy zebrały się trzy, cztery sztuki, ładowali kłody na rozciągnięty wóz. Pracowali jak zwierzęta – wolno, monotonnie, wykonując te same czynności i gesty co sto i dwieście lat temu. Zjazd był długi i stromy. Wczepieni w kłonice, powstrzymywali bieg pojazdu. Zablokowane hamulce, koła ślizgały się w mokrej glinie. Okutani w zniszczone kufajki i kapoty, wyglądali jak ulepieni z ziemi. Padał deszcz. Z rzeczy, które różniły ich od ojców, dziadków i pradziadków, mieli spalinową szwedzką piłę i jednorazowe zapalniczki. No i wóz miał gumowe koła. Cała reszta pozostawała niezmieniona od dwustu, może trzystu lat. Ich zapach, wysiłek, stęknięcia, ich istnienie wypełniały formę trwającą od niepamiętnych czasów. Byli tak samo pradawni jak dwa gniade konie w zaprzęgu. Wokół nich rozciągała się stara jak świat teraźniejszość. O zmierzchu skończyli i odjechali. Ich ubrania parowały tak samo jak grzbiety zwierząt”[9]. Ten zbiór esejów tworzą takie właśnie opisy. Stasiuk dorzuca do nich na każdym kroku opisy krajobrazów Karpat, południowej Słowiańszczyzny, z soczystymi wyrażeniami, pełne porównań, metafor, epitetów. Z jednej strony wydają się one, owe krajobrazy i scenki, czarno-białe, właśnie jakby z dawnego kinematografu, z drugiej, dzięki bardzo obrazowemu językowi autora, stają się aż do bólu kolorowe. Czasami ma się wrażenie, że Stasiuk patrzy na nie oczyma zaopatrzonymi w jakieś przedziwne okulary, pozwalające dostrzec to, czego nie potrafi zwykły turysta, podróżnik, człowiek… A te okulary zaopatrzone są w mechanizmy, które dorzucają historię. Historię czy też nieznane historyjki. Ale nie! Coś tam w umyśle czytelnika kiełkuje. Informacja z jakieś nie do końca dozwolonej lektury? Krótka notka prasowa? Jak chociażby to: „Opowiadał o nocnych wizytach Securitate i jednym tchem o zamykanych teraz fabrykach. Zapytałem go, czy wiedział o tych słynnych przesiedleniach, o tym, że siedem tysięcy wsi miało zniknąć, a ludzie mieli się przenieść do betonowych bloków”[10]. Ale nie tylko wspomnieniami z historii „demoludów” Stasiuk nas raczy. Wplata opowieści z Austro-Węgier, których bohaterami są postacie nieznane czytelnikowi, ale tak ważne dla regionu: „Tak samo musiało być w karczmie Żyda Semka w Siedliskach w 1846 roku 20 lutego”[11].

Zatem zachwyca. Zachwyca krainami, gdzie „ludzie nie podnoszą głosu bez potrzeby ani nie wykonują gwałtownych ruchów”[12]. Zachwyca opisami krajobrazów, „żywymi” fotografiami scen prosto z ulicy, szosy, pola, pociągu, stacji kolejowej, plebanii, sklepu. Zachwyca drobiazgami, szczegółami opisywanych twarzy, garderoby, zwraca uwagę czytelnika na złote kolczyki w cygańskich uszach, czarne kapelusze. Zachwyca drobiazgami, nad którymi nikomu nie przyszłoby do głowy się pochylić choć przez chwilę: „Węgierskie bilety kolejowe są piękne. Przypominają małe banknoty”[13]. Ach! Należy także zwrócić uwagę na właściwy Stasiukowi soczysty język, który na szczęście pasuje do opisywanych scen czy rozmów: „Siedemdziesiąt lat jak psu w dupę”[14]. Oczywiście są także sceny ze Stasiukiem w roli głównej. Z reguły śmieszne, w których autor nie kamufluje swojej niewiedzy, strachu, zmieszania. Jest nam wówczas bardzo bliski. Może to trochę tak specjalnie dla czytelnika? Pokazuje nam, że nie ma się czego bać, że można wybrać się w taką podróż, że sobie poradzimy, tak jak on. Zbliża nam tę Mołdawię, Naddniestrze, Albanię. Wręcz wmawia, że i tam powinniśmy się poczuć jak u siebie. Że nie tylko Londyn, Paryż, Madryt. Że to też Europa. Bardzo, bardzo bliska. Może trochę z nas kpi, że nagle, po wejściu do Unii Europejskiej, poczuliśmy się bardziej Francuzami, a powinniśmy może Rumunami?

Ileż podziękowań trzeba złożyć Andrzejowi Stasiukowi, że nie pisze o tej innej Europie jak o swoistej cepelii. Że to nie wyprawa quasi-etnograficzna. Ani przewodnik po muzeach. Wybaczyć mu też trzeba tę drobną kpinę z czytelnika, która chyba ma usunąć uczucie strachu przed „dzikimi” krajami Europy? Więc „Jadąc do Babadag” zachwyca czy nie zachwyca?



---
[1] Andrzej Stasiuk, „Jadąc do Babadag”, Wydawnictwo Czarne, 2004, s. 272.
[2] Tamże, s. 272.
[3] Tamże, s. 75.
[4] Tamże, s. 7-6.
[5] Tamże, s. 15.
[6] Tamże, s. 41-42.
[7] Tamże, s. 31.
[8] Tamże, s. 69.
[9] Tamże, s. 33-34.
[10] Tamże, s. 23.
[11] Tamże, s. 55.
[12] Tamże, s. 68.
[13] Tamże, s. 61.
[14] Tamże, s. 148.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 8620
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 9
Użytkownik: moremore 31.12.2008 17:32 napisał(a):
Odpowiedź na: Czternaście esejów na nie... | jolietjakeblues
Przeczytałam jjb Twoją wypowiedź z uwagą, przeanalizowałam stawiane przez Ciebie pytania, wyciągnęłam z półki swój egzemplarz "Jadąc..." i otworzyłam nie wybierając, gdzieś w środku, zaczytałam się...

Stasiuk odpowiada, wielokrotnie, choć nie tak jednoznacznie jakbyś może oczekiwał, na Twoje pytania. To zasadnicze, któremu poświęciłeś większą część recenzji, czyli dlaczego ten, a nie inny skraj kontynentu, "(...)dlaczego nie pokochał Montmartre'u, Dzielnicy Łacińskiej, widoku Big Bena z jakiejś knajpy?" Wiesz, poza tym wszystkim, co doskonale wydobyłeś z treści i podkreśliłeś, co ma kapitalne znaczenie dla wartości książki, czyli język, sposób prowadzenia narracji, wiedza, pasja, obrazowość, "nieprawdopodobne wręcz opisy", jak to ująłeś, poza tym wszystkim, najważniejsza jest osobista relacja Stasiuka z czasem i przestrzenią, a ta odbywa się według jego własnnych reguł, właśnie tam, a nie gdzie indziej, właśnie w taki sposób, a nie inny, nie w luksusowym wagonie zachodniego pociągu i nie w samolocie rejsowym do NY, nie podczas ścierania zelówek w kolejce do Luwru, ale w mozolnym, upartym, miłosnym powracaniu do miejsc, jakie mu tę relację umożliwiają. Pisze Stasiuk: "No tak, nie da się ukryć, że interesuje mnie zanik, rozpad i wszystko, co jest nie takie, jakie być mogło albo być powinno. Wszystko, co zatrzymało się w pół kroku i nie ma siły, ochoty ani pomysłu, wszystko, co się zaniechało, spuściło z tonu i dało za wygraną, wszystko co nie przetrwa, nie pozostawi po sobie śladów, wszystko, co się spełniło dla siebie i nie wzbudzi żadnego żalu, żałoby ani wspomnień. Czas teraźniejszy dokonany. Historie, które trwają tak długo, jak są opowiadane, i rzeczy, które istnieją tylko wtedy, gdy ktoś na nie patrzy. Tak, to mnie prześladuje, ta cała reszta, to istnienie, bez którego wszyscy mogą się obejść, ta zbędność, nadmiar, który nie jest bogactwem, to ukryte, którego nikt nie pragnie poznać, i tajemnice, które sczezną w zapomnieniu i pamięć, która pożre siebie samą"[1].

Jeśli nie zrozumie się istoty spojrzenia Stasiuka na rzeczywistość, na czas, na przestrzeń, którą przemierza, nie zrozumie się powodów, dla których włóczy się ubabranym krowim łajnem samochodem po bezdrożach Albanii, Rumunii, Mołdawii. Wtedy rzeczywiście, może dziwić, czemu poświęca tyle czasu opisowi zagubionych gdzieś na Węgrzech wsi, wtedy tęsknotę i potrzebę, jaka go popycha do drogi, można oceniać w kategoriach odwagi i samozaparcia, skoro znosi trudy tych wypraw. Mniej w tym umiłowania egzotyki, choć autor ma wyjątkowy talent do wyszukiwania i opisywania zjawisk i postaci rzadkich, niezwykłych. Stasiuk ma dar analizowania rzeczywistości przez jej warstwę czasoprzestrzenną, dla niego, jak sam pisze, wartość mają procesy zawieszone, możliwości niewykorzystane, dziury w przestrzeni, to co w niej tkwi bezsilne, zrezygnowane, opuszczone "(...)wszystko mogłoby zniknąć w jednej chwili i przestrzeń by to zniosła, zrosła się natychmiast i wygładziła jak gdyby nigdy nic"[2].

Bezdroża, przedmieścia, pustkowia, krainy przygranicza, zagubione w górach wsie, senne, zamglone miasteczka, w których czas płynie zupełnie inaczej, zjawiska trwają w zawieszeniu, istotne samym swoim istnieniem, wypełniające definicję przetrwania w sposób dosłowny, to jest miłość autora, tego szuka, to go prześladuje. Ty napisałeś o tym jedno zdanie, dla mnie to kapitalne sedno tej książki, i musiałam je podkreślić.
W ten sposób nawiązując relację z rzeczywistością znajduje autor jej puls w Rumunii jak na przedmieściach Warszawy, w Satu Mare i w Beskidzie, w Albanii i w Sokołowie Podlaskim. "Niedawno zbłądziłem nocą w Grójcu, szukając zjazdu na Końskie, i czułem się tak, jak kiedyś w mieście Abrud w Transylwanii. Taka sama ciemność i dwuznaczność światła, taka sama nieoczywistość ludzkiej obecności i cienie przypominające postacie, przestrzeń ledwo przetarta, oskrobana z przedwiecznego mroku"[3]. Teraźniejszość zamieniająca się w przeszłość, oczekiwanie, wbrew mądrości, która podkreśla to co jest, to co było. Teraźniejszość, którą Stasiuk wciąż na nowo musi potwierdzać, jakby w lęku, że między jednym, a drugim wyjazdem zniknie, rozpłynie się. Prowizorka, przypadkowość, żadnej oczywistości, wszystko w zawieszeniu, ludzie, domy, zjawiska, rzeczywistość, w jakiej własne myśli słyszy się wyraźniej, pamięć traci sens. "Rzeczy i zdarzenia coś przypominają, ale koniec końców nie stają się czymś więcej, niż są w istocie. Zaczynają się dokładnie tam, gdzie je zauważamy, i zaraz znikają, przesłonięte następnymi. Tak naprawdę pozbawione są znaczenia. Składają się z pierwotnej materii, która dotyka wprawdzie naszych zmysłów, ale jest zbyt lekka, zbyt delikatna, by mogła dać nam jakąś nauczkę"[4].

Zapytałeś kokieteryjnie na końcu swojej recenzji, czy "Jadąc..." zachwyca. Tak, zachwyca. To jedna z ważniejszych książek w moim życiu. Nie tylko dlatego, że mogę ze Stasiukiem ruszyć w miejsca, w jakie zapewne nie uda mi się pojechać. Nie tylko dlatego, że interesująco prowadzi nas tropami Ciorana czy Kiśa i w sposób niezauważalny dzieli się wiedzą historyczną, nie tylko dlatego, że pisze rewelacyjnie, doskonałym językiem, umiejętnie wplatając w opis krajobrazy własnych rozważań. Także dlatego, że rozumiem sposób patrzenia autora, perspektywę i wrażliwość, a dech mi zapiera pasja, z jaką podąża za swoją obsesyjną miłością.

[1] Andrzej Stasiuk, „Jadąc do Babadag”, Wydawnictwo Czarne, 2004, s. 247.
[2] Tamże, s. 249.
[3] Tamże, s. 218.
[4] Tamże, s. 102.

Użytkownik: jolietjakeblues 01.01.2009 13:33 napisał(a):
Odpowiedź na: Przeczytałam jjb Twoją wy... | moremore
Trudno mi polemizować z Twoim tekstem. W zasadzie z dwóch powodów. Po pierwsze jest bardzo spójny i logiczny. Chyba rzeczywiście odpowiada na zadane przeze mnie pytania. Po drugie, pisząc o "wrażeniach z lektury", bo trudno to nazwać recenzją, wypalam się doszczętnie. Jest to dla mnie ogromny wysiłek emocjonalny. Mimo, że książkę skończyłem czytać już jakiś czas temu, to ciągle we mnie grała, aż do pewnej kulminacji w postaci napisanego tekstu. Oczywiście, mógłbym i chyba powinienem rozmawiać dalej o wrażeniach, nawet o tym, co napisałem, ale mam nieodparte uczucie, że to co powiedziałbym, było już wtórne, nawet głupie, a co najgorsze, to zaprzeczałbym sam sobie. Przyszłyby już inne uczucie. To chyba nie takie dziwne, bo rozmyślania o lekturze są całkiem w czasie czytania, całkiem inne potem, zmieniają się im więcej o niej dyskutujemy, czytamy, myślimy...
Rozumiem zakochanie. Rozumiem tęsknotę za ukochanymi miejscami. Sam płakałem, gdy musiałem wyjeżdżać z ukochanych miejsc. Sam tęsknię, gdy nie mam możliwości powrotu do nich przez lata, a może i nigdy. Rozumiem, że tam, gdzie się czujemy dobrze, gdzie uważamy, że to nasze miejsce, nasz kraj, widzimy rzeczy inaczej niż inni. Tylko, dlaczego jest to właśnie miejsce, a nie inne? Dlaczego Stasiuk siedzi w knajpie w tym miejscu? Dlaczego swoich nieprawdopodobnie wspaniałych wrażeń nie przelewa na papier po obserwacjach z ławeczki na Polach Elizejskich, albo na wybetonowanym La Defense? Dlaczego okładki nie ozdabia synagoga w Sejnach na przykład? Dlaczego nie kręci się po dziurawych drogach północnych Mazur? Dlaczrego zgryźliwie nie opisuje pasażerów autobusów relacji zachodniopomorskich czy warmińsko-mazurskich? To jest chyba głębsze. A może jest tak jak Ty piszesz i cytujesz, że prawdopodobnie znalazłby piękne obiekty i w Końskich, i w Grójcu, czy w jakimkolwiek innym miasteczku polskim? Może jest coś, co pcha Stasiuka po całej Europie, włączając w to Polskę, Francję, Holandię, Hiszpanię, żeby odkrywać to, co jest jest nieodkryte przez turystów, a takie zwyczjne dla mieszkańców? ktoś napisał w swojej recenzji, że przypomina mu to turpizm. Tak, odkrywa Stasiuk brzydotę. Czy może przywraca brzydocie piękno? Chyba tak. Tak też to czasem odczuwam. To piękno zwyczajności, jeszcze nie przerobione przez tzw. cywilizację.
Bardzo się cieszę, że przeczytałaś mój tekst. Świetnie, że tak go podsumowałaś.
Ach! I jeszcze jedna sprawa. O tejże miłości stasiukowej próbowałem też napomnkąć w tekście o "Białym kruku". Chyba jednak zbyt nieporadnie.
Użytkownik: moremore 01.01.2009 16:01 napisał(a):
Odpowiedź na: Trudno mi polemizować z T... | jolietjakeblues
Jerzy J, bardzo „poradnie” napisałeś! Nawet więcej, zajrzałam teraz do Twoich wypowiedzi o „Fado”, Ty tam dokładnie, między innymi sobie odpowiedziałeś. Piszesz o specyficznym podejściu Stasiuka do postrzegania rzeczywistości. „Nostalgia za miejscami, do których jeździ, a które musi opuszczać. Za miejscami, które powoli znikają z mapy Europy.” To ostatnie zdanie...Stasiuk ma swoją Europę, swoje osobiste umiłowanie braku oczywistości, braku pełni, zachodnia Europa zdaje się być dla niego miejscem zbyt dosłownym, gdzie hiperrealność odbiera umysłowi pracę, gdzie cichnie wyobraźnia. „Dlatego nie pociągają mnie ani dalekie, ani stare kraje. Mój umysł tam przysypia, ponieważ zjawia się na gotowe. W mojej Europie trwa dziwna symbioza upadku i wzrostu i nigdy nie wiadomo, co się zastanie, nie wiadomo, która z tendencji przeważy w pejzażu, zanim wszystko pokryje werniks nicości”[1].
Wykreśla na mapie Europy granice, w których jeszcze odnaleźć można tożsamość tego kontynentu w stanie czystym, nieskażonym, podświadomym.

I na koniec, bardzo się cieszę ze spotkania z innym stasiukomaniakiem, z zainteresowaniem czytam Twoje teksty, świetnie jest móc przefiltrować własne opinie, przez pryzmat cudzych, mądrych wypowiedzi.
Pozdrawiam!

[1] Jurij Andruchowycz, Andrzej Stasiuk, „Moja Europa”, Wydawnictwo Czarne, 2007, s. 154.
Użytkownik: jolietjakeblues 01.01.2009 18:21 napisał(a):
Odpowiedź na: Jerzy J, bardzo „po... | moremore
Nie ukrywam, lubię go. odkrył dla mnie eseje. Nigdy nie polubiłem Kapuścińskiego czy Łysiaka (trochę z innej beczki, ale jak już mówimy o Polakach...). Ciężkie też były dla mnie "Dzienniki" Gombrowicza. Jakoś takiej literatury nie lubiłem. Ale Stasiuk - nagle okazało się, że to coś całkiem innego! I jak już wpadłem, to poszło. Przy okazji odkryłem jego wydawnictwo. Dużo stamtąd kupuję. Do tego Andruchowycz... Do "Znikającej Europy" jeszcze nie doszedłem. Czeka na półce. Może Stasiuk tym swoim specyficznym językiem, tym pozowaniem na wulgarność trochę mnie podnieca. Tym plecakiem... Może swoją hippisowską przeszłością? Ja wiem... A dziwne, że przeczytałem tylko jedną jego powieść. Ale, ale... Przyjdzie czas i na kolejne. To na pewno nie jego ostatnie, które czytałem.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 31.12.2008 21:33 napisał(a):
Odpowiedź na: Czternaście esejów na nie... | jolietjakeblues
Zachwyca, chociaż ja mu jednak paru zbyt dosadnych zwrotów nie mogłam darować i skończyło się na piątce, nie na szóstce.
A swoją drogą, zachwyca też recenzja; i samym ujęciem przedmiotu (gdybym nie czytała, natychmiast "Jadąc do Babadag" trafiłoby na listę priorytetowych lektur), i językiem. W związku z czym nie odmówię sobie poczęstowania Cię noworocznym życzeniem: oby same takie spływały Ci spod pióra - wiernych czytelników masz zagwarantowanych!
Użytkownik: jolietjakeblues 31.12.2008 23:31 napisał(a):
Odpowiedź na: Zachwyca, chociaż ja mu j... | dot59Opiekun BiblioNETki
Ojej! Dziękuję! I wzajemnie. Choć nie potrafię odwdzięczyć się tak pięknymi słowy. Ale... wiedz, że jesteś jedną z osób, po których teksty sięgam z przyjemnością, dla samego czytania, ale i także dla zasięgnięcia opinii o, najczęściej już czytanych przeze mnie, książkach.
Wszystkiego dobrego w Nowym Roku!

Cóż, z prozą Stasiuka, to czasami jest tak, jakby się jechało na polską bardzo prowincjonalną wieś: choć przez chwilę trzeba dostosować język do sytuacji, do rozmówców. Ma to swój dziwny urok...
Użytkownik: Bozena 01.01.2009 16:52 napisał(a):
Odpowiedź na: Czternaście esejów na nie... | jolietjakeblues
Dobrze się czytało.:)
Użytkownik: jolietjakeblues 01.01.2009 18:25 napisał(a):
Odpowiedź na: Dobrze się czytało.:) | Bozena
Masz rację. Choć na razie "Jadąc do Babadag" najdłużej ze wszystkiego, co czytałem Stasiuka. Ale i tak mnóstwo przyjemności.
A jeżeli piszesz o moim tekście, to dziękuję i jestem dumny. Zapraszam do przeczytania moich wrażeń z lektury "Białego kruka".
Użytkownik: Bozena 01.01.2009 21:57 napisał(a):
Odpowiedź na: Masz rację. Choć na razie... | jolietjakeblues
Tak, Jerzyku, o Twoim tekście pisałam.:)
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: