Królik doświadczalny-masochista czyli sięgnąłem po harlequina
I znowu podjąłem się ekstremalnego zadania zakrawającego wręcz na masochizm czytelniczy. Stwierdziłem, że wszyscy tak pogardzają harlequinami (znam ludzi, którzy z ich stosu rozpalili ognisko, co - niezależnie od tego, co w tym ogniu spłonęło - uważam za lekkie nadużycie względem literatury), a nikt tak naprawdę ich nie czyta. Postanowiłem pogardzać nimi na jakiejś podstawie. I będę pogardzał - na podstawie "Titanica kruchego jak lód".
Nieprzypadkowo wybrałem taką książkę - dziewiczy rejs najsłynniejszego liniowca w historii zawsze żywo mnie interesował. Widziałem większość ekranizacji, czytałem książki beletrystyczne, które nie zaspokoiły moich oczekiwań - "Pokojówka z »Titanica«" niewiele ma z tematem wspólnego, "Każdy troszczy się o siebie" jest żenujące literacko... no, ale jednak ten harlequin to już taki koszmar zupełny.
Bohaterowie należą do elity i wnerwiająco bez wyjątku (!) są młodzi i piękni. Tak, każda z głównych bohaterek jest najpiękniejszą kobietą na statku. Gdyby Sharon O'Cork znała mitologię, wiedziałaby zapewne, że trzy najpiękniejsze pod jednym dachem znaleźć się nie mogą (wszak spór między trzema greckimi boginiami skończył się właściwie wojną trojańską!).
Dodatkowo nasi bohaterowie i bohaterki - istna śmietanka towarzyska - nie mają w zasadzie większych problemów. Niby noszą w sobie jakieś mroczne tajemnice, ale wszystko co rusz się wyjaśnia ze szczęśliwym końcem. Nie jesteśmy świadkami żadnych rozterek ani niczego podobnego. Wszystko spłycone do niemożliwości. Za to autorka nie szczędzi nam opisów scen erotycznych pomiędzy kochającymi się małżonkami i czułymi kochankami. Choć właściwie czytając te uniesienia ma się wrażenie oglądania jelonka na rykowisku.
Nie sposób było obok żenujących postaci fikcyjnych, pominąć autentyczne postaci. Trudno, żeby na "Titanicu" zabrakło przebogatego Johna Jacoba Astora i jego młodziutkiej ciężarnej żony czy państwa Straussów, którzy zostaną razem aż do śmierci. Jednym z głównych bohaterów jest sam kapitan E.J. Smith (swoją drogą namiętny lowelas, gorliwie zdradzający swoją żonę). Jednak nie rozumiem, dlaczego zabrakło żywej legendy tego statku - Niezatapialnej Molly Brown. Ekranizacje jakoś nie pomijały tej słynnej postaci - wcielały się w nią Cloris Leachman, Kathy Bates czy Marilu Henner.
No i wreszcie to, co powinno być najciekawsze - katastrofa, w końcu czytam o "Titanicu" - no cóż, na pięćdziesiąt stron przed końcem "Titanic" zderza się z górą lodową. Odejmując niektóre dalsze sceny niezwiązane z katastrofą, zostaje czterdzieści stron na samo tonięcie - wszystko mało efektowne, nawet jeśli idzie o ludzkie dramaty. Mogło być napisane ciekawiej.
Pozostaje duże rozczarowanie wespół z dużą ulgą (uff, już przeczytane) i poczuciem straconego czasu. Nie wiem, jak jest z innymi harlequinami, ale już nie będę się bawił w czytelniczego królika doświadczalnego.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.