Dodany: 11.12.2008 19:27|Autor: miłośniczka

Książka: Kraina traw
Cullin Mitch

1 osoba poleca ten tekst.

Dozwolona od lat osiemnastu


W jednym z czytatników natknęłam się ostatnio na godny uwagi problem. Dotyczył on różnicy pomiędzy książkami dobrymi a "miłymi". Jak się okazuje, jest ona zasadnicza.

Jedną z książek obrazujących tę kwestię tak dokładnie, że aż "w oczy kole", jest właśnie "Kraina traw". W kategorii, w której ocenami powieści byłyby: "zła", "przeciętna", "dobra", "najlepsza", z całą pewnością zasłużyłaby na "najlepszą". Niezapomniana, wyśmienita, wyjątkowa. Napisana po mistrzowsku. Czy jest ona jednak miła? O, nie! Absolutnie! Pamiętam, że gdy prawie rok temu skończyłam jej lekturę, choć głodna, nie byłam w stanie pójść wepchnąć w siebie kolacji po tak... nieapetycznej opowieści. Właśnie - słowo "nieapetyczna" pasuje tutaj jak ulał. I teraz miej tu, człowieku, rozum: brać się za to czy nie? Wiesz już, że powieść jest wyśmienita, ale nie oszczędzono ci także i tej wiedzy, która zapala w głowie czerwoną lampkę: to nie smakuje. Cóż; z reguły bywa tak, że jeśli coś nie smakuje, to się tego dobrowolnie nie je, prawda? Jak więc tu kogokolwiek przekonać, że warto? Wszak czytanie książki to nie przymus wypicia obrzydliwego lekarstwa.

Jeliza-Rose ma lat jedenaście i wychowywała się w tak nienaturalnych warunkach, że gdyby nie odbiło się to poważnie na jej nieukształtowanej przecież jeszcze psychice, zaczęłabym wątpić w racjonalność wszelkich od dawna ustalonych porządków rzeczy. Rodzice: wiecznie naćpana, brudna, opasła, lepka i spocona matka oraz ojciec - zajmujący się tworzeniem własnej muzyki rockman, "dzięki" narkotykom również prędko staczający się w otchłań bez dna, wcale nie zajmują się dzieckiem. To ona robi im kolacje, masuje stopy matce, czesze jej posklejane włosy; za swoje starania nagradzana nienawiścią i kuksańcami, odpłaca rodzicielce tym samym uczuciem i po cichu marzy o jej śmierci. Kiedy życzenie się spełnia, wyjeżdża wraz z ojcem do starego, opuszczonego domostwa pośród bezkresnych traw Teksasu, gdzie mają rozpocząć nowe życie. Stary rockman-ćpun prędko jednak umiera, a dziewczynka, przekonana, że tatuś zapadł w kolejny długi, narkotyczny trans, zajmuje się sama sobą. Zresztą: czy sama? Jeliza-Rose "rozmawia" z wiewiórkami, z główkami popsutych lalek Barbie, boi się potwora z bagien, poznaje dziwną, straszną kobietę mieszkającą gdzieś w pobliżu i nieświadoma, że to coś złego, rozpoczyna życie seksualne z niewiele od niej starszym, upośledzonym umysłowo chłopcem - Dickensem. Wciąż zamieszkująca dom, w którym obok wejścia, w fotelu, "śpi" rozkładający się już ojciec, odkrywa przerażającą tajemnicę...

A fuj; aż za gardło ściska.

Apetycznie nie jest; warto zatem? Jak najbardziej. Mitch Cullin stworzył świat tak niesamowity i pochłaniający, że zapomina się o bożym świecie (o jedzeniu już może lepiej nie wspomnę). Stoi on na głowie jak niektóre z filmów Lyncha, czemuś to jednak służy. Fascynuje mnie sposób, w jaki autor ukazał wszystko to, co dzieje się w głowie jedenastolatki (książka napisana jest w formie pamiętnika głównej bohaterki). Narkotyczne, schizofreniczne wizje wyolbrzymiają rzeczy najprostsze, codzienne, do rangi koszmarnych potworów; to zaś, co powinno przerażać - śmierć, rozkład ciała, samotność, na Jelizie-Rose nie robi żadnego wrażenia...

Na mnie "Kraina traw" za to wrażenie wywarła - dzięki wszystkiemu czy pomimo wszystko. Niesamowite!

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1501
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: