Dodany: 30.11.2008 17:29|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Książka: Po prostu razem
Gavalda Anna

3 osoby polecają ten tekst.

Romantyczne czytadło, ale czy tylko...?


Przyznaję się uczciwie: do tej powieści podchodziłam jak pies do jeża. Informacje typu „już 3 miliony sprzedanych egzemplarzy. Oszałamiający sukces wydawniczy w 36 krajach”[1] z zasady działają na mnie odstraszająco, a okładkowy fotos ze słodko uśmiechniętą Audrey Tautou i młodzieńcem wpatrzonym w nią rozmarzonym wzrokiem sugerował sążniste romansidło. Ponieważ jedna film nakręcony na podstawie tej książki okazał się całkiem niezły, uległam w końcu naciskom męża i wypożyczyłam ją z biblioteki, po czym stałam się świadkiem dość niepowszedniego zjawiska: gdy ja wciąż jeszcze przegryzałam się przez o połowę cieńsze (i wcale nie jakieś szczególnie trudne) dzieło, małżonek ze zwycięskim uśmiechem odłożył „Po prostu razem”, stwierdzając: „A nie mówiłem, że będzie lepsza niż film?!”. Na takie dictum nie pozostawało mi zareagować inaczej, niż tylko wziąć się za czytanie i sprawdzić, w czym rzecz.

Fabuła przywiodła mi na myśl niedawno czytaną, i powstałą chyba mniej więcej w tym samym czasie, powieść młodej polskiej autorki Pauliny Grych „Schiza”. Podobnie jak tam, poprzez splot przypadków spotykają się ludzie pokaleczeni przez życie, odstający od społecznej normy - tyle że tutaj nie do tego stopnia, by wszyscy potrzebowali stałej pomocy psychiatry. Chociaż terapeuta pewnie by się przydał, gdyby nie… ale nie uprzedzajmy wydarzeń.

Paulette jest schorowaną staruszką, nieradzącą już sobie z codzienną samoobsługą. I wciąż zadręczającą się (o czym czytelnik dowiaduje się znacznie później) odpowiedzialnością za splot okoliczności, wskutek których teraz nie bardzo ma na kogo liczyć…
Camille, wrażliwa artystka, z jakiegoś powodu żyje samotnie w obskurnej norze na poddaszu, zarabia na życie sprzątaniem i chyba tylko przypadkiem nie popadła jeszcze w ostatnie stadium anoreksji…
Philibert ma niewiarygodne koligacje rodzinne, maniery przedwojennego arystokraty i do tego historię Francji w małym palcu. Ale zamiast wykładać na Sorbonie, sprzedaje pocztówki w muzeum. I chyba nie tylko dlatego, że się jąka…
Franck haruje do upadłego w restauracji. „Pracuje i śpi, śpi i pracuje. A jak nie pracuje, to sprowadza dziewczyny”[2]. A kiedy nie śpi i nie używa życia, wścieka się i klnie, zwłaszcza gdy dowiaduje się, że jedyna osoba z rodziny, jaka mu pozostała, będzie odtąd źródłem uciążliwych obowiązków…

Dlaczego, w jaki sposób i do jakiego stopnia zwiążą się losy tych czworga, skąd się wzięły ich dziwactwa i lęki, komu uda się je przezwyciężyć i zrealizować choćby cząstkę marzeń - bo przecież nawet zepchnięty na margines życia, człowiek ma prawo do marzeń! - dowiadujemy się stopniowo, w miarę jak każda z postaci otwiera się przed kimś drugim, i, co nie bez znaczenia, przed samą sobą.

To trochę za mało, by przesądziło o wartości powieści. Zwłaszcza że zakończenie jest tak słodkie, jak buzia aktorki odtwarzającej najważniejszą rolę kobiecą w jej ekranizacji - trochę za słodkie, jeśli patrzymy na życie realnie. Ale z drugiej strony, może właśnie trzeba nas trochę tą słodyczą znęcić, żebyśmy chociaż poczuli powiew nadziei, uwierzyli, że odrobina dobra skierowanego na zewnątrz czasem jednak procentuje?...

Nawet jednak zinterpretowana w ten sposób, sama treść tej wzruszającej (no, dobrze, przyznam się, chusteczka była w użyciu!) historii o przyjaźni i miłości nie obroniłaby się, nie mając wsparcia w postaci odpowiedniej oprawy. A ta jest całkiem udana i do tego nieszablonowa. Narracja pocięta na pojedyncze akapity, czasem kilkunasto-, czasem jednozdaniowe, raz opisujące - jak w szczegółowym reportażu - gest po geście, dźwięk po dźwięku, obraz po obrazie, innym razem przywołujące retrospekcje któregoś z bohaterów, i tak samo skonstruowane dialogi, zupełnie jak w gotowym scenopisie: kadr po kadrze, żadnych zbędnych ozdobników… I do tego kapitalny, zindywidualizowany język, pozwalający natychmiast się zorientować, kto z kim rozmawia, ba, nawet kogo dotyczy ten czy ów opisowy fragment tekstu, bo echo jego pobrzmiewa także w myślach i odczuciach bohaterów, relacjonowanych przez narratora zewnętrznego. Tu każde słowo ma swoją funkcję. Tu nie rażą nawet wulgaryzmy, obficie przetykające wypowiedzi Francka, bo w tym swoim grubiaństwie jest w pełni autentyczny - a gdyby wyrażał się tak samo jak Camille albo Philibert, sztuczność biłaby w oczy. To ewidentny atut powieści i przewaga autorki nad wspomnianą na wstępie polską pisarką.

A zatem to jednak coś więcej niż banalne romantyczne czytadło. W konsekwencji zasłużona czwórka z widokiem na piątkę.



---
[1] Anna Gavalda, „Po prostu razem”, przeł. Hanna Zbonikowska, wyd. Świat Książki, Warszawa 2007, tekst z okładki.
[2] Tamże, s. 71.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 4248
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: embar 11.09.2010 11:47 napisał(a):
Odpowiedź na: Przyznaję się uczciwie: d... | dot59Opiekun BiblioNETki
Bardzo romantyczne czytadło starannie ukryte za upozowanymi na nieszczęśników postaciami i wulgarnym językiem. Nie zabrakło nawet porządnego romansowego epilogu.
Jako wierna romansoholiczka gorąco polecam wszystkim, którzy szukają jednoznacznego HEA (happily ever after).
Ogłaszanie jednak wielkim dziełem podnoszącym na duchu w okresie upadku wartości rodzinnych to gruba przesada.
Z niecierpliwością szukam filmu ...
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: