Dodany: 20.11.2008 17:29|Autor: dot59
Co powiedziałby psychiatra?
Zupełnym przypadkiem rozpoczęłam znajomość z twórczością Máraia od jednej z jego najwcześniejszych powieści, przełożonych na polski długo po późniejszych dziełach. I nie żałuję.
Banalny tytuł utworu (choć czy takim jest i w oryginale, nie ręczę, bowiem węgierski jest jedynym z sąsiedzkich języków, którego ni w ząb nie pojmuję) i wiek autora w chwili jego opublikowania (28 lat) sugerują, że czytelnik może mieć do czynienia ze sztampową romansową historią z parą młodych ludzi (czy może nawet nastolatków?) w rolach głównych.
Tymczasem nic z tych rzeczy - odwracamy pierwszą kartkę i zdumieni trafiamy na pamiętnik gimnazjalnego belfra z prowincjonalnego węgierskiego, a właściwie jeszcze austro-węgierskiego miasteczka.
Gábor jest zdziwaczałym starym kawalerem. Ma 54 lata, a od dwudziestu ośmiu mieszka w tym samym domu, uczy w tej samej szkole, żyje według tego samego nudnego i przewidywalnego schematu. Nie ma nikogo bliskiego, nikogo, z kim mógłby się dzielić myślami i spostrzeżeniami. Zresztą nie bardzo nawet dąży do jakiejkolwiek bliskości, tym bardziej z kobietą, bo wymagałoby to od niego przełamania uprzedzeń, pozbycia się pruderii znacznie przewyższającej normę tamtych czasów („Co się tyczy ciała, nadzwyczaj krępuje mnie kwestia intymna. Wiem, co to jest miłość, ale nie wyobrażam sobie, aby ktoś mógł myć się w obecności kobiety. Czegoś takiego nie pojmuję, i sprawia mi wielką przykrość, gdy coś takiego widzę lub słyszę, lub myślę o czymś takim”[1]). I najwyraźniej cierpi na depresję, co łatwo wyczytać z jego zapisków: „Rano ciężko mi było wstać z łóżka. (…) Musiałem skrócić poranny spacer, później zupełnie go zaniechałem. (…) Wszystko działo się odrobinę niedokładniej”[2]; „płynęły mi łzy. Płakały moje oczy, moje ciało, moja głowa. Myślałem, że zemdleję. (…) Tej nocy zasnąłem zupełnie wyczerpany”[3]; „czułem się coraz gorzej. W nocy nie mogłem spać. (…) Po dwóch, trzech kęsach czuję, że się najadłem (…)”[4]. Wakacje w podupadłym kurorcie nie uzdrawiają go z tej przypadłości, ale kontakt z przygodnym znajomym, wypełniony strumieniem niespodziewanych zwierzeń i uwieńczony wypowiedzianą przez tamtego maksymą („Trzeba kogoś kochać. (…) Raz jeden każde życie eksploduje. Każde. Trzeba kogoś kochać, w przeciwnym razie wszystko jest daremne”[5]) coś w nim zmienia. A w nowym roku szkolnym czeka go praca z nową klasą - maturalną, i do tego po raz pierwszy w historii szkoły koedukacyjną. I dopiero teraz zaczyna się coś, co w dalszym ciągu nie ma nic wspólnego ze standardowym romansem…
Fabuła fabułą, można się zastanawiać, czy na przykład zakończenie nie mogło być bardziej - albo odwrotnie - mniej dopowiedziane, bardziej albo mniej optymistyczne, czy nie byłoby ciekawiej, gdyby autor nie dodał po drodze jeszcze paru komplikacji. Lecz prawdziwe mistrzostwo tkwi w kreacji postaci głównego bohatera. Już sam fakt, że dwudziestoparolatek potrafił tak przekonująco wejrzeć w psychikę człowieka dwa razy od siebie starszego, obdarzyć go cechami, których nikt o zdrowych zmysłach nie chciałby mieć - tą całą fałszywą skromnością, uprzedzaniem się do ludzi na podstawie wyglądu zewnętrznego, niedbałością w jednych kwestiach, przesadną drobiazgowością w innych, a czasem oczywistym nudziarstwem - i nadać mu niepowtarzalny styl wypowiedzi, pełen powtórzeń, zarówno dosłownych („Dlatego spałem we flanelowej bieliźnie. Bardzo jestem rad, że zabrałem ze sobą flanelową bieliznę”[6]; „postawiłem na stole lampę naftową i pół litra białego wina. Tym razem zacząłem od pół litra”[7]), jak i powstałych wskutek kilkakrotnego wyrażania tej samej myśli innymi słowami - to rzecz niepowszednia i zasługująca na uznanie.
Ale prawdziwą miarą kunsztu autora jest wiarygodne przedstawienie całej serii aberracji psychicznych dotykających Gábora, od wspomnianej już depresji i chorobliwej wstydliwości poczynając, poprzez skłonność do wybuchów agresji, aż po obsesyjną fascynację połączoną z patologiczną zazdrością („wystarczy, że przypadkiem dotknie jego ręki, już ogarnia mnie obrzydzenie (…)”[8]) i cechami manii prześladowczej („Nie wiadomo, co miasto planuje przeciwko mnie. Może ludzie myślą, że ukrywam u siebie jakiś skarb. Na wszelki wypadek doprowadzam dom do stanu gotowości obronnej. (…) Ci ludzie wszystko wiedzą, znają najtajniejsze myśli człowieka”[9]). Nawet dziś, kiedy bez trudu możemy dotrzeć do specjalistycznej literatury wraz z opisami przypadków, nie jest to łatwe, a cóż dopiero wówczas, gdy psychologia i psychiatria dopiero raczkowały, opierając się zresztą w pewnej mierze na domniemaniach, a nie na czysto naukowych podstawach! Jestem pod ogromnym wrażeniem i z czystym sumieniem daję mocną piątkę.
[1] Sándor Márai, „Pierwsza miłość”, przeł. Feliks Netz, wyd. Czytelnik, Warszawa 2007, s. 22.
[2] Tamże, s. 9-14.
[3] Tamże, s. 26-27.
[4] Tamże, s. 28.
[5] Tamże, s. 93.
[6] Tamże, s. 16.
[7] Tamże, s. 51.
[8] Tamże, s. 233.
[9] Tamże, s. 283.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.