Dodany: 20.11.2008 17:29|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Redakcja BiblioNETki poleca!

Książka: Pierwsza miłość
Márai Sándor

1 osoba poleca ten tekst.

Co powiedziałby psychiatra?


Zupełnym przypadkiem rozpoczęłam znajomość z twórczością Máraia od jednej z jego najwcześniejszych powieści, przełożonych na polski długo po późniejszych dziełach. I nie żałuję.

Banalny tytuł utworu (choć czy takim jest i w oryginale, nie ręczę, bowiem węgierski jest jedynym z sąsiedzkich języków, którego ni w ząb nie pojmuję) i wiek autora w chwili jego opublikowania (28 lat) sugerują, że czytelnik może mieć do czynienia ze sztampową romansową historią z parą młodych ludzi (czy może nawet nastolatków?) w rolach głównych.

Tymczasem nic z tych rzeczy - odwracamy pierwszą kartkę i zdumieni trafiamy na pamiętnik gimnazjalnego belfra z prowincjonalnego węgierskiego, a właściwie jeszcze austro-węgierskiego miasteczka.

Gábor jest zdziwaczałym starym kawalerem. Ma 54 lata, a od dwudziestu ośmiu mieszka w tym samym domu, uczy w tej samej szkole, żyje według tego samego nudnego i przewidywalnego schematu. Nie ma nikogo bliskiego, nikogo, z kim mógłby się dzielić myślami i spostrzeżeniami. Zresztą nie bardzo nawet dąży do jakiejkolwiek bliskości, tym bardziej z kobietą, bo wymagałoby to od niego przełamania uprzedzeń, pozbycia się pruderii znacznie przewyższającej normę tamtych czasów („Co się tyczy ciała, nadzwyczaj krępuje mnie kwestia intymna. Wiem, co to jest miłość, ale nie wyobrażam sobie, aby ktoś mógł myć się w obecności kobiety. Czegoś takiego nie pojmuję, i sprawia mi wielką przykrość, gdy coś takiego widzę lub słyszę, lub myślę o czymś takim”[1]). I najwyraźniej cierpi na depresję, co łatwo wyczytać z jego zapisków: „Rano ciężko mi było wstać z łóżka. (…) Musiałem skrócić poranny spacer, później zupełnie go zaniechałem. (…) Wszystko działo się odrobinę niedokładniej”[2]; „płynęły mi łzy. Płakały moje oczy, moje ciało, moja głowa. Myślałem, że zemdleję. (…) Tej nocy zasnąłem zupełnie wyczerpany”[3]; „czułem się coraz gorzej. W nocy nie mogłem spać. (…) Po dwóch, trzech kęsach czuję, że się najadłem (…)”[4]. Wakacje w podupadłym kurorcie nie uzdrawiają go z tej przypadłości, ale kontakt z przygodnym znajomym, wypełniony strumieniem niespodziewanych zwierzeń i uwieńczony wypowiedzianą przez tamtego maksymą („Trzeba kogoś kochać. (…) Raz jeden każde życie eksploduje. Każde. Trzeba kogoś kochać, w przeciwnym razie wszystko jest daremne”[5]) coś w nim zmienia. A w nowym roku szkolnym czeka go praca z nową klasą - maturalną, i do tego po raz pierwszy w historii szkoły koedukacyjną. I dopiero teraz zaczyna się coś, co w dalszym ciągu nie ma nic wspólnego ze standardowym romansem…

Fabuła fabułą, można się zastanawiać, czy na przykład zakończenie nie mogło być bardziej - albo odwrotnie - mniej dopowiedziane, bardziej albo mniej optymistyczne, czy nie byłoby ciekawiej, gdyby autor nie dodał po drodze jeszcze paru komplikacji. Lecz prawdziwe mistrzostwo tkwi w kreacji postaci głównego bohatera. Już sam fakt, że dwudziestoparolatek potrafił tak przekonująco wejrzeć w psychikę człowieka dwa razy od siebie starszego, obdarzyć go cechami, których nikt o zdrowych zmysłach nie chciałby mieć - tą całą fałszywą skromnością, uprzedzaniem się do ludzi na podstawie wyglądu zewnętrznego, niedbałością w jednych kwestiach, przesadną drobiazgowością w innych, a czasem oczywistym nudziarstwem - i nadać mu niepowtarzalny styl wypowiedzi, pełen powtórzeń, zarówno dosłownych („Dlatego spałem we flanelowej bieliźnie. Bardzo jestem rad, że zabrałem ze sobą flanelową bieliznę”[6]; „postawiłem na stole lampę naftową i pół litra białego wina. Tym razem zacząłem od pół litra”[7]), jak i powstałych wskutek kilkakrotnego wyrażania tej samej myśli innymi słowami - to rzecz niepowszednia i zasługująca na uznanie.

Ale prawdziwą miarą kunsztu autora jest wiarygodne przedstawienie całej serii aberracji psychicznych dotykających Gábora, od wspomnianej już depresji i chorobliwej wstydliwości poczynając, poprzez skłonność do wybuchów agresji, aż po obsesyjną fascynację połączoną z patologiczną zazdrością („wystarczy, że przypadkiem dotknie jego ręki, już ogarnia mnie obrzydzenie (…)”[8]) i cechami manii prześladowczej („Nie wiadomo, co miasto planuje przeciwko mnie. Może ludzie myślą, że ukrywam u siebie jakiś skarb. Na wszelki wypadek doprowadzam dom do stanu gotowości obronnej. (…) Ci ludzie wszystko wiedzą, znają najtajniejsze myśli człowieka”[9]). Nawet dziś, kiedy bez trudu możemy dotrzeć do specjalistycznej literatury wraz z opisami przypadków, nie jest to łatwe, a cóż dopiero wówczas, gdy psychologia i psychiatria dopiero raczkowały, opierając się zresztą w pewnej mierze na domniemaniach, a nie na czysto naukowych podstawach! Jestem pod ogromnym wrażeniem i z czystym sumieniem daję mocną piątkę.



[1] Sándor Márai, „Pierwsza miłość”, przeł. Feliks Netz, wyd. Czytelnik, Warszawa 2007, s. 22.
[2] Tamże, s. 9-14.
[3] Tamże, s. 26-27.
[4] Tamże, s. 28.
[5] Tamże, s. 93.
[6] Tamże, s. 16.
[7] Tamże, s. 51.
[8] Tamże, s. 233.
[9] Tamże, s. 283.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 13235
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 27
Użytkownik: izafilipiak 21.11.2008 11:01 napisał(a):
Odpowiedź na: Zupełnym przypadkiem rozp... | dot59Opiekun BiblioNETki
Dot, jak zwykle po przeczytaniu Twojej recenzji chciałoby się rzucić wszystko dla książki, o której piszesz :)
Użytkownik: madame seneka 21.11.2008 11:08 napisał(a):
Odpowiedź na: Dot, jak zwykle po przecz... | izafilipiak
Zgadzam się :-) Ilekroć czytam recenzję Dot, mam ochotę być monotematyczna i pisać : "wspaniała recenzja", "znakomicie napisane" itd, itd. Dot - piszesz fantastycznie i sugestywnie, a polecane przez Ciebie książki zwykle czyta się równie dobrze, jak Twoje recenzje :-) (Sama nigdy chyba żadnej nie napiszę, skoro w trzech linijkach aż trzy razy użyłam słowa "recenzja") :-)
Użytkownik: emileczka 21.11.2008 12:40 napisał(a):
Odpowiedź na: Dot, jak zwykle po przecz... | izafilipiak
Lepiej nie mogłaś tego ująć. Ja rzucę (się na tą książkę):)
Użytkownik: koko 21.11.2008 12:24 napisał(a):
Odpowiedź na: Zupełnym przypadkiem rozp... | dot59Opiekun BiblioNETki
Od spotkania minęły zaledwie cztery dni, a Dot zdązyła przeczytać, przemyśleć i napisać...
Och, Dot, zazdraszczam Ci. Także lekkiego pióra. A książka - do schowka!
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 21.11.2008 21:04 napisał(a):
Odpowiedź na: Od spotkania minęły zaled... | koko
A tej akurat nie miałam ze spotkania, tylko pożyczyłam z biblioteki 2 tygodnie temu, recenzję nasmarowałam w zeszłym tygodniu, a dopiero wczoraj miałam czas przepisać :).
Użytkownik: Dekadencja 21.11.2008 13:17 napisał(a):
Odpowiedź na: Zupełnym przypadkiem rozp... | dot59Opiekun BiblioNETki
Nazwisko Marai odmienia się: Maraiego, nie Maraia.

Dziwi mnie trochę sklasyfikowanie Gabora jako chorego na depresję, aczkolwiek każdy ma prawo do własnej interpretacji.
Użytkownik: exilvia 21.11.2008 13:30 napisał(a):
Odpowiedź na: Nazwisko Marai odmienia s... | Dekadencja
O, właśnie, już była gdzieś rozmowa na ten temat, ale nie doszliśmy do zadowalających wniosków, bo nikt nie zna węgierskiego. Chyba w jego Dzienniku taką odmianę wyczytałam. A Ty skąd to wiesz?
Użytkownik: Dekadencja 21.11.2008 18:37 napisał(a):
Odpowiedź na: O, właśnie, już była gdzi... | exilvia
Słownik PWN - wzorzec odmiany nazwisk węgierskich zakończonych na i/y - przymiotnikowy.
Użytkownik: exilvia 21.11.2008 18:53 napisał(a):
Odpowiedź na: Słownik PWN - wzorzec odm... | Dekadencja
Człowiek się całe życie uczy. :-)
Użytkownik: sowa 21.11.2008 14:50 napisał(a):
Odpowiedź na: Nazwisko Marai odmienia s... | Dekadencja
W sprawie odmiany tego nazwiska zadzwoniłam do Poradni Językowej UWr; konkluzja dyskusji wspartej słownikami jest następująca:
nazwiska zakończone na -i mają odmianę przymiotnikową;
z uwagi na precedens podany przez "Słownik ortograficzny PWN" (Jokai) odmiana rzeczownikowa da się obronić:-), zasadniczo jednak obowiązująca jest tendencja do odmiany przymiotnikowej.
Czyli zdecydowanie więcej przemawia za odmianą Márai, Máraiego, Máraiemu itd. Nad czym ja osobiście ubolewam, bo ni czort mi to nie brzmi.
Użytkownik: Czajka 21.11.2008 14:57 napisał(a):
Odpowiedź na: W sprawie odmiany tego na... | sowa
Sówko, jesteś wielka i mądra. :D
Użytkownik: sowa 21.11.2008 15:18 napisał(a):
Odpowiedź na: Sówko, jesteś wielka i mą... | Czajka
Taktaktak, to właśnie cała ja :-)))!
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 21.11.2008 21:18 napisał(a):
Odpowiedź na: Nazwisko Marai odmienia s... | Dekadencja
Przynajmniej na początku zdradza ewidentne objawy depresji. Depresja bowiem - inaczej niż np. cukrzyca - to nie jest jedna określona choroba, której gdy się raz człowiek nabawi, ma ją przez całe życie. Żeby to ująć prosto, jest to zespół objawów (dokładnie takich, jakie podaje narrator w swoim dzienniku), które mogą być wywołane np. reakcją na wydarzenia zachodzące w otoczeniu czy na chorobę somatyczną, a nawet... zmianą pór roku. Może być również częścią innych zespołów psychopatologicznych, np. tzw. psychozy dwubiegunowej. Tylko pewna nieliczna część chorych ma depresję endogenną, czyli samoistną, i ci rzeczywiście wykazują ryzyko nawrotu objawów przez całe życie. W tym przypadku byłabym skłonna podejrzewać, że jest to raczej depresja sytuacyjna. Biorąc pod uwagę to, co dzieje się z bohaterem dalej, można by sądzić, że mamy do czynienia z tzw. osobowością borderline (która może wykazywać pewne cechy depresyjne, zaburzoną samoocenę itd.) ale i tu mi nie wszystko pasuje; nb. stąd tytuł mojej recenzji, bo psychiatrze na pewno byłoby łatwiej ocenić ten przypadek).
Co do odmiany, słyszałam tylko taką, a bodaj i w prasie widziałam. Ale skoro poprawnie jest inaczej, mam nadzieję, że zapamiętam.
Użytkownik: Sophie7 21.11.2008 23:25 napisał(a):
Odpowiedź na: Przynajmniej na początku ... | dot59Opiekun BiblioNETki
"Co powiedziałby psychiatra..." - chętnie bym wczytała się w portret psychologiczny Gabora, stworzony przez profesjonalistę. Zaskakujące i fascynujące jest dla mnie to, że tak młody pisarz, często pomieszkujący w różnorakich miejscach bujajacy się po zagranicy, tak trafnie ujął postać małomiasteczkowego, przywiędłego, belfra. Czyżby opisał kogoś znajomego? czy też kunsztownie wymyślił tę postać od początku do końca.Swoją drogą znam kilku, podobnych Gaborowi terażniejszych bohaterów mojego miasteczka,więc postać Gabora, to dla mnie nie dziwota. Fascynuje mnie,dokładna,niezwykle dociekliwa charakterystyka bohatera,jego rozterki, szalone myśli,totalną destrukcja jaka ogarnęła jego nudne, monotonne i dość spokojne życie. I to właśnie,tak cudownie opisał Marai.Niby temat znany i lubiany - miłosne udreczenia Wokulskiego wcale nie różniły się od tych Gaborowych - nie ma w nich jednak tego dzień po dniu,tej szczegółowości,tego totalnego zatracenia
Użytkownik: sowa 22.11.2008 01:02 napisał(a):
Odpowiedź na: Przynajmniej na początku ... | dot59Opiekun BiblioNETki
Nie łam się, Dot, wersja rzeczownikowa jest do obronienia i będziemy jej bronić! :-) Nazwisko "Márai" nie jest, niestety, zakorzenione w polszczyźnie (jeszcze:-D), stąd problemy z odmianą. Których by nie było, gdyby publikował pod własnym nazwiskiem (vide http://encyklopedia.pwn.pl/lista.php?co=Marai+Sand​or), :-))).
Użytkownik: verdiana 25.11.2008 20:07 napisał(a):
Odpowiedź na: Nazwisko Marai odmienia s... | Dekadencja
Nazwisko Marai odmienia się w dwójnasób i obie odmiany są poprawne. Konsultowałam się w tej sprawie z poradnią UW i otrzymałam odpowiedź:

>(...) oczywiście można się odwołać do podwójnej deklinacji węgierskiego nazwiska Jókai i pisać: "Máraia" a. "Máraiego", "Máraiowi" a. "Máraiemu" itd. - oczywiście bez apostrofów.<
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 29.11.2008 15:31 napisał(a):
Odpowiedź na: Nazwisko Marai odmienia s... | verdiana
Miód na mą duszę! A już wpadłam w kompleksy, że taka ze mnie fujara i nie dość, że nie znałam poprawnej formy, to i nie szukałam po słownikach, tylko pisałam, jak mi się zdawało, że powinno być...
Użytkownik: WBrzoskwinia 22.12.2008 11:27 napisał(a):
Odpowiedź na: Miód na mą duszę! A już w... | dot59Opiekun BiblioNETki
Intuicja językowa! Ona jest najczęściej prawidłowa. Dobrze przyswojone w polszczyźnie nazwisko Mora Jokaia (kiedyś; i to nawet do tego stopnia, że wydawanego jako Maurycy Jokai) w paru znajomych miejscach tak się właśnie odmieniało (włącznie z formą: Maurycego Jokaia). Decydenci z PAN-u jako zasadę uznają analogie odmian do polskich nazwisk tak samo zakończonych, więc skoro Madej, Madeja, to i Jokai, Jokaia, Szalay, Szalaya; tu wymowa się bardziej liczy, niż pisownia (i słusznie). Może się liczyć też pisownia (więc jak Nienacki, Nienackiego), tylko niech nikt nie próbuje stosować nazwiska Poe w mowie w tej odmianie (w Biblionetce ostatnio "poprawili" mi Poe'a na Poego. Niech to spróbują wymówić, zobaczą, co wychodzi. Jak dla mnie, skoro wymawia się "poł/pou", to można odmieniać jak np. Rachwał, Rachwała).
Użytkownik: verdiana 22.12.2008 12:06 napisał(a):
Odpowiedź na: Intuicja językowa! Ona je... | WBrzoskwinia
A poradnia PWN na to:

"Nazwisko Poe wymawia się [poł], w związku z czym – jak się wydaje – właściwa byłaby odmiana rzeczownikowa (z końcówką ‑a w dopełniaczu i bierniku). Jednak dla nazwisk o takim zakończeniu przyjęła się u nas odmiana według wzorca przymiotnikowego: DB. Poego, C. Poemu, NMs. Poem (podobnie odmieniamy np. nazwisko Monroe), co znaczy, że oparto ją na postaci graficznej, nie fonetycznej, wyrazu. Przyczynę niełatwo objaśnić, prawdopodobnie chodzi o to, że pojawia się poważna trudność z utworzeniem formy miejscownika".

W bnetce "poprawili" Ci słusznie.

Nie zawsze dowierzam intuicji, wolę WIEDZIEĆ (czyli sprawdzić), niż "mieć intuicję", ale nie mieć pewności. :-)
Użytkownik: WBrzoskwinia 24.12.2008 16:17 napisał(a):
Odpowiedź na: A poradnia PWN na to: ... | verdiana
Verdiano miła, ja nie mam wątpliwości, że forma Poego jest prawidłowa, natomiast mam wątpliwość, czy forma Poe'a jest nieprawidłowa. Na to poradnia PWN w ogóle nie odpowiada. W tej wiadomości nie ma rozstrzygnięcia, czy "wydaje się" słusznie czy niesłusznie. Nie ma też jednoznacznego stwierdzenia, że to, iż "przyjęła się odmiana przymiotnikowa" tym samym oznacza, że wyłącznie ta jest prawidłowa. To dlatego, że przyjęła się też odmiana rzeczownikowa, w mowie, rzadko w piśmie, ale bywa.

Moje (i nie tylko moje) wątpliwości łatwo zrozumieć, jeśli mówić to głośno: (piszę fonetycznie): poł, połgo (połego?), połmu (połemu?), połgo (połego), połem, z połem, o połem (a wołacz? poł? na pewno?) - wg odmiany przymiotnikowej. Nawet pomijając nienaturalność wymowy jak i to, że tu jest problem z każdym przypadkiem zależnym, to jest większy m.in. z miejscownikiem: skoro pisać o Poem, to mówić o połm, bo jeśli mówić o połem, to pisać o Poeem? o Poe'em? To o odmianie przymiotnikowej, a rzeczownikowa: poł, poła, połowi, poła, połem (będzie ten sam problem z pisownią), o pole? o połle?. Ta wymowa jest o niebo bardziej naturalna jako analogiczna do tak zakończonych nazwisk: pan Rachwał, Musiał, Chochoł - więc się nam nie bez podstaw wydaje właściwa. Problem z miejscownikiem jest tu i w wymowie, i w pisowni, ale na siłę, nienaturalnie utworzyć się go da, podczas gdy w przymiotnikowej problem nienaturalności na siłę jest z wymową prawie wszystkich przypadków.

Nie mam wątpliwości, że komisja językowa PAN - jeśli ustaliła odmianę przymiotnikową jako jedyną prawidłową - zrobiła to na zasadzie mniejszego zła. Wiem, że w takich razach zwykle dopuszcza ona wariantywność, jak w nazwiskach węgierskich, o których była mowa (przy okazji ciekawostka: z pisownią nazwiska Muranyi spotkałem się wyłącznie w odmianie przymiotnikowej, nigdzie nie wystąpiło: Muranyia).

Kiedy pisałem o kruku u Poe'a, moja intuicja nie przedstawiła mi żadnych wątpliwości, bo się czasem z tą pisownią stykałem w druku (rzadko; najczęściej było u Poego) - gdyby przewąchała, że coś jest nie tak, wtedy bym oczywiście sprawdził, jak zwykle. Tu masz rację: skoro benetkowcy zmienili, to oni sroce spod ogona nie wypadli, więc trzeba było wtedy sprawdzić dopuszczalność "mojej" formy, a nie pisać tu "poprawili" w cudzysłowie. Odezwę się jeszcze, gdy się skonsultuję z poradnią (oczywiście nie PWN-owską).
I tak między nami na boku: znając ekspertów, prawie gotów jestem pójść o zakład, że jeśli(!) norma nie dopuszcza wariantywności, to odpowiedź będzie mniej więcej taka: "norma dopuszcza tylko odmianę przymiotnikową, rzeczownikowa uznawana jest za błędną, niemniej ma pan rację, że jest to rzecz sporna, więc wariantywność powinna być dopuszczalna" (dorzecznych ekspertów poznaję m.in. po tego rodzaju jednoznaczności sformułowań; co prawda jest i druga strona medalu: odpowiedź w wielkim stopniu zależy od pytania, i to może być klucz do mętności PWN-owskiej odpowiedzi).
Użytkownik: verdiana 24.12.2008 18:58 napisał(a):
Odpowiedź na: Verdiano miła, ja nie mam... | WBrzoskwinia
Dla mnie odpowiedź z poradni jest jasna, poprawka sowy takoż, Twój wykład więc pozostawię bez odpowiedzi. :-)
Użytkownik: WBrzoskwinia 28.12.2008 14:05 napisał(a):
Odpowiedź na: Dla mnie odpowiedź z pora... | verdiana
Odpowiedź kompetentną dostałem, więc cudzysłów przy "poprawili" wycofuję. Prawidłowa jest odmiana przymiotnikowa, dopuszczalne łączenie odmiennego imienia (imion) z nieodmiennym nazwiskiem (Edgara Allana Poe itd.); odmiana rzeczownikowa jest błędna. Jak wymawiać - nie podali.
Użytkownik: dansemacabre 21.11.2008 19:14 napisał(a):
Odpowiedź na: Zupełnym przypadkiem rozp... | dot59Opiekun BiblioNETki
A tutaj drugi ciekawy tekst o tej książce
http://okolicesztuki.wordpress.com/2008/11/17/pier​wsza-milosc-sandor-marai/

Ty i autor tej strony skutecznie przekonujecie do lektury! :-)
Użytkownik: martini_rosso 23.11.2008 00:53 napisał(a):
Odpowiedź na: Zupełnym przypadkiem rozp... | dot59Opiekun BiblioNETki
Właśnie wczoraj kupiłam "Pierwszą miłość". Kiedy przeczytam - nie wiem, ale na pewno wtedy wrócę do Twojej recenzji :)
Użytkownik: jolietjakeblues 07.10.2009 18:46 napisał(a):
Odpowiedź na: Zupełnym przypadkiem rozp... | dot59Opiekun BiblioNETki
Właśnie skończyłem czytać. Wspaniałe, jeżeli można tak wyrazić, studium depresji, fantazjowania na swój temat i otaczającej rzeczywistości, ludzi. Fantazjowanie, które nie byłoby złe, gdyby nie było wynikiem depresji. I gdyby skutkiem nie byłaby alienacja, aspołeczność. I oczywiście smutny, żałosny, przygnębiający koniec: samotność. Samotny depresant na progu starości, w ciemny nędznym pokoiku, z którego pozbył się większości mebli. Zamknięty w pokoju, odgrodzony od życia zasłoniętymi żaluzjami i kluczem w zamku. Odgrodzony strasznymi myślami.I to wszystko przez miłość. Nędzną miłość w jego przypadku? Cóż, myślę sobie, czy przypadkiem autor, czego nie dostrzegłem czytając, a co przyszło mi do głowey po lekturze, nie pozwolił sobie na wprowadzenie do rzeczywistości właśnie fantazji bohatera, w tenże sposób budując fabułę? Moim zdaniem to całkiem możliwe i wiarygodne, biorąc pod uwagę treść. Na przykład rozmowa z Madarem? Nie mogłaby być czymś takim?
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 08.10.2009 15:08 napisał(a):
Odpowiedź na: Właśnie skończyłem czytać... | jolietjakeblues
Też się zastanawiałam, czy przypadkiem te wydarzenia na ostatnich kilkudziesięciu stronach nie są po części projekcją wyobrażeń Gábora, ale mam wrażenie, że wtedy autor musiałby jakoś dać nam do zrozumienia, że nie wszystko się stało, co się stało...
Użytkownik: jolietjakeblues 08.10.2009 15:26 napisał(a):
Odpowiedź na: Też się zastanawiałam, cz... | dot59Opiekun BiblioNETki
Niekoniecznie. Depresja w literaturze i jako sama, jest specyficzna właśnie w sprawach mieszania rzeczywistości z fantazją. Autor mógł przyjąć, że rozumiemy jego sposób przedstawienia depresji bohatera i wciągnąć nas właśnie w pogłębiające się stany, których apogeum mamy na końcowych stronach. Ale to tylko moje rozważania. No i fakt, że przejąłem się lekturą.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: