Dodany: 17.11.2008 16:44|Autor: cordelia
Szatański moralitet
W trzydziestu sześciu listach do bliżej niezidentyfikowanego adresata, o którym wiemy tylko tyle, że jest dziennikarzem, diabeł istotnie, jak sugeruje tytuł, wymienia trzydzieści sześć dowodów, które jednak, ściśle rzecz biorąc, przedstawia nie jako dowody na swoje istnienie, lecz dowody swojego zwycięstwa w walce prowadzonej z "Innym" ("sam Pan rozumie, o Kim mowa"[1], dodaje, po raz pierwszy stosując to określenie). Dzieląc się z adresatem swoimi smutkami i radościami, diabeł przedstawia obraz współczesnego świata, rzecz jasna ze swojego, diabelskiego punktu widzenia, i z tego samego punktu widzenia dokonuje jego oceny. W wyniku otrzymujemy moralizatorską lekcję do odczytania na wspak.
Styl i swada, jakich nie powstydziliby się Wolter i Diderot, ciekawe odniesienia do teologii, francuskie wyrafinowanie, dowcip, lekkość i iście szatańska przewrotność sprawiają, że lektura diabelskich listów jest ożywczą gimnastyką intelektu, którą niestety mąci raz po raz wyczuwalna tendencyjność. Dotykając najbardziej spornych pod względem etycznym problemów, takich jak legalizacja przerywania ciąży, małżeństwa homoseksualne czy rozwój inżynierii genetycznej, książka wyraźnie reprezentuje poglądy Kościoła, w czym ostatecznie nie byłoby nic złego, gdyby nie komunały o zabijaniu niewinnych (przerywanie ciąży) czy zaludnianiu ziemi „bydlętami”[2] (inżynieria genetyczna). Można by oczekiwać od diabła bardziej szatańskich argumentów. Czyżby nie był tak doskonały, jak sam w swych listach daje do zrozumienia? Nadrabia jednak te niedociągnięcia dowcipem, który na szczęście jest ponad poglądami. Jakikolwiek miałoby się stosunek do spraw religii, nie powinien on odbierać nam przyjemności uśmiechnięcia się nad uwagą, że "Kościół nie darzy sympatią inicjatywy prywatnej"[3] czy dezaprobatą diabła, który komentując Boskie zaangażowanie w dzieło Stworzenia, zastanawia się, "czy przypadkiem nie mamy tutaj do czynienia z dzieckiem. I to dzieckiem trudnym, z kategorii wynalazców"[4]. Jakkolwiek by oceniać naukowców zbyt oderwanych od rzeczywistości, żeby troszczyć się o konsekwencje swoich odkryć, czy nie jest uroczy pomysł zwrócenia się do Poncjusza Piłata z prośbą, "aby objął patronat nad tym towarzystwem"[5]? Bez względu na to, czy jest się gotowym zgodzić z diabelską pochwałą kartezjańskiego "myślę, więc jestem", przynajmniej pod względem humorystycznym diabłu należy się uznanie za sugestię, żeby nie wahać się iść dalej w skłonności do zapatrzenia w siebie i wyzwolić się wreszcie od męczącego przymusu miłości bliźniego, śmiało wypowiadając pod jego adresem słowa: "myślę, więc ciebie nie ma"[6]. W takim duchu napisana jest cała książka. I tylko uczulenie na moralizatorstwo i najlżejsze nawet próby indoktrynacji nie pozwala mi wystawić jej najwyższej noty (a szkoda).
---
[1] André Frossard, "36 dowodów na istnienie diabła", tłum. Zygmunt Ławrynowicz, wyd. W drodze, 1988, s. 5.
[2] Tamże, s. 24.
[3] Tamże, s. 79.
[4] Tamże, s. 36.
[5] Tamże, s. 24.
[6] Tamże, s. 67.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.