Dodany: 08.11.2008 16:45|Autor: cordelia
Na granicy odsłanialności
Nawiązując do tytułu powieści Joyce'a, "Rodzinną Europę" Miłosza można określić jako portret czasów młodości z artystą w tle. "Jeżeli chcę pokazać, kim się jest, pochodząc ze wschodu Europy, czy mogę to zrobić inaczej niż opowiadając o sobie?"* - to retoryczne pytanie postawione we wstępie chyba najlepiej oddaje ideę książki, w której wybiórczo przedstawione przeżycia z dzieciństwa i młodości autora są raczej punktem wyjścia do rozważań niż głównym obiektem zainteresowania.
Mamy zatem w "Rodzinnej Europie" pierwszą wojnę światową widzianą oczami dziecka, a potem okres międzywojenny: wileńską szkołę, a w niej ucznia, nad którego umysłem władzę dzielą ksiądz prefekt o skłonnościach inkwizytorskich i nauczyciel łaciny reprezentujący podejście humanistyczne. Mamy niegdysiejszą wielokulturowość Rzeczypospolitej; niechęć wobec Rosji; pragnienie poznania Zachodu i konfrontację z nim; marksizm i rozczarowanie urzeczywistnieniem idei, a równolegle, na poziomie osobistym, pierwsze doświadczenie zawodowe i poczucie, że będąc biurokratą, wykonuje się zawód pasożyta. Mamy wreszcie drugą wojnę światową, o której Miłosz opowiada powściągliwie, znajdując styl oschły najbardziej odpowiednim do rzeczy, których nie sposób wyrazić słowami. Po wojnie opisuje jeszcze pierwsze lata komunizmu, wyjazd do Stanów Zjednoczonych, gdzie pracował w ambasadzie PRL, a potem powrót do komunistycznej Polski, przypominający wejście naiwnego dziecka do jaskini zbójców.
Książka obfituje w arcyciekawe spostrzeżenia. Zacytowanie wszystkich fragmentów, które są tego warte, zajęłoby zbyt wiele miejsca, ale jeden wydaje mi się tutaj szczególnie na miejscu:
"Nie należy odsłaniać się zanadto, wszystko dojrzewa powoli i albo postępujemy o krok przed czytelnikiem, albo, oddalając się na dwa kroki, przestajemy być dla niego dosięgalni"**.
W "Rodzinnej Europie" (i skądinąd nie tylko) Miłosz wydaje się balansować między "o krok" a "o dwa kroki", na granicy "odsłanialności". I właśnie to niebezpieczne zbliżanie się do granicy jest moim zdaniem najcenniejsze w tej znakomitej, lecz wymagającej książce, pod względem trudności nieporównywalnej z opublikowaną trzy lata wcześniej "Doliną Issy": klarownym, cierpliwym wywodem, którego śledzenie ułatwia czytelna linia opowieści. W "Rodzinnej Europie" Miłosz najwyraźniej porzucił nadzieję przemówienia do wszystkich i zamiast przyjaźnie uśmiechać się do czytelnika, rzuca mu wyzwanie. Nie ma tu żadnego upiększania ani uwodzicielstwa, ale nie ma też zupełnie pragnienia zaszokowania czytelnika czy choćby prowokacji, a jeśli wiele rzeczy jest kontrowersyjnych, jeśli z tym czy owym można zgadzać się lub nie, to przecież nigdzie nie można zarzucić autorowi fałszu. Raczej nadmierną gorliwość w poszukiwaniu prawdy.
---
* Czesław Miłosz, "Rodzinna Europa", Czytelnik, 1990, s. 8.
** Tamże, s. 196.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.