Dodany: 08.11.2008 15:46|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Książka: Anemony
Wojnarowska Elżbieta

1 osoba poleca ten tekst.

Doskonały dramat w kulawej oprawie


Po pierwszym moim zetknięciu z prozą Wojnarowskiej pozostało mi wspomnienie dużej dysproporcji między ciężarem gatunkowym poruszanego w niej tematu a możliwościami warsztatowymi autorki. Ku mojemu zaskoczeniu, wcześniejsze chronologicznie „Anemony” sprawiają wrażenie dzieła bardziej dopracowanego. Podobnie jak w „Niekochanych”, bohaterami są ludzie ciężko doświadczeni przez życie, pokaleczeni emocjonalnie, mający problem z funkcjonowaniem przynajmniej na jednej płaszczyźnie kontaktów międzyludzkich. Pierwszoplanowa postać, Natasza, została - o czym dowiadujemy się z pierwszych akapitów - obdzielona przez los tak niewiarygodną porcją traumatycznych przeżyć, że gdyby nie słyszało się czasem podobnych opowieści prosto z życia wziętych, trudno byłoby uwierzyć, że to wszystko mogło się przydarzyć jednemu człowiekowi...

Ale kiedy przyjrzymy się im dokładniej, widać, że przeznaczenie zadziałało tylko raz czy dwa, a między jego interwencjami ciągnie się już przyczynowo-skutkowy łańcuch nieszczęśliwych zdarzeń, z których jedne stwarzają grunt dla drugich lub wręcz je prowokują. Dzieciństwo naznaczone piętnem nieślubnego pochodzenia (pamiętajmy, że w latach 50. XX wieku to, co dzisiaj mieści się w normach obyczajowych, było nie do zaakceptowania!) i obcości etnicznej (jeszcze i dziś nietrudno o człowieka, którego w Rosji nazwą „Polaczkiem”, a u nas „Ruskiem”), utrwaliło w niej poczucie małej wartości, nakazujące jej bez walki przyjmować wszelkie niepowodzenia i zamachy na jej niezależność; niezaspokojona potrzeba czułości i rodzicielskiego autorytetu zmusiła ją do trwania w toksycznym związku, oferującym namiastkę tych wartości w zamian za nieustające pasmo upokorzeń. I choć to Teodor ponosi prawie wyłączną odpowiedzialność za postępującą destrukcję psychiki syna, poczucie winy zadręcza go w znacznie mniejszym stopniu niż Nataszę. Osobiście nie wierzę w tezę, że choroby nowotworowe są skutkiem tłumionych napięć i złych emocji, lecz dla kogoś, kto przyjmuje ją za pewnik, historia Nataszy może być doskonałą jej ilustracją.

Czy w którymkolwiek momencie można było przerwać ten łańcuch nieszczęścia? Pewnie tak, gdyby tragiczna bohaterka miała przy sobie kogoś, kto zapewniłby jej wsparcie, dodał odwagi. Ale kto miałby pełnić tę rolę? Wiktor i Adela, którzy dali jej dach nad głową i prawie rodzicielską opiekę, ale w krytycznym momencie – ona z zazdrości o męża i syna, on ze strachu przed zazdrością żony – uprzędli intrygę, pozwalającą za jednym zamachem „ustawić” Adama w życiu i pozbyć się kłopotliwej wychowanki? Adam, który pokornie pozwolił rodzicom, by wmanewrowali go w niechciane małżeństwo w zamian za „bezpieczne życie, spokojną przyszłość. (...) Stabilizację”[1], bo nie czuł się „na siłach, by iść własną drogą. Pod prąd”[2]? Zośka, od dzieciństwa chorobliwie zazdrosna o każdy cieplejszy gest rodziców pod adresem przybranej siostry? Róża, dla której pomaganie innym niezbędne było do samozadowolenia? Dzieci, wystarczająco zmaltretowane psychicznie przez lata przyglądania się choremu związkowi rodziców? Obcy ludzie?... Gdyby cała historia rozgrywała się dziś, naturalnym wyjściem byłoby skorzystanie przez Nataszę z pomocy psychoterapeuty, który pomógłby jej ustalić prawdziwą hierarchię wartości, uporządkować kłębiące się emocje – ale wtedy, w połowie lat 70. czy nawet 80.?...

Podobną, choć mniej rozbudowaną, analizę zachowań danego człowieka od jego wcześniejszych przeżyć i interakcji z innymi ludźmi można przeprowadzić w odniesieniu do każdego, nawet trzecioplanowego bohatera: Zośki, Krystyny, anonimowego nieletniego bandyty. Z nich wszystkich najbardziej wymowny i najbardziej przerażający – przynajmniej w moim odczuciu – jest opis relacji między Teodorem a Nikim. Tego pierwszego można by jeszcze tłumaczyć ciążącym nad jego rodziną odium choroby psychicznej, ale przecież wielu ojców, nienaznaczonych takim piętnem, popełnia ten sam błąd: nie potrafi ścierpieć, że w osobie syna musi „widzieć siebie, w krzywym zwierciadle”[3], i usiłuje groźbami, obelgami albo i fizyczną przemocą „naprawiać” ten wizerunek? A potem jest już za późno. Jeżeli chłopiec jest psychicznie mocniejszy niż Niki, po prostu idzie sobie swoją drogą; czasem zdarza się cud i nawet wybacza, choć nie zapomina. A jeśli nie...?

Gdyby przedmiotem oceny miała być tylko warstwa psychologiczna i wyzwalany przez nią ładunek emocjonalny, „Anemony” znalazłyby się w mojej hierarchii gdzieś bardzo blisko dobrej klasyki (takiej jak „Na wschód od Edenu”) i całokształtu twórczości niedawno odkrytej bezapelacyjnej mistrzyni gatunku, Majgull Axelsson. Samej konstrukcji powieści także nie można nic zarzucić. Powierzenie narracji trzem równie ważnym postaciom, pozwolenie każdej z nich na przemian relacjonować wydarzenia rozpoczynające się w określonym punkcie czasowym i zagłębiać się w retrospekcjach, stopniowo ujawniających kulisy aktualnego status quo, to chwyt sprawdzający się praktycznie zawsze.

Ale na ogólne wrażenie składają się też kwestie warsztatowe, i tu, niestety, nie jestem w stanie wykrzesać z siebie entuzjazmu. Autorka ma wyraźną słabość do szatkowania zdań złożonych na części i posługiwania się równoważnikami zdań, czasem jedno-, dwuwyrazowymi. Jeśli w ten sposób wypowiada się tylko jeden bohater, można to uznać za zabieg celowy, podkreślający jego/jej indywidualność. Ale jeśli tym samym stylem i językiem przemawia cała trójka narratorów, coś zaczyna zgrzytać. Na dowód – po jednej próbce wypowiedzi Nataszy, Adama i Teodora („Jeśli masz dość odwagi. Na samowystarczalność. Odejście z domu. Życie na własną rękę. Na własny rachunek. Wzięcie odpowiedzialności. Za swój los”[4]; „Straszyły. Nieopisanym nocnym jazgotem. W mózgu. We wszystkich wnętrznościach. Bez zmiłowania. Ani chwili oddechu. (...) Kto by to pojął”[5]; „Determinacja. Zero przypadkowości. Głośne rozmowy, nie tylko telefoniczne. Nie tylko służbowe. Bezwstydnie prywatne. Jakby nikt nie słuchał. Nic nie słyszał. Choć każdy głos, nawet szept docierał. Do każdego”[6]) – kto zgadnie, w jakiej kolejności?

Do tego dochodzą niewychwycone przez korektę usterki interpunkcji („kiedy wsiadała do tramwaju twarz jej powoli zaczynała się kurczyć”[7]; „kiedy zobaczyłem ją po raz pierwszy miała wyskubane brwi, nadawało to jej twarzy żałosny ptasi wyraz (...)”[8]), i niepotrzebne neologizmy („azłośliwa”[9]), i wątpliwej jakości eksperymenty frazeologiczne („brylował mielony”[10]), i całe niewydarzone konstrukcje słowne („gumę do żucia, której przeżute wypluwki znajdowałam (...)[11]”, „wkurzona bałaganem wylałam mu kiedyś zupę niechcąco na wykładzinę”[12]). Nie ma ich na szczęście aż tyle, co w „Niekochanych”, lecz i to wystarczy, by trochę zepsuć wrażenie.

Ostatecznie po długim namyśle zdecydowałam się na czwórkę, wyszedłszy z założenia, że ważniejsza treść przekazu, niż zastosowane środki, i mając nadzieję, że autorka, obdarzona taką umiejętnością kreacji skomplikowanych psychologicznie postaci, kiedyś jednak rozwinie skrzydła.



---
[1] Elżbieta Wojnarowska, „Anemony”, wyd. Zysk i Ska, Poznań 2004, s. 217.
[2] Tamże, s. 213.
[3] Tamże, s. 234.
[4] Tamże, s. 213.
[5] Tamże, s. 316.
[6] Tamże, s. 11.
[7] Tamże, s. 8.
[8] Tamże, s. 9.
[9] Tamże, s. 114.
[10] Tamże, s. 51.
[11] Tamże, s. 117.
[12] Tamże, s. 117.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1438
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: misiak297 03.02.2015 23:52 napisał(a):
Odpowiedź na: Po pierwszym moim zetknię... | dot59Opiekun BiblioNETki
Dot, w zupełności zgadzam się z Twoją recenzją. Na tę świetną powieść rzutuje to osobliwe "szatkowanie" zdań i brak indywidualizacji narracyjnej. Miałem też wrażenie pewnego nadmiaru słów (w żadnym razie pustosłowia, ale czasami tam gdzie wystarczyło pięć słów, pojawiało się dziesięć. Jestem zwolennikiem wycinania tego co się da w pisarstwie). Natomiast mnie na tyle poraziła ta warstwa psychologiczna - wrażenie duszności, poczucie wrzucenia razem z bohaterami w bagno, które wciąga z każdym bezradnym ruchem bardziej, że bez wahania wystawiłem piątkę. Dawno nie byłem tak wściekły na bohaterów książki (a może bohatera - Teodora? Dla innych mam sporo współczucia mimo wszystko). Uwielbiam literaturę, która w ten sposób mnie porywa. To jedna z tych książek, które bolą.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: