Dodany: 28.10.2008 19:49|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Redakcja BiblioNETki poleca!

Książka: Winnetou
May Karol (May Karl Friedrich)

3 osoby polecają ten tekst.

Czego mnie nauczył czerwony brat


Tak jak nie da się wejść drugi raz do tej samej rzeki, nie da się i przeczytać po raz kolejny dokładnie tej samej książki. W odróżnieniu jednak od rzeki, tu zmienia się nie przedmiot naszego eksperymentu, lecz my sami; w ciągu kilkudziesięciu czy nawet tylko kilku lat, które dzielą nas od powtórnej lektury, nabywamy doświadczeń - nie tylko czytelniczych - i przekonań mogących całkowicie przewartościować nasze preferencje w kategoriach merytorycznych, emocjonalnych czy estetycznych. Zajmująca historia po latach może okazać się płaska i banalna, fascynujący bohaterowie - papierowi, urzekający styl - sztuczny i kiczowaty, a może być i odwrotnie: coś, co swego czasu uznaliśmy za niestrawny gniot, nagle roztoczy przed nami niespodziewane powaby…

A jak jest z czytelniczymi legendami naszego dzieciństwa? Czy lata kontaktu z dziełami najwyższej próby są w stanie strącić je z piedestału? Próbowałam odpowiedzieć sobie na to pytanie, powróciwszy po jakimś nieopisanie długim czasie - tak długim, że zapomniałam uwzględnić tę książkę, układając retrospektywną listę biblionetkowych ocen - do „Winnetou” Karola Maya.

Dzisiaj, z perspektywy lat, doskonale zdaję sobie sprawę, że ani May nie był pisarzem wybitnym, ani jego najbardziej znane dzieło - arcydziełem. Dostrzegam usterki, których ani w głowie mi było zauważyć, gdy na przemian z wypiekami na twarzy i ze łzami w oczach śledziłam losy Old Shatterhanda i jego „czerwonego brata”:

- schematyzm sytuacji (wszystkie spotkania Old Shatterhanda ze słynnymi westmanami wyglądają podobnie - każdy uparcie bierze go za greenhorna i dopiero po dłuższym czasie orientuje się, z kim ma do czynienia; każdy - prócz poczciwego Sama Hawkensa - ukrywa w zanadrzu jakąś tragiczną tajemnicę, wiążącą się nierozerwalnie z pragnieniem zemsty za doznane krzywdy lub - w jednym przypadku - ekspiacji za własne uczynki);
- nieprecyzyjną chronologię wydarzeń (na wstępie Old Shatterhand mówi o Winnetou: „był w tym samym wieku, co ja”[1], przy czym z wcześniejszych jego wynurzeń można wywnioskować, że wiek ten nie przekracza dwudziestu paru lat; na początku tomu II nic się jeszcze nie zmienia - Winnetou jest określany jako „ten młodzieniec”[2], ale pod jego koniec, kiedy od poprzednich wydarzeń nie upłynęło więcej niż rok, na scenę wkracza Harry i odsłania się nieznana karta z przeszłości wodza. Jeśli nawet w momencie, gdy ubiegał się o rękę Ribanny, „był najmłodszy - prawie chłopiec”[3], to w świetle informacji, że syn niedoszłej żony i białego rywala „nie mógł sobie liczyć więcej, niż szesnaście lat”[4], musimy jego wiek obliczać na jakieś 34-35 lat…;
- niezupełną dbałość o szczegóły (skąd wzięły się w dorzeczu Rio Grande drzewa kauczukowe, rosnące między „wiązami, jaworami, klonami” 5], w czasie, gdy znano je wyłącznie w Brazylii? Dopiero około 10 lat później, niż miała miejsce akcja powieści, wywieziono ukradkiem ich nasiona, ale nie do Ameryki Północnej, lecz via Londyn do Azji);
- irytujący germanocentryzm, na skutek którego wszyscy występujący w powieści bohaterowie pochodzenia niemieckiego odznaczają się wyjątkowymi zaletami ciała i ducha (choć, z drugiej strony, czyż nie identycznie przedstawia się niezwyciężony team Wilmowscy - Smuga - Nowicki u naszego Szklarskiego? Każda liszka swój ogonek chwali, a każdy pisarz - swoich rodaków…);
- nieznośnie protekcjonalne przedstawianie czarnoskórych Amerykanów jako błaznowatych, ograniczonych „poczciwców”. Oczywiście, świeżo uwolnieni czarni robotnicy i słudzy przeważnie byli niepiśmienni i nie mówili poprawnie po angielsku (podobnie zresztą, jak większość rdzennych mieszkańców Ameryki Północnej i znaczna część białych osadników…), ale wcale nie musi to oznaczać, że pozostawali umysłowo na poziomie czterolatków! A tak właśnie zachowują się według Maya („Największą radość okazywał Murzyn Bob. Zataczał koła, przewracał kozły i robił miny, które wskutek kontrastu barw: jego czarnej twarzy i białych włosów, były nieopisanie śmieszne”[6]) i ogromnie się cieszą z pseudo-komplementów, które każdy normalny człowiek uznałby za obrazę: „- Widzę, ku memu zadowoleniu, że masz rozum jaśniejszy od skóry” - O, sirrah, o!- chrząknął poczciwiec pokazując wszystkie zęby w uśmiechu”[7].

A jednak... bez wahania postawiłam „Winnetou” taką samą ocenę, jaką dałabym mu przed czterdziestu laty.

Bo choć teraz czytałam go już bez tego napięcia, jakie towarzyszy pierwszej lekturze powieści przygodowej, to postacie i losy bohaterów wyzwalały we mnie nadal te same emocje: Sam Hawkens bawił i rozczulał, Old Shatterhand zachwycał odwagą, spostrzegawczością i sprawnością fizyczną, tragiczny Old Death budził współczucie, Santer, Morganowie i inni ich pokroju - odrazę, Winnetou - niezgłębiony podziw, a prócz niego… wstyd za to, cośmy wszyscy tu w Europie wcześniej myśleli o Indianach i białych kolonizatorach.

Bo dzięki niemu w najbardziej podatnym na wpływy okresie mojego życia zostałam na zawsze zaimpregnowana poglądem, że wartość człowieka nie zależy od koloru skóry ani wykształcenia, ani majątku, ani wyznawanej religii. I za to do dziś jestem wdzięczna niepozornemu człeczynie, który, odsiadując karę za jakieś - jak by się to dziś powiedziało - „przekręty”, stworzył jedną z najbardziej porywających opowieści o przyjaźni, honorze i wielkiej przygodzie.

Howgh!



---
[1] Karol May, „Winnetou”, tłumacz nieznany (przekład na podstawie wydania z roku 1910), wyd. Nasza Księgarnia, Warszawa 1972, t. I, s.90.
[2] Tamże, t. II, s. 46.
[3] Tamże, s. 356.
[4] Tamże, s. 288.
[5] Tamże, s. 191.
[6] Tamże, t. III, s. 77.
[7] Tamże, t. II, s. 150.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 16649
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 30
Użytkownik: nuda_veritas 29.10.2008 22:00 napisał(a):
Odpowiedź na: Tak jak nie da się wejść ... | dot59Opiekun BiblioNETki
Dołączam się do Twojego: Howgh!
I ciekawa jestem (jeżeli zaglądają tu miłe "panie z bibliotek"), jak przedstawia się popyt na Maya wśród dzisiejszych dzieciaków i młodzieży? Moje dzieci przeczytały je obowiązkowo i ze sporym zapałem :)
Użytkownik: hburdon 30.10.2008 00:05 napisał(a):
Odpowiedź na: Tak jak nie da się wejść ... | dot59Opiekun BiblioNETki
Prześliczna recenzja i bardzo prawdziwa.
Użytkownik: Ysobeth nha Ana 30.10.2008 01:31 napisał(a):
Odpowiedź na: Tak jak nie da się wejść ... | dot59Opiekun BiblioNETki
O tak, tak, tak, o jak najbardziej! Mam to samo rozdwojenie - pamięć o wzruszeniach pierwszego czytania i jednocześnie świadomość niedostatków literackich. Mając lat dziesięć tak długo domagałam się "Winnetou" (pożyczanego wcześniej od koleżanki), aż mama wysłała ze mną tatę do antykwariatu na Pięknej, gdzie nabyliśmy za sporą jak na nasze ówczesne możliwości finansowe kwotę trzytomowe wydanie z 1956 roku (było to gdzieś w połowie lat sześćdziesiątych). Na długo uzależniłam się od opowieści o szlachetnych Indianach i ich równie szlachetnych białych przyjaciołach :-)) Przeszło mi chyba dopiero gdzieś pod koniec lat osiemdziesiątych, kiedy wydawane w zeszytach powieści Maya już nie bardzo nadawały się do czytania, Wernic kończył Sagę Traperską (o wiele lepszą zresztą niż produkcje Maya) i western w Polsce praktycznie zdechł. Ale nadal pamiętam tamten czar :)
Użytkownik: Natii 30.10.2008 13:58 napisał(a):
Odpowiedź na: O tak, tak, tak, o jak na... | Ysobeth nha Ana
Eee, nie wiem, ja Wernica też trochę czytałam i zdecydowanie wolę Maya. ;-)
Użytkownik: JERZY MADEJ 02.11.2008 16:03 napisał(a):
Odpowiedź na: Eee, nie wiem, ja Wernica... | Natii
Czytałem utwory wielu autorów o Dzikim Zachodzie - Mayne Reida, Coopera, Curwooda, Wernica, Maxa Branda - ale też uważam, że zdecydowanie Maya są "najlepsze".
Użytkownik: WBrzoskwinia 30.10.2008 13:50 napisał(a):
Odpowiedź na: Tak jak nie da się wejść ... | dot59Opiekun BiblioNETki
Tak, też się zgadzam! To prawda! Dodam tylko, że w ponownym czytaniu "Winnetou" po latach dla mnie najbardziej uderzające okazało się to właśnie, co zaprzecza przesłaniu. Też wyniosłem z niej nastawienie na plus do człowieka niezależnie od kultury itd., dlatego wręcz rażące były dwa momenty:
1/ gdy Shatterhand podsłuchuje rozmowę indiańskich bohaterów o sobie, okazuje się, że Apanaczi go kocha; potem się nad tym zastanawia na zasadzie: ja biały miałbym zostać mężem Indianki (w sensie dzikiej albo nie-białej)?
2/ nie pamiętam dokładnie (bardzo dawno to czytałem): w pewnym momencie w walce przeciw Paunisom(?) Shatterhand zabija ich wodza, którym jest biały przyjęty do plemienia, a skądinąd przestępca. Wtedy Shatterhand ma wyrzuty sumienia na zasadzie: wcześniej zabijałem w walce ludzi, oni byli źli, ale to byli Indianie, teraz on też był zły, ale biały, stąd wyrzuty sumienia.
Te dwa detale, całkiem marginesowe na tle całości, zraziły mnie na amen: May i jego bohater to zwyczajni hipokryci. Ale znajoma, namiętnie kochająca się w "Winnetou" (najbardziej ceni w tej książce obraz męskiej przyjaźni Winnetou-Shatterhand, twierdząc, że między kobietami przyjaźnić się w taki sposób byłoby niemożliwe) na mój zarzut jw. w sprawie Apanaczi odpowiedziała krótko: zastanów się, przecież to było w tamtych czasach naprawdę niemożliwe, skoro on był biały, a ona była Indianką: on o tym myśli rozsądnie. Wtedy do mnie dotarło. Rzeczywiście to jest pewien nasz schemat: w takiej literaturze bohater nie powinien być rozsądny, tylko ma być wątek romansowy typu Pocahontas z przyległościami, i kropka. Przy całej konwencjonalności (jak ten schemat postrzegania Murzynów, w istocie nie odbiegajacy od Piętaszka z XVIII wieku ani od prawie równoczesnego Kalego) i drugorzędności swej literatury, May jednak dążył (widać to w różnych miejscach) do niejakiego realizmu. W tych dwóch przypadkach to będzie raczej właśnie realizm w rysunku postaci niż autorska hipokryzja. A to ogółem znaczy, że ówczesne poglądy na równość jednak miały w sobie coś z tego: z wierzchu my biali widzimy i przestrzegamy równości czerwonego człowieka, w głębi ducha za tak całkiem równego go nie uważamy - bo się nie da. Bo to jest proces: nie dwie opozycyjne skrajności "równo-nierówno", tylko proces stopniowego "równania" od Wielkiej Rewolucji Francuskiej. Shatterhand po prostu nie ma tego tak zaawansowanego, jak my mamy i jak on wyznaje (i May pewnie też), bo przecież dzieli nas ponad sto lat. A za tym idzie, że my to mamy tak zaawansowane właśnie m.in. dzięki nim... Bo przecież w czasach Maya i później północnoamerykańscy Indianie zostali de facto eksterminowani jako przeszkoda w dalszym pomyślnym rozwoju USA, czemu propagandowo znakomicie służyło urabianie im opinii barbarzyńskiej dzikiej kultury, niższej rasy, więc nie mającej prawa do życia w cywilizowanym świecie itd. USA-nom jakoś się to komponowało z tym, że głównym pozytywnym bohaterem ich największej epopei romantycznej "Hiawatha" jest Indianin - i na podobnej zasadzie, choć całkiem inne w szczegółach, to jest widoczne w "Winnetou": istnienie sprzeczności czy niespójności tu w jednym człowieku, jak tam w społeczności. May nie zamierzał tego przedstawiać, jemu to wyszło samo, jako że był człowiekiem tej epoki.
No i tak, znów chciałem napisać parę zdań, a wyszedł mi referat... To dlatego, że niemało osób może to samo zauważyć i tak samo to zrozumieć, jak ja: zrobić z tego zarzut do książki i się zrazić, tymczasem jeśli już robić zarzut, to raczej epoce, nie książce, bo w tym wymiarze ona jest dokumentem swego czasu (no i sprawy Murzynów uproszczonych do naiwnych poczciwców też to samo dotyczy).
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 30.10.2008 16:46 napisał(a):
Odpowiedź na: Tak, też się zgadzam! To ... | WBrzoskwinia
W pełni się z Tobą zgadzam, jeśli chodzi o finalny wniosek. May tylko odrobinę wyszedł do przodu przed swoich współczesnych, ale w wielu momentach manifestował ustami swego bohatera typowe poglądy przeciętnego Europejczyka z II połowy XIX w.
W zasadzie małżeństwo Old Shatterhanda i Nszo-czi (nie Apanaczi, bo Apanaczi to postać nie występująca w powieści, stworzona na użytek cyklu filmowego) miało równe szanse, jak związek Halki i Janusza ("Halka" Moniuszki). Nie ta sfera, przede wszystkim. Dla wykształconego młodego człowieka z klasy średniej, nie mówiąc już o wyższej, niepiśmienna dziewczyna ze wsi nie była żadną partią i uczucie było prawie na pewno skazane na przegraną (jeśli w ogóle było obustronne). W przypadku Old Shatterhanda dochodziła jeszcze różnica wyznania (choć dziewczyna zapewne byłaby skłonna przyjąć chrześcijaństwo) i - jak on sam wyznaje wkrótce po wspomnianej przez Ciebie scenie - fakt, że w swoich najbliższych planach w ogóle nie miał ożenku. A poza tym - chyba po prostu "nie zaiskrzyło" na tyle, by zastanawiał się nad jakąkolwiek rewizją swoich przekonań. Bo przecież w tejże powieści występuje inny szlachetny biały, tegoż co Old Shatterhand pochodzenia, który wziął za żonę Indiankę (wspomniana przeze mnie historia zabiegów o rękę Ribanny)!
Użytkownik: WBrzoskwinia 02.11.2008 13:50 napisał(a):
Odpowiedź na: W pełni się z Tobą zgadza... | dot59Opiekun BiblioNETki
Mea culpa, tak dawno to czytałem, że mi się pokićkały imiona (a teraz już nawet nie jestem pewien, czy sprawa z tym białym wodzem była w "Winnetou", czy w "Skarbie w Srebrnym Jeziorze"). Fakt, że Shatterhand się w Nszo-czi nie zakochał - ale w konwencji tego typu literatury powinien! Czy to "niezaiskrzenie" to z powodu, że May był takie zakute Niemczysko, że pisząc dla podobnych zakutych Niemczysk uznał, że "zaiskrzenie" byłoby uznane za niewiarygodne? Czy też z powodu, że jego bohater jest dużo bardziej realistycznie rysowany, dużo bardziej zgodnie ze swoim czasem, niż zwykle w takich książkach? Tak czy owak: to jest tutaj niekonwencjonalne, i to trzeba zapisać książce na plus, podczas gdy ja z początku zapisałem to na minus.
Użytkownik: jolietjakeblues 02.11.2008 14:47 napisał(a):
Odpowiedź na: Tak jak nie da się wejść ... | dot59Opiekun BiblioNETki
Oj, da się przeczytać jeszcze raz dokładnie tak samo tę samą książkę. Do niektórych się wraca wielkimi fragmentami, do innych, żeby tylko przypomnieć sobie cytat, wesoły dialog, smutny monolog. Tak często kartkuje się wyjęte z półki książki, przeczytane 20 lat temu, dwa lata tmeu, miesiąc temu. Złe chwile, zmęczenie, potrzeba powrotu do lat dziecięcych, potrzeba czegoś lekkiego. Więc "Winnetou"? Nie, bo nic by mnie nie oderwało od siedzenia nad trzema tomami! Trzy dni, trzy noce? Zmęczony do pracy, cytujący Old Shatterhnada w odpowiedzi na pytania córki, albo Sama Hawkensa w rozmowie z żoną...

Więc raczej nie "Winnetou", obarczone śmiercią najszlachetniejszego z Indian. Wielkiego wodza wszystkich Apaczów, najlepszego z synów Mescalero. Skromnego przystojniaka, inteligentnego przechrzty. Raczej "Skarb w Srebrnym Jeziorze", gdzie więcej humoru, bardziej wartka akcja. I większa tajemnica.

Tak. Jeszcze raz tak samo. Z wypiekami na twarzy, bez zwracania uwagi na szczegóły. Pal lich! Licentia poetica! Miał prawo. Najważniejsze, że potrafi dać mi te same radości, bez potrzeby zastanawiania się nad drzewami kauczukowymi, straszliwymi błędami w nazwach plemion, pewnie i naginaniem historii Stanów Zjednoczonych. Cóż, dopiero po napisaniu "Winnetou", i chyba paru następnych książek, był w Ameryce Północnej. Pewnie połowa informacji z gazet, połowa wyssana z palca. No, może nie połowa. W końcu był fascynatem Dzikiego Zachodu. Ale na to odpowiada jego biografia tudzież muzeum.

Co jest najważniejsze we wszystkich książkach o Winnetou i Old Shatterhandzie? Moim zdaniem szlachetność i przyjaźń. Bez względu na bawarskie, czy weimarskie bałwochwalstwo. Skądinąd może i słuszne, sądząc po niemieckim wyżu kulturalnym. Bez względu na protekcjonalizm w stosunku do czarnoskórych Amerykanów (znak czasu? niewiedza?). A szlachetność zobowiązuje. Czasem drażniąca niezwykle pomnikowość Winnetou. Jakby wyzuty z uczuć, poza pewnym kanonem manier, które oddawać miały, według Maya, indiańską dumę, powściągliwość i właśnie szlachetność.

Zwracasz uwagę bardzo słusznie. Wytykasz błędy. Bardzo dobrze. To nie jest pod tym względem dobra literatura. I takich rzeczy można by znaleźć jeszcze więcej. Ale to literaura świetna pod innymi względami. I spełnia swoją rolę, uwierz, i w stosunku do dziesięciolatka, i czterdziestolatka.

Dobra recenzja. Cieszę się, że piszesz o tytule, który dla niektórych już przebrzmiał. Cieszę się, że przypominasz, że istniej Karol May. Że istnieje Winnetou.

Gratuluję!
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 02.11.2008 19:22 napisał(a):
Odpowiedź na: Oj, da się przeczytać jes... | jolietjakeblues
Może rzeczywiście masz rację, że są książki, które odczytujemy zawsze tak samo? Mnie niestety pod tym względem "zaszkodziło" doświadczenie w pracy wydawniczej - czego bym do ręki nie wzięła, wzrok mi lata w poszukiwaniu literówek, niedociągnięć interpunkcyjnych, nieścisłości merytorycznych itd. Ale faktycznie, dopiero co, zaraz po "Winnetou", wzięłam się za drugą legendę mojego dzieciństwa - "Władcę Skalnej Doliny" Curwooda, zapomniawszy zresztą wpisać ją na listę październikowych lektur (bo mi się kartki w notesiku skleiły :)- i czytałam ją tak jak 40 lat temu, dosłownie tak samo, włącznie z "poceniem się oczu" w odpowiednich miejscach...
Ale tak czy inaczej, "Winnetou" mimo dojrzalszego już spojrzenia, wciąż jest dla mnie lekturą bardzo ważną - z tych samych właśnie przyczyn, o których i Ty piszesz. Bo taki niedzisiejszy, podkreślający rolę honoru jako jednej z najważniejszych w życiu wartości. Bo nadal potrafi i rozbawić, i wzruszyć, i czegoś nauczyć.
Użytkownik: jolietjakeblues 02.11.2008 19:40 napisał(a):
Odpowiedź na: Może rzeczywiście masz ra... | dot59Opiekun BiblioNETki
Cieszę sie, że tak uważasz, bo oboje mówimy o pewnym systemie etycznym, pewnej moralności, które może niezbyt artystycznie, niezbyt literacko, może zbyt górnolotnie pokazał May. Ale pewnie wiesz, a ja z pewnością wiem, jak odbiera to młody czytelnik. Dla mnie to lektura obowiązkowa dla dziesięcio-, dwunastolatków.

A Curwooda nigdy nie lubiłem. Nie wiem dlaczego. A nie! Może jednak wiem. To lektura, którą chyba zbyt wcześnie zacząłem. Pisałem już tutaj, a może do kogoś indywidualnie, że są książki, dobre, nawet wielkie, które zacząłem czytać i nie poszły tak jak trzeba. I pewnie do nich nigdy nie wrócę. Byłem na nie nieprzygotowany wówczas. Wśród nich jest i Curwood. A chyba wszystko jego stało na półkach w moim domu. Jeżeli chodzi o lekturę młodzieżową, to podobnie było i z Wernicem. Oczywiście nie ma co porównywać do Curwooda pod względem literackim. Chodzi jedynie o lekturę młodzieżową. Jednak May był i jest dla mnie mistrzostwem świata pod tym względem. Porównywalne, ale nieznacznie, są powieści przygodowe korsarskie. Wielki jest oczywiście Szklarski z jego "Tomkami" i trylogią "Złoto Gór Czarnych".
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 03.11.2008 17:06 napisał(a):
Odpowiedź na: Cieszę sie, że tak uważas... | jolietjakeblues
Tak, oczywiście, wiem, o co Ci chodzi, bo i ja zabrałam się za "Winnetou" gdzieś około 3-4 klasy szkoły podstawowej, i chociaż to niby lektura głównie chłopięca, to i dla mnie była bodźcem do marzeń o staniu się kimś tak odważnym, tak silnym duchem, tak uczciwym jak główni bohaterowie...
"Tomki" Szklarskiego również uwielbiałam; dzisiaj już rzadko do nich wracam, ale w dalszym ciągu mam świadomość, jak ogromną wiedzę geograficzną i przyrodniczą posiadłam za ich sprawą.
Ale mam wrażenie, że obecne 10-12-latki w większości już nie są tak spragnione książkowych przygód - może dlatego, że mają kilkadziesiąt programów tv, gry komputerowe, internet? Przynajmniej ze znanych mi czytających dzieci, włącznie z moim własnym synem (przeczytał, ale bez jakiegoś szczególnego zachwytu), żadne nie wymieniłoby "WInnetou" czy "Tomka" jako ulubionej książki. Dziwne, niepojęte, ale to chyba znak czasu...
Użytkownik: jolietjakeblues 03.11.2008 18:52 napisał(a):
Odpowiedź na: Tak, oczywiście, wiem, o ... | dot59Opiekun BiblioNETki
Absolutnie masz rację. Smutne nadeszły czasy. A gdyby zapytać o "Dzieci Kapitana Granta", "Wyspę skarbów" i tak dalej... To był przecież kanon. Tak myślę, do kiedy? Początek lat 90., czy może już później? Kiedy to się skończyło? Teraz wzbudza u dzieci, czy młodzieży, emocje ta literatura (i to nie wysokiego lotu, no, poza pewnymi wyjątkami), która jest ekranizowana. O tytuły nie trudno.
Użytkownik: Meszuge 03.11.2008 19:03 napisał(a):
Odpowiedź na: Tak, oczywiście, wiem, o ... | dot59Opiekun BiblioNETki
"Ale mam wrażenie, że obecne 10-12-latki w większości już nie są tak spragnione książkowych przygód - może dlatego, że mają kilkadziesiąt programów tv, gry komputerowe, internet? Przynajmniej ze znanych mi czytających dzieci, włącznie z moim własnym synem (przeczytał, ale bez jakiegoś szczególnego zachwytu), żadne nie wymieniłoby "WInnetou" czy "Tomka" jako ulubionej książki. Dziwne, niepojęte, ale to chyba znak czasu..."

Słusznie prawisz. W każdym razie opisując zjawisko jako takie, bo o powodach tegoż już bym pewnie dyskutował. :-)
Wiele lat stykałem się z młodymi czytelnikami płci obojga. Większość nie wiedziała, co to jest Winnetou i czym się je, a jeżeli nawet przeczytali (presja rodziców) to zwykle bez większego zachwytu i zapału. Tych oczarowanych i urzeczonych mogę policzyć na palcach.
Użytkownik: embar 03.11.2008 19:06 napisał(a):
Odpowiedź na: "Ale mam wrażenie, ż... | Meszuge
Mnie też czerwony brat nie oczarował, Tomek znacznie bardziej. Kwestia płci? :)
Użytkownik: Natii 03.11.2008 21:49 napisał(a):
Odpowiedź na: Mnie też czerwony brat ni... | embar
Chyba nie kwestia płci. ;-)
Użytkownik: hburdon 03.11.2008 21:50 napisał(a):
Odpowiedź na: Chyba nie kwestia płci. ;... | Natii
Chyba nie, ja lubiłam i jedno, i drugie.
Użytkownik: Natii 03.11.2008 21:52 napisał(a):
Odpowiedź na: Chyba nie, ja lubiłam i j... | hburdon
Ja też. :-)
Użytkownik: Natii 03.11.2008 21:51 napisał(a):
Odpowiedź na: "Ale mam wrażenie, ż... | Meszuge
No niestety osoby z mojego pokolenia w większości nie znają Winnetou. Ale powiem Ci, że moi rodzice poznali książki dzięki filmom o Winnetou - które były kręcone i puszczane w czasach ich dzieciństwa i młodości. Przypuszczam, że gdyby nie te filmy, które tak przecież rozpowszechniły wtedy w Polsce Winnetou, po książkę sięgnęłoby mniej osób.
Użytkownik: Meszuge 04.11.2008 05:46 napisał(a):
Odpowiedź na: No niestety osoby z mojeg... | Natii
"No niestety osoby z mojego pokolenia w większości nie znają Winnetou".

A masz jakiś pomysł na taki stan rzeczy? Zanik czytelnictwa w ogóle, czy może przesunięcie akcentów na inną tematykę?
Użytkownik: Natii 04.11.2008 23:13 napisał(a):
Odpowiedź na: "No niestety osoby z... | Meszuge
Jeśli chodzi o moich znajomych, to zdecydowanie przesunięcie akcentów. ;-)
Użytkownik: Marie Orsotte 01.02.2009 22:16 napisał(a):
Odpowiedź na: Tak, oczywiście, wiem, o ... | dot59Opiekun BiblioNETki
To ja się może wypowiem w tym temacie jako młodsze pokolenie, chociaż bardziej dlatego, że jestem świeżo po powtórnej lekturze "Winnetou" :)
Pierwszy raz przeczytałam pierwszy tom w wieku dziesięciu czy jedenastu lat, dwa pozostałe kilka miesięcy później. Książka bardzo mi się podobała (ach, Winnetou! ach, Old Shatterhand! odważni, silni, inteligentni, wrażliwi itd.), chociaż odczuwałam pewne niedostatki w warstwie obyczajowej, konkretnie: było za mało dziewczyn (bohaterowie niby się tam w jakichś zakochują, ale te przeważnie szybko giną, żeby sprowokować pasjonującą zemstę). Potem powieść trafiła na półkę, gdzie się kurzyła, podczas kiedy mnie pochłaniały inne rzeczy. Zapomniałam o niej do tego stopnia, że nawet jej nie oceniłam (chyba?) na bnetce, podobnie zresztą jak utworów w stylu "Samochwały" :)
Wreszcie stwierdziłam (a raczej stwierdzono za mnie), że czas na porządek w książkach i tak "Winnetou" trafił do mojego młodszego brata (l.10). Gra on w gry komputerowe, ogląda filmy przygodowe i jakieś tam sensacyjne (ulubione - Indiana Jones, James Bond, Rambo I-III itd.). Trzy tomy "W" zajęły mu jakieś 6 dni, teraz po większości wypowiedzi dodaje "howgh!", a kiedy gramy w szubienicę na nazwiska, wygrzebuje jakieś supertrudne postaci Indian, "których powinnam znać". Aż przeczytałam te 600 stron jeszcze raz, i, mój Boże, jakie to było wzruszające... Najbardziej lubię fragmenty, kiedy Old Shatterhand i Winnetou spotykają się podczas swoich niezwykłych przygód, zazwyczaj przypadkowo. Nie wiem też, czy ktoś wspomniał o komediowych fragmentach z hiszpańskimi bohaterami (don Fernando, donia Elwira itd.)? Wracając do tematu: test czasu pokaże, ale póki co mogę poświadczyć o istnieniu co najmniej jednego dziesięciolatka-fana Winnetou :)
(Nie wiem, czy "Winnetou" jest znany w USA? Generalnie styl i niektóre fragmenty strasznie mi przypominają niemieckie dziedzictwo kulturowe autora, ale może to taka nadwrażliwość ;))
Użytkownik: Marie Orsotte 01.02.2009 22:18 napisał(a):
Odpowiedź na: To ja się może wypowiem w... | Marie Orsotte
Aha, co do Tomka, to nie przebrnęłam przez pierwszy rozdział w jakiejś 3 czy 4 klasie i potem już nie próbowałam. Ale ze dwie moje koleżanki były Tomkiem oczarowane i przeczytały całą tę niekończącą się serię :)
Użytkownik: moremore 03.11.2008 22:32 napisał(a):
Odpowiedź na: Tak jak nie da się wejść ... | dot59Opiekun BiblioNETki
London, Curwood, May, Szklarski byli ulubionymi autorami mojego dzieciństwa, pochłaniałam ich powieści z wypiekami na twarzy. Bardzo chciałam zarazić swoich synów tą miłością do powieści awanturniczych, przygodowych, wpoić taki głód włóczęgi, etos przyjaźni, odwagi, poświęcenia, wolności...W ogóle mi się nie udało. To jest już zupełnie inne pokolenie, mają swoje własne idee i odmienne potrzeby, czasem mam przerażające wrażenie, że rośnie legion młodych nastawionych tylko na boźdźce obrazkowe i tylko wąskiej kategorii. Zapytałam teraz syna, trzynastolatka, czemu nie ciągnie go do takiej literatury, odparł: "eee, ja wolę Batlle Angel Alitę, Dragon Ball'a, Warcrafta...!" Dla potrzebujących wtajemniczenia, to fantastyka, manga, być może to dokładniej odpowiada potrzebom technologicznie bardziej rozwiniętego pokolenia niż my kiedyś...Świat się skurczył? Już nie budzi dreszczy emocji czytanie o pokonywaniu skutych mrozem lasów Kanady, kiedy można wsiąść w samolot i polecieć na wycieczkę? Może to taka naturalna pokoleniowa zmiana warty? Alitę przeczytałam sama, równolegle z synem, on kończył tom, ja zaczynałam, tak po prostu chciałam wiedzieć, co budzi w nim emocje :). To także jest jakiś rodzaj opowieści o sile przyjaźni, o trudnych moralnych wyborach, o cenie, jaką płaci się za wolność. Tylko forma odmienna i być może stary kanon powieści przygodowej nie przemówi już do nowego pokolenia. Z moich osobistych powodów, żałuję :). Cieszę się, jeśli uda mi się zarazić syna Tolkienem (czyta Hobbita), na May'a, Londona nie liczę...
Użytkownik: Natii 03.11.2008 23:14 napisał(a):
Odpowiedź na: London, Curwood, May, Szk... | moremore
Mnie od jakiegoś czasu ciągnie fantastyka, Alitę czytałam, oceniam dobrze, podobnie Eden: Tom 1 (Endō Hiroki) - polecam. :-) Ale na tym "pokonywaniu skutym mrozem lasów" się wychowałam, książki wspomnianych autorów uczyły mnie, czym jest przyjaźń, odwaga, poświęcenie - chyba dot już o tym wspominała pod recenzją. Nie wyobrażam sobie, że mogłabym ich nie znać. ;-)

Użytkownik: janwasz 04.11.2008 15:39 napisał(a):
Odpowiedź na: Tak jak nie da się wejść ... | dot59Opiekun BiblioNETki
Kupiłem Winnetou siostrze na 12 urodzin (jest jedenaście lat młodsza). Jak zwykle przeczytałem książkę pierwszy - jeszcze zanim siostra ją dostała.
I były wypieki na twarzy. Wspomnienia o czytaniu w podstawówce na nudnych lekcjach pod ławką też.
Ile Maya kiedyś przeczytałem, ratunku. Na Dzikim Zachodzie, w Ameryce Południowej, wśród Arabów - i ta opowieść o skarbach w Europie (bez żadnych Oldów io Indian).
Po chwili namysłu zaczynam już widzieć wszystkie słabości tych opowieści - ale trzeba to Mayowi wybaczyć, bo w swojej klasie jest wielki.
Nawet jeżeli nie ma w niej żadnego innego pisarza.
Użytkownik: embar 06.11.2008 00:13 napisał(a):
Odpowiedź na: Kupiłem Winnetou siostrze... | janwasz
Pozwolę sobie zacytować:
"- nieznośnie protekcjonalne przedstawianie czarnoskórych Amerykanów jako błaznowatych, ograniczonych „poczciwców”. Oczywiście, świeżo uwolnieni czarni robotnicy i słudzy przeważnie byli niepiśmienni i nie mówili poprawnie po angielsku (podobnie zresztą, jak większość rdzennych mieszkańców Ameryki Północnej i znaczna część białych osadników…), ale wcale nie musi to oznaczać, że pozostawali umysłowo na poziomie czterolatków! A tak właśnie zachowują się według Maya („Największą radość okazywał Murzyn Bob. Zataczał koła, przewracał kozły i robił miny, które wskutek kontrastu barw: jego czarnej twarzy i białych włosów, były nieopisanie śmieszne”[6]) i ogromnie się cieszą z pseudo-komplementów, które każdy normalny człowiek uznałby za obrazę: „- Widzę, ku memu zadowoleniu, że masz rozum jaśniejszy od skóry” - O, sirrah, o!- chrząknął poczciwiec pokazując wszystkie zęby w uśmiechu”[7]."

Teraz May zniknie z bibliotek amerykańskich :)
Użytkownik: jurekpl 11.05.2009 20:03 napisał(a):
Odpowiedź na: Tak jak nie da się wejść ... | dot59Opiekun BiblioNETki
Witam miłośników Winnetou!
Bardzo lubiłem kiedyś czytać powieści Karola Maya, których głównym bohaterem był Winnetou. Pamiętam, że był długi okres w moim życiu na przełomie lat 60 tych i 70 tych ubiegłego XX wieku, kiedy trzytomową powieść "Winnetou" znałem niemal na pamięć. Zawsze zdawałem sobie sprawę że sprawy Indian przedstawione są w nich niezbyt zgodnie z realiami. Mimo to traktowałem je przede wszystkim jako przygodowe powieści dla młodego czytelnika, gdzie najważniejszą rolę odgrywa przyjaźń i aprobata pokojowego współistnienie narodów. Najbardziej w tej powieści razi mnie przedstawienie szczepu Siuksów jako najdzikszych i okrutnych barbarzyńców, co nie odpowiada prawdzie, gdyż bardziej bliski jest taki wizerunek dla wojowników szczepu Apaczów niż Siuksów.
Kilka powieści o Winnetou zawiera tak wiele wątków i takie mnóstwo charakterystycznych postaci wielce oryginalnych, że nie sposób byłoby przenieść to na ekran kinowy. Dlatego nie należy mieć za złe twórcom, którzy zdecydowali się zrealizować kiedyś wieloczęściowy serial kinowy, że tak daleko odeszli od książkowego oryginału. Wydaje się rzeczą niemal niemożliwą, aby udało się w sposób zręczny i ciekawy przenieść w całości na ekran tak wiele różnych przygód wraz z większością postaci przez K. Maya stworzonych. W swoich powieściach K. May zawarł wiele sytuacji humorystycznych, co powoduje, że z większą przyjemnością sięga się po jego powieści. Trzeba dodać, że potrafił owe chwile pełne humoru umiejętnie, bez szkody dla narracji nagle zamienić w smutne lub nieszczęśliwe. Pamiętam też, jak często podczas czytania jego powieści doznawałem wielokrotnie wielkich wzruszeń, żalu, smutku ale też chwil śmiechu do łez. Bardzo cenne były dla mnie wówczas te chwile a i przesłanie zawarte na kartach tych książek. Muszę uznać, że pomimo wyczuwania wielu niedostatków i nieścisłości w powieściach K. Maya, to jednak miały one duży wpływ na kształtowanie się mojego światopoglądu a nade wszystko idea pokojowego współistnienia: narodów, ludzi różnych ras oraz wartości przyjaźni jak też poświęcenia dla innych osób.Tak samo jak nie ulegania nabywaniu złych skłonności, które mogą przynieść szkodę innym osobom.
Użytkownik: ambarkanta 12.06.2010 01:31 napisał(a):
Odpowiedź na: Tak jak nie da się wejść ... | dot59Opiekun BiblioNETki
Uff! Biała Siostra napisała prawdę.

Ja również nie zjadę z oceną "Winnetou"; wódz Apaczów (Mescalero? :-) pozwolił mi odejść do innych lektur ku nowej przygodzie, ale posmak tej pierwszej zostanie na zawsze, bo szybciej zaciera się forma niż treść i przesłanie.
Użytkownik: diering 12.06.2010 10:34 napisał(a):
Odpowiedź na: Uff! Biała Siostra napisa... | ambarkanta
Widzę schematyzm i nieprecyzyjną chronologię tych książek, malowanie charakterów na zasadzie "czarne" i "białe", ale książki Karola Maya pozostaną legendą mojego późnego dzieciństwa. I dlatego również nie zmienię ocen, a szczególnie "Winnetou"
Howg!
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: