Odszczekiwanie
Hau, hau, hau! Odszczekuję wszelkie inwektywy i gromy, jakimi obdarzyłem kiedykolwiek Czesława Miłosza i jego twórczość. Odszczekuję, bo, mimo oporów, przeczytałem „Pieska przydrożnego” - i pękłem. Nie należy sądzić czegoś, jeśli się dobrze tego nie poznało, a na podstawie jednej książki trudno wyrokować o całej twórczości. Stąd moje odszczekiwanie.
Zauroczył mnie już sam tytuł: „Piesek przydrożny”. To jakby piesek pełniący nieustanny dyżur przy drodze, obszczekujący każdego przechodnia tylko dlatego, że jest człowiekiem. Taka mała zemsta psiego rodu za wszystkie upokorzenia doznawane od nas. Takim też wydaje się być - wbrew wszelkim pozorom - autor, bo to on tu jest najważniejszy, bo taka jest niemal cała twórczość literacka XX wieku – zapatrzona w siebie, introwertyczna, całkowicie wewnętrzna.
Książka podzielona jest na dwie części: część, którą można określić mianem lapidarium i część, na którą złożyły się teksty cotygodniowych felietonów w „Tygodniku Powszechnym”, zebranych pod jednym tytułem: „tematy do odstąpienia” – tematy książek, których Noblista z pewnością nie zdąży napisać, a które są warte (jego zdaniem) napisania.
Nie wiem, czy to ktoś zauważył, ale w XX wieku wyrósł zupełnie nowy gatunek literacki, który niełatwo zaliczyć do jakiegokolwiek klasycznego rodzaju – liryki, epiki i dramatu. Kapuściński nadał mu nazwę lapidarium i myślę, że jest to trafna nazwa. Bo lapidarium to „miejsce (skwer w mieście, dziedziniec w zamku, patio w muzeum), gdzie składa się znalezione kamienie, szczątki rzeźb i fragmenty budowli - a to odłamek tułowia albo ręki, a to kawałek gzymsu czy kolumny, słowem, rzeczy będące częścią nie istniejącej (już, jeszcze, nigdy) całości i z którymi nie wiadomo, co robić”. Taka też jest pierwsza część „Pieska przydrożnego”. To są krótkie zwięzłe teksty, nie zapełniające najczęściej jednej strony, którym najbliżej chyba do liryki, ale takiej nie ograniczonej rygorami wersyfikacji. Teksty pisane z doświadczenia, fascynacji i lektur. Teksty bardzo osobiste i co tu ukrywać – głęboko ludzkie, bo Miłosz nie ukrywa swoich słabości, swojej nędzy. Przeciwnie, mówi o nich otwarcie, choć nie odkrywa się do końca; nie jest ekshibicjonistą za wszelką cenę, raczej chce powiedzieć Czytelnikowi, że jest względem niego uczciwy. Nie stara się epatować wszelkimi okropnościami i całym syfem ze swojej duszy, ani nie sili się na tandetne moralizatorstwo. Jest normalny i – co tu ukrywać: mądry. I za to należy mu się szacunek, a nie obszczekiwanie. Bo obszczekiwanie jest obowiązkiem, a nie przywilejem. Nie wynika z czyjegokolwiek widzimisię, a raczej z głębi postawy człowieka, i żeby obszczekiwać cokolwiek i kogokolwiek, należy się po prostu przygotować. Tak jak to zrobił Miłosz, obszczekując swoim „Pieskiem przydrożnym” zło naszych czasów. Może czasem naiwnie i niezręcznie, może czasem wydawać się, że niezbyt słusznie, ale na pewno szczerze i na pewno nie bezmyślnie.
Polecam szczególnie tym, którzy w Miłoszu widzą wcielenie co najmniej Antychrysta.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.