Dodany: 15.10.2008 15:28|Autor: norge
Nad rozlewisko już wracać nie chcę...
Nie podzielam zachwytów nad twórczością Małgorzaty Kalicińskiej. Jej druga książka nie jest ani mądrzejsza, ani lepsza od „Domu nad rozlewiskiem”. Irytuje mnie ordynarny język, sposób zachowania i maniery bohaterek, naiwne rozwiązania, pretensjonalność narracji, schematyczność, nieprawdziwość. No, prawdę mówiąc – irytuje mnie wszystko.
Tym razem Basia, matka Gosi z „Domu nad rozlewiskiem” opisuje swoje życie od wybuchu drugiej wojny światowej do początku lat dziewięćdziesiątych. Może i byłby to jakiś pomysł, gdyby autorka była w stanie stworzyć postać odmienną niż ta, którą pamiętam z pierwszej części. Ale gdzie tam! Czytając, przeżywam „déjà vu”. Basia i Gosia myślą i zachowują się identycznie, mówią tym samym językiem, są jednakowe. Podejrzewam, że jeśli powstanie trzecia część - a jak znam życie, to powstanie – i Małgorzata Kalicińska zechce spisać losy jakiejś babki, będziemy mieli do czynienia jeszcze raz z tą samą osobą. I żeby jeszcze była sympatyczna i godna uwagi, może bym przebolała ponowne z nią spotkanie. Jednak Basia (alter ego Gosi) mojej sympatii i zainteresowania w stanie wzbudzić nie jest. Zaraz wyjaśnię, dlaczego.
Basia uważa się za kulturalną, oczytaną i wysoce inteligentną osobę o pięknym wnętrzu. Sama o sobie mówi tak: „Jest mi przypisana cielesność, biologiczna miłość, mam piękne serce, które potrafi kochać i współczuć, a na dodatek jestem przyjacielska, szczera i dobra! Nie ma we mnie żółci, nie kłamię i nie judzę. Nie oszukuję. To jest moja moc! Jestem... Kobietą-Wiedźmą! Bo... WIEM!”[1]. Niestety, w rozpędzie twórczym autorka nie zwróciła uwagi, że samoocena bohaterki nie ma nic wspólnego z powieściową rzeczywistością. I proszę się nie łudzić, ze jest to celowy zabieg literacki.
Na każdym kroku drażni mnie stosunek Basi do jej przybranej, upośledzonej siostry Kaśki. Protekcjonalny i wręcz prostacki. O pomstę do nieba wołają takie, pierwsze z brzegu, fragmenty:
„Ona, ta nasz głupia Kaśka ma niezwykły dar do robienia takich bukietów”[2].
„Słuchałam Kaśkę zadziwiona. Ileż ona posiadła... odruchów gospodarskich. Taki wydawałoby się, głuptas. Krową zajmuje się w zasadzie ona. Kury w zagrodzie pielęgnuje sama”[3].
„Pamiętam jak się urodził najstarszy syn Karolaków, Czarek. Też taki psychiczny. Szpetny, śliniący się trochę i nerwowy. Czarek przychodzi i siedzą razem [z Kaśką]. Ona mu wyciera ślinę, on gapi się na nią jak szpak i trzyma ją za rękę. Tak pofiglowali kiedyś latem, że Kaśkę trzeba było „wytrzebić” – napisała mi mama”[4]. Co znaczy owo „wytrzebić”, proszę się domyślić. Mnie się udało z trudem.
A oto kilka zdań odzwierciedlających stosunek naszej uroczej bohaterki do różnych miejsc, zdarzeń, ludzi itd.:
O toalecie: „Nieludzko obesrany wychodek”[5].
O współpasażerce z autobusu: „Babsko ze spirytusem przesiadło się na wolne z przodu miejsce”[6].
O żonie Andrzeja, z którymi Basia była związana i czekała, aż się rozwiedzie: „Ożenił się z bazarówą. Tleniona, jazgotliwa małpa. Czym ona go tak omotała, że poszedł z nią do ołtarza?”[7].
Basia porzuciła męża i córkę, gdy ta była malutką dziewczynką. Przez długie lata nie utrzymywała z Gosią kontaktów. Bez jakiegoś specjalnie ważnego powodu. Bo argument: „Co ja jej mogę dać? Nie umiałam w Warszawie zajmować się nią, zawsze była niania. Unikałam jej, byłam jakaś niezaangażowana, a potem uciekłam z innym. Gosia już pewnie wie i umiera ze wstydu. Na moje listy pozostaje głucha”[8] jest dla mnie w swojej bezmyślności przerażający. Ale co tam, o relacje matki z córką zamartwiać się nie musimy. W tego typu powieściach problemy rozwiązują się „same”. Miłość, wybaczenie i szczęście jest na wyciągnięcie ręki. Basia ma wielkie wzięcie wśród lokalnych amantów. O jej względy konkurują daleki kuzyn Ludwik o urodzie Zbyszka Cybulskiego, rudy posterunkowy Arnold, i wreszcie nieśmiały, ale bardzo męski Tomasz z leśniczówki. Ten ostatni jest żonaty, ale problem zręcznie się rozwiązuje. „Kocham i jestem kochana – niczego więcej mi nie trzeba!”[9]. Takimi odkrywczymi stwierdzeniami kończą się co bardziej wzruszające rozdziały.
Żeby książka miała mocniejszy intelektualny wydźwięk, Małgorzata Kalicińska decyduje się na przetkanie jej treści czymś więcej, niż tylko kulinarnymi przepisami. Oczywiście żadnej przesady, ot, jedno, dwa zdania na jakiś „ambitniejszy” temat. A więc Basia ogląda filmy. W pewnych momentach przypominają jej się sceny z „Noża w wodzie”, z „Pociągu”. Raz odwołuje się do scenografii baletu „Królowa Śniegu”. Zdarza jej się wypowiadać „błyskotliwe” uwagi o obrazach oglądanych podczas pobytu w Moskwie. I wreszcie coś, co każdy miłośnik literatury uzna za szczególnie sympatyczne: Basia czyta książki. I to nie byle jakie, bo na przykład „Annę Kareninę”. Jej wrażenia odnośnie do dzieła Tołstoja są następujące:
„Nic takiego. Szczegółowy opis domu Obłońskich, poraniona psychicznie Dolly, rodzina... Miły jest ten Lewin. Taki interesujący. A Anna... czy ja wiem. Zobaczymy. Trochę to nudne”[10].
Być może jestem niesprawiedliwa, ale nie mogę się oprzeć wrażeniu, że styl narracji Basi, bezsensowne komentarze rzucane ot tak, od niechcenia, odzwierciedlają przemyślenia własne autorki. Przysięgam, nie odważyłabym się napisać książki, gdybym dysponowała tak żenującym repertuarem. Jak się jednak okazuje, racja nie leży po mojej stronie. „Powroty nad rozlewiskiem” wzbudziły zachwyt szerokiej grupy czytelników i są dla nich fascynującą, przepełnioną ciepłem i magią historią o życiu. Zatem trochę mi przykro, że tak się nad tą książką poznęcałam i nie dostrzegłam żadnych jej walorów. Choć uwielbiam czytadła, uważam, że nawet one powinny spełniać pewne kryteria.
---
[1] Małgorzata Kalicińska, „Powroty nad rozlewiskiem”, wyd. Zysk i S-ka, Poznań 2007, s. 232.
[2] Tamże, s. 170.
[3] Tamże, s. 143.
[4] Tamże, s. 104.
[5] Tamże, s. 28.
[6] Tamże, s. 32.
[7] Tamże, s. 101.
[8] Tamże, s. 151.
[9] Tamże, s. 248.
[10] Tamże, s. 154.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.