Dodany: 13.10.2008 13:49|Autor: WBrzoskwinia

Książka: Nalot
Deighton Len

1 osoba poleca ten tekst.

Bombowa książka


Dzięki literaturze wiemy, jakie reakcje wywoływały w swoim czasie hasła „gestapo”, „obóz koncentracyjny” u ludzi z podbitych narodów Europy. Mniej znany jest trzeci podobny fakt: w 1943-44 roku było niemało Niemców, którzy bledli słysząc narastający wysoko w niebie pomruk silników masy nadlatujących bombowców. Ten można dobrze zrozumieć dzięki powieści „Nalot” Brytyjczyka Lena Deightona. „Nalot” ma tę kardynalną wartość literatury pięknej dotyczącej historii, że pozwala spojrzeć od środka. Zamiar został ujawniony poprzez czystą fikcyjność czasu i miejsca owego tytułowego nalotu: chodzi o przedstawienie nie tyle tego, co się działo (jak np. w „Rzeźni nr 5”), ile jak się działo, jakie były zasady, jaki był mechanizm zdarzeń. Obecnie „na fali” są raczej książki i filmy oddające bezpośrednie, bliskie, osobiste postrzeganie wojny przez jednostkę ludzką jako ofiarę wojny (żołnierza, cywila, dziecko itp.). Z tego punktu widzenia „Nalot” to literatura niedzisiejsza, nie tylko dlatego, że opublikowana w 1970 roku i dotycząca lotnictwa II wojny światowej. Nie ma tu głównego bohatera, to panoramiczny obraz rzeczywistości wraz bohaterami zbiorowymi (z obu stron frontu), ukazywanymi poprzez zdarzenia, przedmioty i osoby przedstawiane z różną szczegółowością. Temat główny to – zgodnie z tytułem i celem książki – taktyka i technika działania bojowego. Rzecz dzieje się w powietrzu, a poza tym zwłaszcza na lotnisku brytyjskiego dywizjonu lancasterów, niemieckiego dywizjonu junkersów 88, w niemieckiej stacji radarowej oraz w bombardowanym mieście. Jest tu prawie wszystko, i to przedstawione z niespotykaną dokładnością, np. od detali w rodzaju: na ile odłamków fragmentuje się pocisk z ładunkiem wybuchowym mexogen z niemieckiego 20-mm. działka lotniczego MG FF, poprzez taktykę walki nocnego myśliwca naprowadzanego radarowo (oraz przez np. przygotowania do lotu, technikę lotu myśliwca i bombowca), techniki identyfikacji i oznaczania celu przez bombowce, sposób działania niemieckiej radarowej stacji naprowadzania na tle krajowej organizacji obrony przed nalotami (i wiele innych spraw), a kończąc na taktyce nocnego bombardowania strategicznego dwiema falami. Bombardowane miasto, skutki nalotu, ich zwalczanie pokazano z podobnymi szczegółami, np. działaniem tzw. „huraganów ogniowych”, straży pożarnej, sieci wodociągowej, kierowaniem akcją na różnych poziomach. Dzięki temu książka uświadamia i w pełni ściśle, realistycznie przedstawia w kilku sferach tę kardynalną cechę wojen ostatnich 150 lat, która z reguły umyka w ujęciach osobistych: związek walki z techniką, związek techniki z człowiekiem. Bez tej wiedzy o rzeczywistości wojny epoki techniczno-przemysłowej nie istnieje możliwość zrozumienia jej jako zjawiska historycznego, zjawiska kulturowego, tym samym nie da się zrozumieć ludzi funkcjonujących w jej realiach.

Wobec dominacji sfery taktyczno-technicznej, ujętej wręcz dokumentalnie, łatwo odnieść wrażenie, że to książka ahumanitarna, np. że człowiek jest tu tylko dodatkiem do maszyny. W istocie bardzo celnie ukazuje sprzężenie człowieka z techniką w walce. W istocie jest odległa od głębi psychologicznej, od ekspresywnego tragizmu, oszczędna w środkach wyrazu. Polega bowiem na zasadzie „oddajmy głos faktom”, mówi o dramatyzmie zdarzeń, sytuacji, postaw tą właśnie metodą pośrednią, dziś właściwie zarzuconą. Przemawia poprzez rozum i sumienie, zdecydowanie mniej przez emocje i uczucia. W rezultacie zdolna jest oddziaływać bardziej niż niejedna z dzisiejszych książek lub filmów, tak bijących w uczucia odbiorcy, że na którejś kolejnej stronie ten łapie się na myśli, że się na to uniewrażliwił. Dzięki niejakim podobieństwom w podejściu bohaterów z obu stron frontu (w tym np. postaw bezmyślnych, etycznych, zasadniczych, obojętnych, zdystansowanych, zaangażowanych) powstaje między nimi pewien znak równości. To charakterystyczne dla miejsca i czasu powstania powieści. Literatura i film, w czasie wojny propagandowe, jeszcze długo po wojnie stosowały zwykle czarno-biały podział „swój - wróg”. W latach 60. na Zachodzie bardzo wyraźne już były elementy dystansu i równowagi (rzecz oczywiście wynika z szerszych przewartościowań, tam wcześniejszych niż u nas; to przy okazji wyjaśnia, dlaczego „Nalot” z 1970 roku miał polskie wydanie dopiero w 1989 roku).

I na tym tle dają się zauważyć uproszczenia i luki. Np. zakończenie, obliczone na tę właśnie względną równowagę, wydaje się mało realne historycznie (pilot znakomity jak sierżant Lambert był w czasie wojny w takiej cenie, że musiałby wykazać dużo wyraźniejsze objawy utraty morale bądź wręcz załamanie psychiczne, aby dowództwo tak go potraktowało). Inny przykład: nie widać zasadności zredukowania bohaterów kierujących się nienawiścią do marginesu wyjątków, a w dodatku takich, u których nienawiść ta jest prymitywna. Owszem, przedstawienie mechanizmu podejścia do walki jak do obowiązku i pracy, którą należy wykonać dobrze, jest zgodne z realiami, np. ze specyfiką charakterów narodowych. Warto jednak odnieść się porównawczo do polskiej literatury lotniczej: u Meissnera polskie załogi bombowe latają na Niemcy z zaciekłością, zupełnie inaczej niż na Włochy. Ta różnica wynika m.in. z doświadczenia wrześniowego, wprost mowa o niemieckich bombardowaniach Warszawy. Brytyjską społecznością potem wstrząsnęły niemieckie bombardowania Rotterdamu, a zwłaszcza Coventry, Londynu, następnie w 1941 Liverpoolu; ataki takie nie ustały aż w 1944 roku (zastąpione uderzeniami V-1 i V-2). O tym właśnie brytyjscy bohaterowie Deightona jakby en gros „nie pamiętają” – a to niemożliwe. Dobrze zaś zaakcentowano reakcje na alianckie bombardowania po stronie niemieckiej. Inna sprawa: ze względu na założoną antywojenną tendencyjność (nawet tak niejaskrawą, jak tu), z książki, której głównym celem najwyraźniej jest pełne przedstawienie nalotu jako zjawiska, umknęła inna zasadnicza kwestia: cel. Precyzyjna w sferze taktyki i techniki, abstrahuje od strategicznych funkcji alianckich bombardowań Niemiec w latach 1943-45. Ujawnia ich skutki moralne po stronie niemieckiej, ale poza tym ogranicza się do hasłowych ogólników typu: zmiana skali i celów względem nalotów z pierwszych lat wojny, przemysł jako cel. Przykładowo: kiedy sierżant Lambert najpierw wspomina, że teraz plany celów to po prostu plany miast, a potem pyta na odprawie, co jest celem bombardowania, otrzymuje nierzeczową odpowiedź, mającą zadziałać na emocje: że kwatera gestapo i fabryka gazu musztardowego. Mogła się taka zdarzyć przypadkowo, ale regułą w takich razach jest już od dawna objaśnienie żołnierzowi, po co walczy, tym bardziej w broniach technicznych jako z natury rzeczy „intelektualnych”. Jeśli nie w tej scenie, to w innej winno się znaleźć wyjaśnienie, jak te naloty przyczyniły się do zakończenia wojny już w maju 1945 roku. Inny przykład nie dotyczy autora, lecz redakcji. Jak się rzekło, swoiście dokumentalny, przeglądowy charakter powieści dotyczy też postaw bohaterów, toteż zdawać się może, iż powieść traktuje ich tak samo jak ich dowództwa: jako punkt w rachunku sił i środków walki. Pełne odczytanie książki jest jednak ustawione na samym początku przez motto. Składa się ono z trzech cytatów. Pierwszy podaje jasną słownikową definicję, drugi jasną statystyczną informację – a trzeci odnosi się do „Dzielnych Sześciuset”, co jest jasne dla każdego Brytyjczyka jako odsyłające do sławnej szarży Lekkiej Brygady pod Bałakławą w czasie wojny krymskiej. Jednak w Polsce wymagałoby to objaśnienia przypisem, i to zapewne nie faktograficznym, lecz interpretacyjnym, wyjaśniającym krótko, co dla przeciętnego Brytyjczyka dziś nadal owa szarża znaczy (upraszczając: jedno z najbardziej tragicznych zdarzeń w dziejach wojen; wykonanie źle zrozumianego rozkazu, które doprowadziło do hekatomby). Ze spraw ubocznych wspomnieć można o uchybieniu w owej taktyczno-technicznej warstwie powieści: można wątpić, czy działanie artylerii przeciwlotniczej w obronie uzyskało miejsce odpowiednie do funkcji książki. Pewne ograniczenie się do haseł oraz „zastępczego” wątku krążownika przeciwlotniczego zostało zrównoważone typowo w tej książce precyzyjnymi wiadomościami o skutkach działania artylerii przeciwlotniczej (w trybie „oddania głosu faktom” mróz chodzi tu po plecach, i takich sytuacji jest niemało). Dodać trzeba, że przy całej kompetencji i talencie tłumacza, Władysława Nycza, w zestawieniu ze specyfiką tej powieści jako niesamowicie precyzyjnej w szczegółach, nieliczne „wpadki” rzucają się w oczy dużo bardziej jaskrawo, niż gdyby znalazły się w innej książce. Przykładowo: SA-mana nie można nazwać żołnierzem (mało prawdopodobne, aby to był celowy zamiar autora związany z kontekstem), a lancaster nie może być na jednej stronie uzbrojony w karabiny maszynowe, a na innej w działka. Pisownia marek jest trojaka i dwojako niezgodna z normą przyjętą jeszcze w latach 70. (pojazdy, jak mercedes, norton, zgodnie z normą, ale już Lancaster i Junkers niezgodnie: od dużych liter, a ubikacja „Elsan” nie tylko od dużej, ale i w cudzysłowie; inna sprawa, że to przyczynek do wadliwości normy, lecz to nie miejsce na dyskutowanie tej sprawy; tu uwaga, opieram się na pierwszym wydaniu: Krajowa Agencja Wydawnicza, Poznań 1989; drugie było poprawione, więc nie wszystkie uwagi muszą być aktualne). Ostatni wart zaznaczenia detal: okładka, dobrze pomyślana metafora tematu. A jednak nie pasuje, bo gdyby artysta rozumiał, że istotnym bohaterem książki, a nie tylko sztafażem, są brytyjskie lancastery, w ilustracji okładkowej nie nawiązałby do amerykańskiego liberatora – to zgrzyt większy niż owe działka. Ale taka już jest „tradycja” wydawanych u nas książek lotniczych: nieczęsto mają one szczęście do dobrych okładek.



(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 3026
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: