Tak się jakoś składa, że najpiękniejsze teksty „przewodnikowe” powstały o miastach, miejscach, w których nigdy nie byłam. Mało tego: w których nigdy nie chciałam być! Na przykład „
Paryskie pasaże: Opowieść o tajemnych przejściach (
Rutkowski Krzysztof (ur. 1953))
” Krzysztofa Rutkowskiego prowadzą tajemnymi przejściami Paryża, „Dziennik Północny” Mariusza Wilka wodzi nas po Karelii, a „Nowy Jork: Przewodnik niepraktyczny” Kamili Sławińskiej odkrywa przed nami nieznany Nowy Jork. Żadne z tych miejsc nie pociąga mnie samo w sobie, ale każde chciałabym zobaczyć z tymi niebanalnymi przewodnikami w rękach, podążając tropami autorów. Wszystkie te książki mają cechę wspólną: flaneurowanie.
Sławińska nie pokazuje czytelnikowi zabytków i atrakcji z kolorowych stron popularnych przewodników Pascala, tylko flaneuruje jak dziwny włóczęga Baudelaire’a, który stworzył to słowo, jak Krzysztof Rutkowski po pasażach w Paryżu. Poznajemy raczej ludzi, (sub)kultury, zaglądamy w mało uczęszczane miejsca, a te znane widzimy od nieznanej strony. Nawet się nie spodziewamy, ile w Nowym Jorku jest tajemnych przejść, małych, wąskich uliczek, magicznych zaułków wprost stworzonych do snucia się po nich!
„(...) Ameryka od dawna uważa Nowy Jork za obce, zagraniczne miasto”[1], pisze Sławińska i konsekwentnie pokazuje nam to miasto jako oderwane od Ameryki; New Yorker to narodowość i nikt nie rodzi się nowojorczykiem, „nowojorczykiem każdy się staje, kiedy się tutaj osiedla”[2]. Nikt tam nie jest obcy: mieszkanie w obcym kraju to przede wszystkim mieszkanie w jego języku; Nowy Jork wchłania i pochłania tak, że po kilku latach można nie tylko być nowojorczykiem, ale się nim czuć naprawdę.
Przytacza Sławińska słowa C., autora wielu reporterskich zdjęć: „Turyści mnie zasmucają: oni zawsze chcą fotografować tylko to, co już widzieli na pocztówkach i w przewodnikach. Ja robię zdjęcia tylko wtedy, kiedy wiem, że patrzę na coś, czego nigdy wcześniej nie widziałem”[3]. Ten cytat odpowiada temu, co robi autorka: jej książka to zbiór obrazków z Nowego Jorku, ale Nowego Jorku nieznanego z pocztówek, Nowego Jorku, jaki otwiera się przed swoimi mieszkańcami dopiero po jakimś czasie, coraz mniej czujnie i zazdrośnie strzegąc swoich tajemnic.
Tekst uzupełniany jest zdjęciami, co prawda czarno-białymi, ale takie właśnie tu pasują. U Sławińskiej nie ma blichtru, krzykliwości, jest jakaś czułość i na pewno sympatia do miasta, która udziela się czytelnikowi, nawet takiemu, który odporny jest na magię NY i w ogóle Ameryki. Mało tego, książka jest interesująca nawet dla czytelnika, który do NY – tak jak ja – lecieć w ogóle nie planuje. Ale zaczynam się łamać... bo NY z książki Sławińskiej gapi się na mnie tak samo, jak fotografie Arbus gapią się na autorkę.
PS. Lekturę tej książki zawdzięczam - znowu - BiblioNETce. To terra mi ją wskazała; a ja ją przekazałam Buszującej w książkach, która - mam nadzieję - opowie nam teraz, na ile NY Sławińskiej podobny jest do NY, który sama widziała. :-)
---
[1] Kamila Sławińska, „Nowy Jork: Przewodnik niepraktyczny”, wyd. WAB, 2008, s. 8.
[2] Ibidem, s. 9.
[3] Ibidem, s. 249.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.