Dodany: 23.09.2008 11:06|Autor: hburdon
Trochę sí, trochę no
Wypadki samochodowe to częsty motyw w książkach Stephena Kinga. On sam został potrącony przez samochód w 1999 roku; nic dziwnego, że tak przekonujące są opisy wypadku, któremu ulega główny bohater „Ręki mistrza”, Edgar Freemantle, i trudnego okresu rekonwalescencji.
Edgar Freemantle, pięćdziesięcioparoletni milioner, właściciel firmy budowlanej, traci w wypadku jedno ramię oraz częściowo władze umysłowe: sprawność posługiwania się językiem i do pewnego stopnia pamięć. Nie potrafi też poradzić sobie z wszechogarniającym gniewem i w przypływach furii atakuje nawet najbliższych. Kiedy dźgnięta plastikowym nożem żona oznajmia, że zdecydowała się na rozwód, wydaje się, że pozostało mu tylko popełnienie samobójstwa w taki sposób, aby wyglądało na wypadek.
Psychiatra zaleca wtedy Edgarowi zmianę scenerii; roczny wyjazd w odległe miejsce, gdzie będzie mógł zyskać dystans do obecnej sytuacji. Doradza też zajęcie się czymś, co sprawia mu przyjemność. I tak jednoręki milioner trafia na Florydę, na wysepkę o nazwie Duma Key, gdzie nieoczekiwanie odkrywa w sobie talent malarski. Tylko – czy rzeczywiście jest to wyłącznie jego talent?
Przez pierwsze kilkaset stron śledzimy proces budzenia się bohatera do nowego życia. Wciąga galeria niezwykle przekonujących, barwnych postaci. Edgar, jego żona Pam, nowy przyjaciel Wireman, cierpiąca na Alzheimera staruszka Elizabeth – to prawdziwi ludzie. I tylko subtelny nurt mistycznej tajemnicy pod powierzchnią codzienności przypomina, że czytamy nie powieść obyczajową, a horror Stephena Kinga. Niezwykle ujęła mnie ta subtelność.
Paradoksalnie, napięcie spada w ostatniej części książki, kiedy wiadomo już, czego właściwie należy się bać. Najstraszniejsze jest zawsze to, czego nie widać. Kiedy po odsłonięciu kurtyny naszym oczom ukazuje się obraz znany tak doskonale jak zła macocha z baśni o Kopciuszku, trudno powstrzymać się od pobłażliwego uśmiechu. Czytelnik ma wrażenie, że przeskoczył z poważnej powieści dla dorosłych do horroru dla dorastającej młodzieży.
Uczucie zawodu zawsze spotyka mnie podczas czytania Kinga, prędzej czy później, i mam o to żal. Gdyby był gorszym pisarzem, machnęłabym ręką i dała sobie spokój. Ale King nie jest poślednim pisarzem, to prawdziwy mag słowa, niezwykle spostrzegawczy obserwator, celnie ubierający swe spostrzeżenia w słowa. Potrafi sprawić, że przerażają mnie najcodzienniejsze elementy mojego otoczenia: metalowa puszka po ciastkach, rysunek dziecka przypięty do lodówki, latarka, lalka. Dlatego mam żal, że próbuje mnie straszyć zwidami i potworkami wyeksploatowanymi już przez tylu wcześniejszych pisarzy i reżyserów oraz przez siebie samego.
Czy warto? Nie wiem. W sumie nie żałuję tych paru wakacyjnych wieczorów, spędzonych na lekturze. „Ręka mistrza” trzyma równe tempo, bez dłużyzn, czyta się ją łatwo i można się przestraszyć, zwłaszcza jeśli czyta się nocą. Wielbicielom Kinga i wielbicielom horroru powinna przypaść do gustu. Nie jest to jednak powieść, która na długo zapada w pamięć, i nie ma chyba powodu wciągać jej na listę książek do obowiązkowego przeczytania.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.