Nie karmić trolla!
Nową książkę można smakować na różne sposoby. Ja zaczynam od okładki.
„Nie przed zachodem słońca” ma okładkę w pięknym, wpadającym w turkus kolorze. Na pierwszy plan wysuwa się cień, nasuwający na myśl mroczne tajemnice umieszczonego w tle lasu. Seria „Terytoria Skandynawii”, wydawnictwo słowo/obraz terytoria, które zdaje się wydawać dobre, wartościowe pozycje. Czwarta strona okładki – smakowania ciąg dalszy – wspomina o trollu; na grzbiecie książki nadruk: „fantastyka”. Pomyślałam sobie, że to wszystko jest tym, co tygryski lubią najbardziej.
Kupiłam.
Duży błąd.
Ale – po kolei.
„Nie przed zachodem słońca” czyta się łatwo, wręcz błyskawicznie. Rozdziały mają czasem długość kilku wierszy (co w kontekście całej książki uważam za dodatkową stratę papieru). Akcja toczy się we współczesnej Finlandii, zarysowane zostaje życie grafika, artysty-homoseksualisty, który natrafia na trolla i ponoć (znów czwarta strona okładki) jego życie bezpowrotnie się odmienia[1]. Nie bardzo wiem, na czym polega odmiana, poza zmianą natężenia kontaktów z pewnym weterynarzem...
Kategoria: fantastyka, jaką przypisało książce wydawnictwo, jest kolejną pomyłką. Kiedyś Stanisław Lem powiedział (lub napisał, pamięć mnie zawodzi), że książka fantastyczna jest dobra wówczas, gdy po wyrzuceniu z niej wszystkiego, co fantastyczne, przestaje mieć sens. Według tej definicji „Nie przed zachodem słońca” książką fantastyczną nie jest. Wyrzućmy trolla – czy cokolwiek się tu zmieni? Nie sądzę. Podstawmy choćby psa – efekt ten sam. Tyle tylko, że pożądanie w stosunku do psa źle się kojarzy, trolle tę, zdaje się, przewagę mają nad psami.
Narracja jest „multipersonalna”, prowadzona z punktu widzenia kolejnych bohaterów, co samo w sobie jest zabiegiem ciekawym, o ile bohaterowie mają coś ciekawego do powiedzenia. Niestety, tu nie mają. Psychologia postaci – żadna. Wątek światka homoseksualistów ubogi, nie zobaczymy tu środowiska gejów, co mogłoby ewentualnie być interesujące. W zamian otrzymujemy urwane rozmowy, niedokończone wątki przeplatane cytatami (nie sprawdzałam, ile z nich to faktycznie cytaty, a ile wymyślone przez autorkę teksty) z – jakże bogatej! – literatury przedmiotu, czyli dotyczącej trolli. I tu mam duży żal do wydawnictwa – a właściwie do tłumacza. Stylizacja językowa na staropolski jest co najmniej chropawa, brzmi sztucznie. Jak w przypadku „Underdoga” miałam wątpliwości, czy językowe niedociągnięcia zależały od tłumacza, czy były zamierzeniem autora, tak tu, niestety, wątpliwości nie mam. Chwała piórom gęsim, że tłumacz raczył sięgnąć po tłumaczenie „Kalevali” Litwiniuka, a nie brał się za to sam, bo by się chyba Väinämöinen w grobie przewrócił…
I rzecz, jakiej się czytelnikowi nie robi, czyli brak zakończenia. Czym innym jest zakończenie otwarte, a czym innym brak pomysłu na jakiekolwiek. Urwane wątki pozostają niedomknięte, ba – jakby zapomniane. Odniosłam wrażenie, że autorka nie bardzo wiedziała, co z nimi począć – każdy z nich mógł być naprawdę interesujący, a okazał się spłycony i został potraktowany powierzchownie. Wielka szkoda. I wielkie rozczarowanie.
Oczywiście, znam te wszystkie sztuczki – światło i mrok, odwieczna walka, ha! Nawet pod gnozę to można podciągnąć. Interpretacje imion, odczytywanie motta… Problem w tym, czy warto? Moim zdaniem – nie. Zadziwia mnie, że książka ta dostała nagrodę literacką, ponoć najbardziej prestiżową w Finlandii[2].
Tym, co pamiętają serię literatury skandynawskiej, wydawanej bodajże w latach 70. przez Wydawnictwo Poznańskie, nie polecam.
Książka do pociągu. Bardzo zatłoczonego i tylko wówczas, gdy brak muzyki.
---
[1] Johanna Sinisalo, "Nie przed zachodem słońca", tłum. S. Musielak, wyd. słowo/obraz terytoria, tekst z okładki.
[2] Tamże.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.