Dodany: 18.09.2008 11:16|Autor: verdiana

Książki i okolice> Rozmowa z pisarzem

Krystyna Januszewska - Spotkanie nr 19


Krystyna Januszewska - Kiedy opuszczała swój ukochany Poznań, miała już dwójkę dzieci, zaledwie 24 lata i jeszcze rok dziennych studiów do końca. Dojeżdżała do Poznania pociągiem, dzieci woziła ze sobą. Zawsze znalazł się ktoś na peronie, kto pomógł wstawić jej wózek. Koniec tygodnia spędzała z mężem, od poniedziałku nauka. W Poznaniu pomagali rodzice, z którymi mieszkała, przed południem był żłobek. Być może tamte lata wywarły na niej jakieś piętno, bo pisze tylko smutne książki.

A zaczęło się od konkursu w „Twoim Stylu”. Pisała już wcześniej krótkie felietony do regionalnej gazety, dlatego nie bała się spróbować. Opowiadanie o życiu pewnej kobiety otworzyło jej drogę do dalszego pisania. Otrzymała wtedy pierwszą nagrodę. Potem zachęcana przez innych postanowiła napisać książkę. Okazja nadarzyła się bardzo szybko. Wydawnictwo Zysk i S-ka ogłosiło konkurs na polską powieść. Napisała, nawet dwie. Obydwie doszły do finału, jedna z nich dostała wyróżnienie. Od tamtego czasu pisze nieprzerwanie. Wydała pięć książek, wierna temu samemu wydawnictwu od samego początku. Nagrodzone opowiadanie pt: „Odwiedził mnie mój mąż” wydało wydawnictwo „Twój Styl” w zbiorze opowiadań Historie prawdziwe.

Potem w kolejności:
- Przytulać kamienie – wyróżnienie w konkursie Zysk i S-ka.
- Niebo ma kolor zielony.
- Dolina motyli.
- Trzy światy – wyróżnienie w konkursie Media Rodzina i Muza SA, ale wydana później, przez wydawnictwo Zysk.
- Rozbitek@brzeg.pl – książka, która została nominowana do tegorocznej Nagrody Mediów Publicznych COGITO.
- i udział w pracy zbiorowej, antologii wydawnictwa Zysk i S-ka pt. Nasze polskie wigilie.


Słowo o sobie: tutaj.
Wyświetleń: 19604
Dyskusja została zamknięta.
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 59
Użytkownik: verdiana 17.10.2008 10:20 napisał(a):
Odpowiedź na: Krystyna Januszewska - ... | verdiana
Zapraszam już do zadawania pytań. Autorka będzie na nie odpowiadać od dziś. :-)

Nowe pytanie zadajemy, klikając Dodaj komentarz.
Użytkownik: verdiana 17.10.2008 11:04 napisał(a):
Odpowiedź na: Krystyna Januszewska - ... | verdiana
Co się stało z "Trzema światami"? Dlaczego Media Rodzina i Muza jej nie wydały?
Użytkownik: dolinamotyli 18.10.2008 21:13 napisał(a):
Odpowiedź na: Co się stało z "Trzema św... | verdiana
To był konkurs na dużą skalę. Oprócz trzech głównych nagród, przyznano kilkanaście wyróżnień. Jakiś czas wcześniej na półki trafił pierwszy tom Harry Pottera. Wydawnictwa ocknęły się. Literatura dla dzieci i młodzieży odgrzewała w Polsce wciąż te same tytuły, drukowała wznowienia. Szukano na gwałt nowych nazwisk. Odzew był szeroki, a możliwości wydawnictwa nie były w stanie temu sprostać. Ostatecznie wydano „Bubę” Barbary Kosmowskiej, książkę, która otrzymała w tym konkursie pierwszą nagrodę, „Zosię zaplecioną” wyróżnioną książkę autorstwa Zdzisława Domalewskiego, oraz „Wieżę z klocków” Katarzyny Kotowskiej. Pozostałe pozycje nie doczekały się wtedy wydania i po roku oddano nam prawa do tekstów. Dalsze losy pozostałych wyróżnień nie są mi znane. Początkowo książka „Trzy światy” nosiła tytuł „Maryśka”. Zmieniłam go, gdy właściciel wydawnictwa, Pan Tadeusz Zysk wyraził chęć jej wydania.
Użytkownik: koczowniczka 17.10.2008 11:16 napisał(a):
Odpowiedź na: Krystyna Januszewska - ... | verdiana
Witaj, Krystyno. Kilka dni temu przeczytałam "Dolinę motyli", która bardzo mi się podobała, i chciałabym wiedzieć, ile czasu ją pisałaś? Skąd w ogóle pomysł na taką książkę?
Użytkownik: dolinamotyli 18.10.2008 21:35 napisał(a):
Odpowiedź na: Witaj, Krystyno. Kilka dn... | koczowniczka

Napisałam ją w ciągu dwóch miesięcy. Pomysł wpadł mi do głowy niespodziewanie. Pisałam w tym czasie coś innego, nie szło mi dobrze, brakowało klamry zapinającej całość, chciałam się oderwać od tematu, nabrać oddechu. Któregoś dnia obejrzałam film, nic ciekawego, ale dziwnym zrządzeniem utkwił w mojej pamięci. Temat zaczął mnie nurtować – ojciec, samotny tata, po śmierci żony wychowuje dwie córki. Nie radzi sobie. Zaniedbuje swoje obowiązki, ponieważ wydaje mu się, że jego życie pozbawione było dotychczas sensu, że jeszcze niczego w nim nie osiągnął, że czas najwyższy robić karierę, duży biznes, wielkie pieniądze. Oddaje się temu bez reszty, wpędzając rodzinę w finansowe tarapaty, pozbawiając córki opieki. W końcu pozostawia je samym sobie. Dziewczyny muszą sobie radzić same. Pomyślałam wtedy, że kobieta chyba nie byłaby do tego zdolna, ale nie miałam pewności. Po kilku dniach postanowiłam zmierzyć się z tematem. Usiadłam i jednym duszkiem napisałam „Dolinę motyli”. Książka pisała się sama. Jednego dnia nie wiedziałam, co napiszę następnego, jak potoczą się losy okaleczonej rodziny. Wiedziałam tylko, że będą w niej motyle ucieleśniające moje dziecięce traumy i marzenia, że pod ich postacią wracają na Ziemię na mgnienie chwili dusze nieżyjących, aby spojrzeć na najbliższych, żeby się nimi nacieszyć.
Użytkownik: verdiana 17.10.2008 11:41 napisał(a):
Odpowiedź na: Krystyna Januszewska - ... | verdiana
Bardzo mnie ciekawi Pani stosunek do pisania, szczególnie, że w notce sama Pani się przyznaje, że pisze smutne książki. Stendhal nazywał takie pisanie "onanizowaniem duszy czytelnika" i od niego się odżegnywał. A 2 dni temu w wywiadzie z Krystianem Lupą znalazłam cytat: "(...) przychodzimy do teatru, żebyście nam coś dali i żebyście nam wbili gwóźdź w brzuszek, bo tego chcemy" - tak samo chyba jest z książkami: czytamy pewien rodzaj książek, beletrystyki, żeby sobie "wbić gwóźdź w brzuszek, bo tego chcemy", co - paradoksalnie - wcale nie jest masochizmem. Od lat się zastanawiam, jak to się dzieje i dlaczego niektórzy czytelnicy i pisarze unikają trudnych, bolesnych tematów, wybierają eskapizm, przymknięcie oczu, a inni wręcz przeciwnie. Czy w ogóle istnieje odpowiedź na to pytanie?
Użytkownik: dolinamotyli 19.10.2008 19:10 napisał(a):
Odpowiedź na: Bardzo mnie ciekawi Pani ... | verdiana
Ilu pisarzy, tyle odpowiedzi. Pewnie długo by się zastanawiać. Sama często o tym myślę próbując znaleźć klarowny powód wywlekania flaków z własnej duszy na papier, pozwalając innym grzebać w tych flakach bez końca, a potem zadawać pytania dlaczego? Jest w tym chyba coś z samobójcy, który zażywa nieco mniej tabletek, niż trzeba, żeby się otruć, za mało rozkręca kurek od gazu albo skacze z okna na stóg siana. -„Mówię wam, tak myślę i taki jestem, a wy mnie za to osądźcie, żebym musiał sam sobie odpowiedzieć na ważne pytania, na cały głos obwieścił je światu, jeśli tylko świat będzie chciał słuchać i zrozumieć, pomóc przezwyciężyć strach, nie kaleczyć, wskazać właściwą drogę itd…, bo sam sobie z tym nie poradzę”.
Stosuję eskapizm od urodzenia, a onanizuję się pisaniem. Próbuję latać za wszelką cenę, choć brak mi skrzydeł. Próbuję ciągle udowadniać, że jestem lepsza, i lepsza i lepsza, że sobie w życiu poradzę. Nie chcę być szara, szarość i nijakość mnie przeraża. Sama wbijam sobie ten gwóźdź i czekam, aż ktoś go wyciągnie i powie, przytulając i gładząc mnie łagodnie po głowie: „Cicho malutka, nie jest tak źle, przesadzasz, wszystko przecież dobrze się układa, a ty piszesz takie smutne książki, dlaczego
Użytkownik: bogna 17.10.2008 12:59 napisał(a):
Odpowiedź na: Krystyna Januszewska - ... | verdiana
Przyznaję, że dotąd nie czytałam żadnej napisanej przez Panią książki. Widząc informację o spotkaniu, będąc w bibliotece, wzięłam dwie (tylko te były):
- Przytulać kamienie
- Niebo ma kolor zielony
i w takiej kolejności je czytałam.
Wrażenia? Oceniłam je dobrze, Niebo wyżej.
Dlaczego? Za postaci rodziców głównej bohaterki, za ich naturalność, prawdziwość i powiązanie z powiedzeniem - starych drzew się nie przesadza. Pięknie to zostało ujęte :-)
Niezbyt podobał mi się związek małżeński żyjący osobno i to z wyboru; przez jakiś okres czasu wydaje się to normalne, ale przez tyle lat...

Niebo działało na mnie cały czas, jakoś tak optymistycznie, bo w dobry nastrój, przed czytaniem, wprowadzała mnie cudna okładka. Zrobienie okładki ze swojego dzieła, to był strzał w dziesiątkę.
Do następnych swoich książek, oby było ich jak najwięcej, też niech Pani maluje, albo wybiera z tego, co już jest namalowane...
Użytkownik: dolinamotyli 19.10.2008 20:02 napisał(a):
Odpowiedź na: Przyznaję, że dotąd nie c... | bogna
„Przytulać kamienie”, to literacki debiut. Pisałam tę książkę po omacku. Nie wiedziałam jak się to robi. Rok wcześniej Twój Styl nagrodził moją pracę, opowiadanie pod tytułem „Odwiedził mnie mój mąż” pierwszą nagrodą. Wyróżnił je za styl, wiarygodny i szczery przekaz własnych przeżyć. A historia była wymyślona. Ot, cała ja – nie do końca doskonała, mało perfekcyjna, gapowata i roztargniona. Przeczytałam informacje o konkursie ale do połowy zdania. To miał być mój pamiętnik, miesiąc z mojego życia, z życia Polki, a nie łzawa historia ludzkiej tragedii, w całości wyssana z palca. Było mi bardzo głupio odbierać nagrodę. Taki falstart, totalna wpadka zamiast prawdziwej satysfakcji na początku kariery. Nie przyznałam się do przestępstwa. Bezczelnie odebrałam nagrodę, która mi się nie należała. Postanowiłam skończyć z pisaniem. Pomyślałam sobie - nigdy więcej. Wtedy dobra dusza, uczestniczka tego samego konkursu, którą poznałam przy okazji spotkania w Twoim Stylu namówiła mnie do napisania książki na konkurs. Wydawnictwo Zysk i spółka ogłosiło ten konkurs po hasłem „Powieść polska”. Długo analizowałam, zanim znalazłam odpowiedni temat. Napisałam najpierw „Bóle głowy”, potem „Przytulać kamienie”. Ponieważ nie mogłam się zdecydować, która książka jest lepsza, zgłosiłam obydwie, pod różnymi godłami. Znowu przestępstwo. Nie byłam pewna, że tak można zrobić. Okazało się, że obydwa tytuły doszły do finału, nagrodzono „Przytulać kamienie”. Dostałam się wtedy w ręce Jana Grzegorczyka, redaktora literatury polskiej z wydawnictwie. To on dawał mi po nosie w czasie korekty, pokazał, co dobre, a co złe w tej książce i kazał dalej pracować. Za jego radą trochę ją zmieniłam. W oryginale akcja działa się w dwóch płaszczyznach czasowych i miała bardziej metafizyczny wydźwięk. Ociosałam ją z fantazji i postawiłam na nogi.
„Niebo ma kolor zielony”, to w kolejności czwarta napisana książka. Pisząc ją wydawałam się sobie mistrzem. Używałam języka ze swobodą, konsekwentnie prowadziłam fabułę w zamierzonym kierunku, wykorzystując wiedzę biologiczną ( jestem z wykształcenia biologiem), praktykę (mam podobny ogród jak w książce), wątki z życia rodziców, ich ucieczkę z rodzinnych stron, wkład w tworzenie mojego ogrodu, a przede wszystkim zasłyszaną przypadkiem i opartą na faktach historię małżeństwa, które żyjąc ze sobą w kratkę przez trzydzieści lat, rozpadło się po kilku tygodniach przebywania ze sobą non stop. Wszystko to zmiksowałam, dodając sporo magicznej i dusznej atmosfery pięknego ogrodu, nieco banalną historię zdrady małżeńskiej, przypadki kobiety po przejściach i przejścia kobiet w wieku po balzakowskim.
Bardzo lubię malować kwiaty, sporo mam takich obrazów. Niestety pomysłu z okładką z obrazu chyba nie da się powtórzyć. Nie ja decyduję do końca o szacie graficznej książki.
Użytkownik: verdiana 19.10.2008 21:16 napisał(a):
Odpowiedź na: „Przytulać kamienie... | dolinamotyli
Czy "Bóle głowy" można gdzieś przeczytać? Albo będzie można?
Użytkownik: dolinamotyli 19.10.2008 21:50 napisał(a):
Odpowiedź na: Czy "Bóle głowy" można gd... | verdiana
Ta książka jeszcze się nie doczekała wydania, chociaż mam wrażenie, że jest ciekawsza od pozostałych. Może nie jest zbyt dobra literacko, ale za to pełna gęstej treści. Chyba się od niej nie można oderwać. Tak myślę i nad nią pracuję. Powinna się pojawić w przyszłym roku.
Użytkownik: bogna 17.10.2008 13:16 napisał(a):
Odpowiedź na: Krystyna Januszewska - ... | verdiana
Dlaczego Autorka tak postąpiła z Jerzym w książce "Przytulać kamienie"? Podejrzewam, że dużo osób miało do Pani pretensje o zakończenie książki. Ja jeszcze miałam pecha, bo moja książka była bublem wydawniczym i nie miała ostatnich kartek. Tu chciałam podziękować Krasnalowi; zobaczyłam, że czytała ostatnio, więc poprosiłam ją o streszczenie końca. A ona po prostu pożyczyła książkę z biblioteki i wszystko mi przepisała :-)
Negatywnie podchodzę do rozwiązania sytuacji Marii i Jerzego...
Dlaczego tak, dlaczego tak?

Użytkownik: krasnal 17.10.2008 17:00 napisał(a):
Odpowiedź na: Dlaczego Autorka tak post... | bogna
Ja tak sobie myślę, Bogno, że z innym zakończeniem ta książka nie byłaby prawdziwa. Ale bardzo jestem ciekawa odpowiedzi Autorki:)
Użytkownik: bogna 17.10.2008 17:09 napisał(a):
Odpowiedź na: Ja tak sobie myślę, Bogno... | krasnal
Myślę, że byłaby, gdyby nie było tej jednej, aż tak drastycznej sytuacji...
Użytkownik: dolinamotyli 20.10.2008 08:17 napisał(a):
Odpowiedź na: Ja tak sobie myślę, Bogno... | krasnal
Długo myślałam nad tym zakończeniem. Wahałam się, jak go ukarać. Czułam, że kara musi być wymierna, bo przecież Jerzy zabił w końcu Marię swoim zachowaniem. Na pewno nie śmierć za śmierć. Starał się, chciał mieć normalny dom i życie, tylko nie potrafił wykorzystać nowej tożsamości. Wprawdzie Maria była wrażliwa i nie bez winy, ale czy miał prawo i czy to wystarczający powód do tego, żeby go w pełni rehabilitować?
Użytkownik: dolinamotyli 19.10.2008 22:29 napisał(a):
Odpowiedź na: Dlaczego Autorka tak post... | bogna
Tak, spotkałam się z tym zarzutem i kilka razy sugerowano mi inne zakończenie, na przykład, kilka dni temu, żeby oddać Jerzemu dziecko, dać mu szansę na rehabilitację. Dziecko miałoby być tej szansy zakładnikiem. To bardzo pedagogiczne, ale czy bezpieczne?
Co do Jerzego, przypuszczam, że już na początku książki został przeze mnie skazany. Chciałam w ten sposób udowodnić, że trudno oderwać się od korzeni i od własnej osobowości. Można nad nią pracować, mieć masę dobrych chęci, mimo to, gdzieś szczelinami, przy okazji, czasami, wychodzi z człowieka prawdziwe ego. Nie pomaga wykształcenie, dobrobyt, piękne ciało. Fałsz zawsze, prędzej, czy później da znać o sobie. Myślę, że pisząc tę książkę zostałam kolejny raz w życiu przez kogoś zraniona. Często mi się to zdarza, bo jestem na to wrażliwa. Nie potrafię oddać, nie potrafię się bronić, ani nawet zwrócić uwagi. Po prostu cierpię, czekając, że ten ktoś się zreflektuje. Siedzę w kącie, jak Maria nie ruszając nawet powiekami i mozolnie szukam odpowiedzi. Chyba podświadomie czekam na zemstę, której wiem z góry, sama nigdy nie zadam. Dlatego takie rozwiązanie. Kara poprzez czas na poprawę, przez utratę czegoś ważnego, miłości na przykład. Ale Jerzy jest zły, nie zasługuje na szansę, w ostatniej scenie książki depcze skrzypce, to znak, że niczego się nie nauczył i będzie ranił dalej, choćby z ukrycia. Szansę już dostał, ale sponiewierał.
Już trochę żyję na świecie i w cuda nie wierzę, mimo to parafie wybaczyć, chociaż nie potrafię zapomnieć. Przesypiam krzywdę, zamiast zapomnieć, odkładam niestety na półkę. Poranek przynosi ulgę, wzmacnia, ale nie kasuje pamięci i to jest najgorsze.

Użytkownik: dolinamotyli 20.10.2008 08:26 napisał(a):
Odpowiedź na: Tak, spotkałam się z tym ... | dolinamotyli
W oryginale, w tej wersji konkursowej (przypomniałam sobie) zakończenie jest inne i dzieje się w przyszłości. W zakończeniu tym syn Marii i Jerzego, jako czterdziestoletni mężczyzna otrzymuje tajemniczą przesyłkę. Jest nią pamiętnik Anny, kobiety która wychowała go na porządnego człowieka. Przed śmiercią zadysponowała tak, żeby otrzymał ten pamiętnik w dniu swoich czterdziestych urodzin. To on miał ocenić postępowanie matki i ojca, i dowiedzieć się o sobie całej prawdy.
Użytkownik: bogna 20.10.2008 12:23 napisał(a):
Odpowiedź na: W oryginale, w tej wersji... | dolinamotyli
Miło mi, że jeszcze tyle dowiedziałam się o tej książce. Już chciałam dalej protestować, ale zaskoczyła mnie zmiana zakończenia. Fakt, pamiętnik Anny na pewno jest subiektywny, a wiemy, że Jerzego nie lubiła. Mimo wszystko takie zakończenie jest chyba lepsze, bo od razu mówi czytelnikowi, sam się domyśl, jak syn oceni rodziców i samemu można sobie "dopisać" tę ocenę :-)
Niby w aktualnej wersji też, ale ponieważ mimo wszystko polubiłam Jerzego, czegoś mi teraz brakuje.
Użytkownik: krasnal 17.10.2008 17:15 napisał(a):
Odpowiedź na: Krystyna Januszewska - ... | verdiana
Witam:)
Udało mi się przed okienkiem przeczytać "Przytulać kamienie" i "Rozbitka". Mam ogromną ochotę na "Niebo ma kolor zielony", ale na razie wypożyczone, a tylko w jednej filii w Rzeszowie jest.
Obie książki bardzo mi się podobały, choć w "Rozbitka" wczytywałam się powoli. Za to końcówka piękna:)

W obu tych książkach pojawia się Maria - czy to jakoś znaczące dla Pani imię, czy po prostu je Pani lubi?
Użytkownik: dolinamotyli 19.10.2008 22:39 napisał(a):
Odpowiedź na: Witam:) Udało mi się prz... | krasnal
To bardzo literackie imię, pasuje do kobiet łagodnych i wrażliwych. Maria jednak, to przypadek, dopiero przy Rozbitku zauważyłam tę prawidłowość. Jest jeszcze książka "Trzy Światy", bohaterką książki jest Marysia. To jest dopiero numer! W Rozbitku musiałam jednak użyć tego imienia, bo książka jest oparta na faktach i Antek, to prawdziwy Antek, więc Maria też musiała być Maria. Ktoś jeszcze zauważył Małgosię w Zielonym niebie i znowu literkę M. A może to rzeczywiści jakiś znak? W końcu Maria, to moje drugie imię.
Użytkownik: krasnal 17.10.2008 17:41 napisał(a):
Odpowiedź na: Krystyna Januszewska - ... | verdiana
"Rozbitek@brzeg.pl" jest oparty na prawdziwej historii i to bliskich osób, prawda? Jak się Pani pisało tę książkę? Była łatwiejsza lub trudniejsza od innych? Nie obawiała się Pani reakcji? Andrew Tarnowski jakiś czas temu został prawie wyklęty z rodziny za "Ostatniego mazura" - jak było u Pani? Antoni jest w książce pokazany z jednej strony jako człowiek właściwie z marginesu, pijaczek, ale z drugiej jest piękną postacią. Ciekawa jestem, która strona wizerunku przeważyła w odbiorze.

Czy również spotkanie w szpitalu z Jackiem Kaczmarskim miało miejsce naprawdę? I czy data śmierci rzeczywiście była tak zbieżna? Bo Kaczmarski zmarł w Wielką Sobotę tamtego roku.

Skąd pomysł na tytuł? Bardzo zgrabny i pomysłowy, ale w zestawieniu z postacią głównego bohatera zdziwiło mnie to internetowe odniesienie.
Użytkownik: dolinamotyli 20.10.2008 20:14 napisał(a):
Odpowiedź na: "Rozbitek@brzeg.pl&q... | krasnal
To dość skomplikowana historia, nie wiem, czy dam radę odpowiedzieć na to pytanie zgrabnie i z sensem. Gdybym mogła mówić, zamiast pisać, zajęłoby mi to pewnie kilka godzin. Spróbujmy więc w skrócie.
Antonii Gruda, to brat mojej mamy, Zochy z Rozbitka, Maria tym samym, to moja ciotka, starsza ode mnie zaledwie o dziewięć lat, Antonii, był starszy o trzynaście. Gdy byłam dzieckiem, różnica dała się odczuć, kiedy dorosłam, całkiem się zatarła. Potrafiłam już w tym wieku obserwować i oceniać na swój sposób wiele sytuacji, a miałam ku temu okazję we wczesnym dzieciństwie bo dorastałam z nimi, później spędzałam tam każdego roku wakacje. Moje doświadczenia są więc pewną wypadkową doświadczeń pomiędzy okresem przebywania w ich domu, a czasem dorastania we własnej rodzinie.
Kiedy pisałam Rozbitka nie stawiano mi żadnych ograniczeń. Mam przecież swój rozum i takt, wiec starałam się nie wykorzystywać danego mi zaufania. Nie wstydzimy się tego, że Antonii tak beznadziejnie zaprzepaścił swoje życie. Wstydzimy się jedynie tego, że nikt z nas w odpowiednim momencie nie potrafił mu pomóc. Poza tym, to nie jest książka o nałogu, tylko o człowieku, a więc o sprawach ludzkich, doskonale wszystkim znanych. Od pokoleń nikomu nie udało się znaleźć lekarstwa na tę chorobę, a przecież każdy z nas może na nią zachorować.
Impuls do napisania historii Rozbitka pojawił się po raz pierwszy na jego pogrzebie. Pogrzeb był niemal farsą. Nieboszczyk w otwartej trumnie, w tle słowa odtwarzanej cicho modlitwy, kaplica wypełniała się szybko dalszą i bliższą rodziną. W kapicy narastał hałas. Kolejni przybywający rzucali się z radością sobie w ramiona. Przecież się tak dawno nie widzieli. W pewnym momencie trumna utonęła w tłumie otaczających ją krewnych. Gwar zagłuszał modlitwę.
Stałam nieco z boku zaskoczona. Pomyślałam, że to chyba nie pogrzeb, a raczej wesele. Biedny Antonii za życia zlekceważony, lekceważony był nawet po śmierci. Wątlutki, zniszczony nałogiem i trawiącą go miesiącami chorobą, leżał sobie cichutko pomiędzy nimi i milczał, tak samo jak milczał za życia. Nic się, a nic nie zmienił. Oni mieli go w nosie, on miał ich. Pero, pero. Wtedy pomyślałam o książce. Zrozumiałam nagle, że gdy ludzie odchodzą z tego świata, to my, jeszcze pozostający, zapamiętujemy ich z ostatnich lat, albo miesięcy życia. Starym rodzicom pamiętamy to, że przed śmiercią mieli sklerozę i dali nam ostro popalić, że na koniec brudzili pościel, byli nieznośni, niezadowoleni, że zabierali nam drogocenny czas, wolny i czas w ogóle. Innym pamiętamy, że długo chorowali, tłumaczymy, że dobrze, dobrze, że umarł, umarła, to już była męka, nie życie, umierając na pewno czuli wielką ulgę. Tłumaczymy gorliwie usprawiedliwiając ulgę po ich odejściu.
Antoniego wszyscy pamiętali już tylko z jego choroby, z tego, jak się zataczał wędrując ulicami swojego miasta, zbierał butelki, wyłudzał pieniądze. Nikt go nie wspominał z czasów, kiedy był przystojnym i ambitnym człowiekiem, pełnym radości, humoru, nadziei, że i jemu pisany będzie łut szczęścia, cudowne życie, jakaś kariera, sława. Był przecież, a właściwie bardzo pragnął zostać prawdziwym artystą. A jego matka (moja babcia) patrzyła w niego jak w obrazek. Był wtedy jej słońcem i wielką nadzieją. Oddałaby za niego życie, jak każda matka. Miał takie piękne, ciemne oczy jak ona, byli do siebie podobni, rozumieli się zawsze bez słów. To nie są tylko moje przypuszczenia, ani literackie uniesienia, to cała prawda, bo ja tam byłam, miód i wino piłam, a co zobaczyłam szczerze opisałam.
Mam trójkę dorosłych dzieci, piękną córkę i dwóch przystojnych synów. Patrzę w nich jak w obrazek, są moimi słońcami, radością i nadzieją. Przerażenie mnie ogarnia na myśl, że któreś z nich mógłby tak skończyć, jak Antonii.
Wydawnictwo Zysk i spółka rozpoczęło w tym czasie drukowanie nowej serii książek opatrzonej hasłem – „Żyjemy inaczej, czujemy tak samo”. Pomyślałam, że Antek i jego historia doskonale się do tej serii nadaje. Zaczęłam pisać. Pamiętam też, jak w ostatnich tygodniach swojego jego życia rozmawiał z siostrą na temat Internetu. Słaba to była rozmowa, bo już prawie nie mówił. Powiedział tylko, że Internet, to jak butelka z listem wrzucona do wody. Można w nim zapisać swoją historię, a po wielu latach ktoś ją wyłowi i przeczyta. Żałował, że tego nie doczeka, że nie będzie go nigdy w Internecie. Dlatego ten tytuł – Rozbitek, to on, brzeg, to miasto, w którym toczy się akcja książki, oraz brzeg Odry, rzeki, która mu szumiała za życia, pl, to kraj. W podtekście butelka z jego wyznaniem.
Analogia do Jacka Kaczmarskiego celowa, Jacek zmarł rok wcześniej, bardzo mnie jego śmierć zasmuciła, ponieważ ceniłam sobie teksty piosenek i wszystkie przez niego napisane wiersze. Nikt ich jeszcze uczciwie nie docenił. Jacek Kaczmarski – chyba też Rozbitek.
Użytkownik: Marylek 20.10.2008 22:01 napisał(a):
Odpowiedź na: To dość skomplikowana his... | dolinamotyli
"Zrozumiałam nagle, że gdy ludzie odchodzą z tego świata, to my, jeszcze pozostający, zapamiętujemy ich z ostatnich lat, albo miesięcy życia. Starym rodzicom pamiętamy to, że przed śmiercią mieli sklerozę i dali nam ostro popalić, że na koniec brudzili pościel, byli nieznośni, niezadowoleni, że zabierali nam drogocenny czas, wolny i czas w ogóle. Innym pamiętamy, że długo chorowali, tłumaczymy, że dobrze, dobrze, że umarł, umarła, to już była męka, nie życie, umierając na pewno czuli wielką ulgę. Tłumaczymy gorliwie usprawiedliwiając ulgę po ich odejściu."

Nie do końca zgadzam się z tą opinią. Owszem, pamiętamy odchodzących z ich ostatnich dni, ale to nie przeszkadza nam pamiętać ich także z dni "sławy i chwały". To zależy chyba od tego, kim był dla nas zmarły. Własnego dziadka pamiętam, jak nosił mnie "na barana", gdy byłam dzieckiem, choć gdy zmarł był już pradziadkiem. Zmarłego kolegę pamiętam, jak grał w szkolnym Zespole Małych Form Scenicznych, choć zmarł w wieku średnim. Myślę, że jeśli zmarły był dla kogoś ważny, to pamiętamy go przez pryzmat tych właśnie ważnych cech.
Tragedią Antoniego było pewnie to, że wszyscy zapamiętali go właśnie takim, jakim był w schyłkowym okresie swego życia, gdy już nadzieje i wiara w przyszłość wyschły, a żyć trzeba było nadal.
Użytkownik: dolinamotyli 22.10.2008 22:45 napisał(a):
Odpowiedź na: "Zrozumiałam nagle, ... | Marylek
Tak, kiedy ludzie odchodzą i nie jesteśmy zbyt blisko tego odejścia, a śmieć dochodzi do nas już pozbawiona i dokładnie przesiana z tych drastycznych okoliczności, a jedynie stanowi okazję do wspominania szczęśliwych momentów, oczywiście, że myślimy o nich w samych pozytywach. Ale wystarczy zapytać na osobności kogoś, kto był bezpośrednim tego świadkiem. Moja babcia, matka Rozbitka, miała trudne życie, podobnie jak wiele kobiet i matek, które przeszły wojnę, straciły dzieci, domy, była piękną kobietą, kochałam ją, a ona mnie. Kiedy wspominam ją przy jakiejś okazji, to wpierwszym odruchu mam przed oczami scenę,jak karmiono ją kaszką manną, bo się uparła, że niczego nie zje strącając posiłek na ziemię, a ta kaszka oblepiała jej piękne kiedyś usta i spadała kleksami na pościel. Jej czarne oczy zacięte i tępe, rzucały nienawistne spojrzenia na tego, kto ją karmi.
Nie miałam na myśli jakiegoś ogólnego zjawiska, ale te sytuacje ekstremalne, które zaciemniają sprawiedliwy obraz człowieka odchodzącego i sprawiają, że mimo dobrych chęci od tego cienia trudno jest się uwolnić.
Użytkownik: Bozena 22.10.2008 23:49 napisał(a):
Odpowiedź na: Tak, kiedy ludzie odchodz... | dolinamotyli
"Jej czarne oczy zacięte i tępe, rzucały nienawistne spojrzenia na tego, kto ją karmi".

To boli, pani Krystyno, ale, jeśli jesteśmy w stanie przenieść własne odczucia z obszaru "ja" - wtedy przestaje boleć, bo te "nienawistne spojrzenia" nie są w pełni świadome, są etapem umierania. Dziś stałam w kaplicy, bo odszedł ktoś bliski nam, i myślałam o "zasłudze" lub "nie -zasłudze" na choćby jedną łzę. Wróciły wspomnienia także o tych, którzy wcześniej odeszli, i... myślę, że to niezupełnie jest tak jak pisze pani o "trudności uwolnienia się od cienia", a przynajmniej w moim odczuciu nie jest tak; bo moim zdaniem łatwo zapomnieć te "nienawistne spojrzenia" (ja także je poznałam), jeśli naprawdę osoba odchodząca była bliska nam, a jeszcze łatwiej, gdy kochaliśmy ją, i wraca ona we wspomnieniu "w pełni chwały swojej". A więc to nasz, powiedziałabym, stosunek decyduje o... cieniach.

Użytkownik: dolinamotyli 23.10.2008 12:17 napisał(a):
Odpowiedź na: "Jej czarne oczy zac... | Bozena
To oczywiste, zgadzam się w stu procentach, mnie te spojrzenia nie bolą. Ona już nie kontrolowała wtedy tego, co robi, próbowała resztkami instynktu obronić okruchy własnej niezależności i skoro chciała jeść tylko kaszkę, to tak miało być. Niedołężność i utrata kontroli nad ciałem na nic więcej jej nie pozwalała. Nie odgrzewam tych wspomnień, jako negatywne, wręcz przeciwnie. W ostatnich tygodniach mówiła do mnie „proszę pani”, już mnie nie pamiętała, te jej czarne oczy wpatrzone z wysiłkiem w moje, chciały sobie koniecznie przypomnieć, to była z pewnością męka. Chociaż na koniec miała jeden przebłysk i w czasie jednej z wizyt na pytanie czy mnie poznaje, powiedziała – „Tak, to jest ta, co ma takiego dobrego męża”).
Rozumiem cały proces starości, te trudne etapy dla jednej strony i dla drugiej, akceptuję je, bo nie ma innej alternatywy, jest mi tylko przykro i myślę tu również o swoim odejściu, że udręka tych nie rzadko wielu lat przesłoni w końcu jasne obszary pamięci o człowieku. Zmiany nadchodzą stopniowo, niepostrzeżenie, i stopniowo się ludzie zmieniają, dzieci wrastają we własne sprawy, w końcu my, rodzice, potem dziadkowie, a jeszcze potem, (jeśli dożyjmy starcy) dokładamy im do wielu obowiązków samych siebie. Chciałabym znaleźć sposób, żeby zostawić w ich pamięci nasz obraz z tych lat najpiękniejszych.
Od wielu lat, trudno je zliczyć, opiekujemy się okresowo z mężem moją teściową. Jest inwalidą, ma w tej chwili 94 lata. Z trudnością chodzi, prawie nie siada, sama nie położy się do łóżka (ma całkiem sztywne biodra, zniekształcony potwornie kręgosłup). Mieszkała z nami przez lata w okresach od listopada do kwietnia, potem u siebie z opiekunką. Jesteśmy spod tego samego znaku (waga), dobrze się rozumiemy. Z roku na rok następują u niej coraz większe zmiany na gorsze, wprost trudno opisać. W obronie tej niezależności teściowa się zmienia, walczy jak lew o swoje prawa, nie może się pogodzić z tym, że i już inni decydują w stu procentach o tym, gdzie jest i co robi i co jest dla niej lepsze. Traci wyczucie swoich możliwości, stawia nam coraz trudniejsze zadania, najczęściej nie do zrealizowania w jej i naszej sytuacji. Mąż robi, co może, żeby czuła się szczęśliwa, ja także się staram, ona ma wieczne pretensje. Traktujemy to z przymrużeniem oka, wiadomo, taka kolej rzeczy, ale mimo dobrych chęci trudno to czasami wytrzymać. Ja osobiście wiele mojej teściowej zawdzięczam, byłyśmy zawsze w świetnej komitywie, nigdy bym jej nie zrobiła krzywdy, jeszcze dziś, jak podrzucę jej dobrą myśl, jakąś formułkę, która jej pasuje, na zmartwienia, powtarza ją bez końca opatrując twierdzeniem, że „ktoś”, (bo już nie pamięta, kto) jej niedawno poradził, że i …Np: - „Mamo, prześpij to, nic nikomu nie mów, a rano rada przyjdzie sama, zobaczysz” – takie, to oczywiste, a jej zawsze pomaga i przynosi ulgę.
Pracuję w przychodni, pacjenci się zwierzają, w takiej masie, ludzi, którzy opiekują się swoimi rodzicami są setki, większość to starsze osoby, też schorowane. Mam nadzieję, że mnie uda się odejść ze świata cicho, potulnie, najlepiej nagle i bezproblemowo dla bliskich, chciałabym pozostawić po sobie to, co we mnie najlepsze.
Mam jeszcze pewną teorię na powyższy temat, ale przecież tu rozmawiać powinniśmy o książkach, czyż nie? Nie chcę, więc zanudzać.

Użytkownik: Bozena 23.10.2008 18:42 napisał(a):
Odpowiedź na: To oczywiste, zgadzam się... | dolinamotyli
"Nie miałam na myśli jakiegoś ogólnego zjawiska, ale te sytuacje ekstremalne, które zaciemniają sprawiedliwy obraz człowieka odchodzącego i sprawiają, że mimo dobrych chęci od tego cienia trudno jest się uwolnić".[To cytat z poprzedniego pani komentarza]

A ja miałam na myśli, że takie sytuacje, ekstremalne, nie są w stanie zaciemnić "sprawiedliwego obrazu człowieka odchodzącego..." jeśli nasz stosunek do nich (nasz), w naszym życiu, oparty był na prawdziwym uczuciu i bliskości. I jestem z tych osób, które z bliska, a nie po "przesianiu"... twierdzą tak. Wczoraj, w kaplicy tej po raz kolejny, z całą mocą uświadomiłam to sobie.

Bardzo dziękuję, pani Krystyno, za obszerną odpowiedź. To wszystko, o czym napisała pani - jest mi z bliska znane, po wielokroć. Tak, brakowało mi nieraz sił, ale moja czułość wtedy była jeszcze większa. Jestem na B. niemal cztery lata, i nigdy nie pisałam na tematy aż tak smutne; uległam pani, lecz nie żałuję. I ja chciałabym odejść bez sprawiania kłopotu moim ukochanym synom, lecz wpływu na to nie mam.

Czytałam pani wypowiedzi; są bardzo ludzkie, a to "wprawianie" się w stan, który pomaga wydobyć prawdę (mówię o zaczytywaniu się w literaturze przedmiotu) przywodzi mi na myśl Strindberga (on trochę inaczej to czynił), a przecież tak rzadko pisarze otwarcie mówią o tym.

Serdecznie pozdrawiam, z życzeniami sukcesów, i z życzeniami napisania powieści mniej smutnej.:)
Użytkownik: Marylek 18.10.2008 21:55 napisał(a):
Odpowiedź na: Krystyna Januszewska - ... | verdiana
Witam! Pisze Pani o sobie: "Udowadnianie jest motorem mojej aktywności." Ciekawi mnie - komu. Sobie, czy innym? Jeśli to nie jest zbyt intymne pytanie.

Mam wrażenie, że kobiety w Pani książkach (czytałam trzy: "Przytulać kamienie", "Niebo ma kolor zielony", "rozbitek@brzeg.pl") ustawione są na pozycji ofiary w związku damsko-męskim. Ofiary swojego partnera, swojego wychowania, swoich zasad. Okolicznośći. To są watościowe osoby, a jednak nie potrafią (nie chcą) udowadniać tej swojej wartości. Poddają się. Przyjmują ciosy bez walki. Dlaczego?
A może się mylę, źle to odbieram?
Użytkownik: dolinamotyli 20.10.2008 22:15 napisał(a):
Odpowiedź na: Witam! Pisze Pani o sobie... | Marylek
Na to pytanie odpowiem jutro, dzisiaj jestem wypłukana z myśli. Tonę w soku z winogron, który kapie z sokownika do garnka, a garnek czernieje od soku, okropnie, jak moje myśli. Tegoroczny urodzaj jest przeklęty, brakuje mi słoików i zakrętek. Życzę sobie w przyszłym roku, na wiosnę, tęgich przymrozków, żeby nie uchował sie na drzewie ani jeden kwiatek, żeby turkucie zjadły mi w ogrodzie wszystkie korzonki, a ulewne deszcze dokonały kompletnych zniszczeń. Nienawidzę zapraw!!!
Użytkownik: dolinamotyli 21.10.2008 10:00 napisał(a):
Odpowiedź na: Witam! Pisze Pani o sobie... | Marylek
Nie chciałabym doprawdy, żeby ta rozmowa wypadła jak psychoanaliza, albo terapia, a pytający odnieśli wrażenie, że zamiast mówić o książkach, rozmawiamy jak u psychiatry na kozetce, przy czym to ja jestem pacjentem. Nie wypieram się, ani nie chcę tu dorabiać ideologii, że jest inaczej, że to taki zabieg autorski, żeby się czytelnicy poczuli swojsko. Od kiedy zaczęłam jeździć na spotkania z czytelnikami, czuję, że każde z nich pomaga mi zrozumieć siebie, a osobiste pytania, które z pewnością nasuwają się czytelnikom moich książek wynikają z tego, że się w nich obnażam, załatwiając perfidnie własne traumy i niepokoje, wyrzucając całą zalegającą gorycz. Z ręką na sercu muszę powiedzieć, że nie jest to moim zamiarem. Już, jako dziecko pokochałam fabułę, fikcję i wszelkie sztuki odwracania uwagi od realnego świata, dlatego z pewnością, to moje pisanie. Niestety, a może stety, chociaż bardzo się staram z wszystkich książek wyłażę ja. Silę się, żeby było inaczej, nie wychodzi. Pojawiam się ukradkiem, wpisuję w tekst i straszę słabościami. Suma, summarum jest tak, że w książkach jak grzyby po deszczu wyrastają i mnożą się sytuacje z mojego życia, obrazy miejsc dla mnie ważnych i ciekawych przypadków. Gdy się to zbierze razem pojawia się jak na dłoni wizerunek, kobiety (dziecka, dziewczynki) nieśmiałej, przestraszonej i niepewnej siebie, która chce, czy nie, musi sobie jakoś poradzić.
Całe życie chcę być kimś innym, napisać sobie bohaterkę i stać się nią naprawdę. Wyważam, więc kolejne drzwi, walczę sama ze sobą, żeby udowodnić wszystkim, którzy we mnie nie wierzą, albo kiedykolwiek uwierzyć nie chcieli, że jestem Ok, a nawet więcej niż Ok. Podnoszę kolejną rękawicę, kupuję kupony na loterię, często ryzykując, żeby coś wygrać. Mam już skończone 55 lat i ciągle poszukuję. Gdyby zapytać, czego mi brak i skąd ten smutek w książkach, to mogę już chyba odpowiedzieć. Oczywiście, że to odpowiedź bardzo osobista, ale dlaczego nie. W końcu i tak wszystko o mnie wiadomo. Mówiąc, więc wprost i nie owijając niepotrzebnie w bawełnę, najbardziej w życiu brakuje mi czułości. Mam wszystko, co jest potrzebne człowiekowi do szczęścia, odwaliłam kawał niezłej roboty, moi najbliżsi na medal, udane dzieci, rodzina jak monolit, a jednak ja poszukuję od dawna akceptacji i czułości. Akceptację już mam, ale czułości niewiele, raczej szkoła życia, kolejne wyzwania mające podnieść moją wartość, tak zwaną codzienną, czegoś mnie nauczyć, zahartować, udoskonalić, ubrać w gadżety pozorujące szczęście. A ja tylko chcę, żeby ktoś mnie przytulił, pogłaskał po głowie, zapytał czy dobrze się czuję, że może powinnam odpocząć. I jeszcze chciałabym zobaczyć w oczach prawdziwą troskę, która wcześniej nie sprawdza kątem oka, czy przedtem dobrze wykonałam swoje obowiązki.
Ja się nie poddaję, wciąż czekam i walczę za pomocą książek. A może już nie czekam i nie walczę.
Mam teraz dylemat. Następna książka, która się pisze, obawiam się, będzie naznaczona pewnie tym samym piętnem.
Użytkownik: verdiana 21.10.2008 11:09 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie chciałabym doprawdy, ... | dolinamotyli
Pani Krystyno, Pani odpowiedzi są jednymi z najpiękniejszych, najbardziej ludzkich, najbardziej fascynujących, jakie czytałam. Wydaje mi się, że wbijanie gwoździa w tym okienku jest nieuniknione, skoro Pani pisze książki gwóźdź wbijające, a my wszyscy tu zebrani je czytamy. :) Jest dobrze.

"Następna książka, która się pisze, obawiam się, będzie naznaczona pewnie tym samym piętnem".
To dobrze. Chyba. Tak myślę - z punktu widzenia czytelnika. Czytelnik szuka chyba tego, co znalazł już w poprzednich Pani książkach. W każdym razie ja...
Użytkownik: dolinamotyli 25.10.2008 11:34 napisał(a):
Odpowiedź na: Pani Krystyno, Pani odpow... | verdiana
Warto wbijać gwóźdź, czy choćby kij w mrowisko, jak mówi przysłowie, jedno jest bardziej osobiste, drugie mniej. Grzech zaniechania, chowania głowy w piasek niczego nie załatwia. Wiem to na przykładzie własnego życia i nie tylko. Ale to jakby nieco inna sprawa. Wbijanie gwoździe we własne trzewia, jest dla mnie oddawaniem się takim wzruszeniom, których wprost nie można opisać słowami. Każdy wrażliwy jest na całkiem inne bodźce, niektórzy tej wrażliwości nie mają wcale. Kiedy tańczę w kuchni do głupiej piosenki, to nie zastanawiam się, jaką ma wartość artystyczną, tańczę, bo jestem szczęśliwa, bo mnie porywa coś i mnie uskrzydla. To jak ekstaza, albo wielka miłość, taka, że aż boli i rozsadza od środka tak, że się człowiek niczego nie boi, i nawet śmierć wydaje się piękna. Kiedy słucha się ulubionej muzyki, albo w książkach odnajduje wzruszenia, albo w kinie, w teatrze, na łonie natury, nic nie może być piękniejszego. Trzeba się temu poddawać, bo takie momenty stają się dla człowieka w czasach zagonienia oazą i źródłem. U mnie, to jak wewnętrzny odbiornik. Kiedy funkcjonuję na wysokich obrotach, muszę być logiczna i kompetentna wyciszam swój odbiornik na wzruszenia, zakręcam go jak gałkę, sensor, czy jak by to nazwać i działam. Ale gdy czuję, kiedy już mogę, to rozkręcam go na całą moc i przeżywam. Może to jakaś schizofrenia? Być może, ale całym sercem pragnę, aby tych momentów schizofrenicznych w moim życiu nigdy nie zabrakło. O to będę walczyć, czy się to komuś niepodobna, czy nie. Za to się ludzi nie przekreśla. Za to się w duszy serca podziwia i zazdrości. Trzeba mieć tylko odwagę, do tego się przyznać. Odwagi! Tego sobie życzę najbardziej.
Użytkownik: koczowniczka 19.10.2008 13:38 napisał(a):
Odpowiedź na: Krystyna Januszewska - ... | verdiana
Ile czasu dziennie przeznacza Pani na czytanie? Bardzo jestem ciekawa, których pisarzy Pani najbardziej ceni?
Użytkownik: dolinamotyli 21.10.2008 10:35 napisał(a):
Odpowiedź na: Ile czasu dziennie przezn... | koczowniczka
Niestety coraz mniej. Ile przeczytałam, tego nie da się policzyć. Poza rodzicami, którzy mnie nauczyli czytać, kiedy miałam pięć lat, wciskając w ręce najróżniejsze pozycje, atmosferę czytania wyniosłam z domu dziadków. Ojciec mojej mamy czytał maniakalnie. Pamiętam go wyłącznie z czytania. Wracał z BIURA! I…siadał do obiadu z książką, potem pił herbatę i czytał, potem czytał do kolacji, po kolacji znów czytał, potem modlił się klęcząc przy łóżku, a w łóżku wiadomo…czytał. Podobnie było z Rozbitkiem – też czytał. W czasie wakacji czytaliśmy razem. Przynosił stertę książek z wypożyczali, ustawiał je w słupku po lewej stronie fotela i tylko przekładał na prawo, po przeczytaniu. Czytałam razem z nim. Ulubionym miejscem było okno. Siedziałam na parapecie drugiego pietra kamienicy, w takim słonecznym wykuszu i czytając spoglądałam na Piastowską. Przede mną był dworzec kolejowy. Widziałam tłumy ludzi. Wychodzili z pociągów na ulicę, rozpełzając się w kierunku miasta. Słyszałam stukot kół nadjeżdżających pociągów, czułam zapach dymu. To było magiczne miejsce.
Teraz czytam głównie w czasie urlopu. Kupuję książki, które bardzo chcę przeczytać i te, które przeczytać powinnam. Mam wiele do nadrobienia. Są książki, ważne, takie z kanonu. Przegapiłam je, teraz uzupełniam widzę.
Uwielbiam wszystkie książki Stefana Chwina, no, może poza jedną, wracam do Aleksandra Jurewicza, szczególnie do książki „Popiół i wiatr”, jest mi w tej książce bardzo bliski, czytam Koftę, wkleiłam się bez reszty w jej „Monografię grzechów”, Jerzego Sosnowskiego w każdej postaci – esej, czy powieść, wszystko jedno. Dla rozrywki i żeby trochę się bać podczytuję Kinga, uwielbiam sonety Krystyny Koneckiej. Nie sposób wszystkich wymienić. Czytam też to, co jest niezbędne do napisania kolejnej książki, bo prawie do każdej trzeba się przygotować. Nie wszystko mieści się w mojej głowie, posiłkuję się także Internetem. Obecnie czytam "Miłość w czasach zarazy" Marquez'a.
Użytkownik: verdiana 21.10.2008 11:11 napisał(a):
Odpowiedź na: Niestety coraz mniej. Ile... | dolinamotyli
A którą książkę Stefana Chwina lubi Pani mniej? Czy to może "Żona prezydenta"?
Użytkownik: dolinamotyli 21.10.2008 11:45 napisał(a):
Odpowiedź na: A którą książkę Stefana C... | verdiana
Zgadza się. Nie poznaję go. Być może wraca tą książką do dawnego pisarstwa, bo zdaje sie pisał kryminały. Muszę także dodać, że nie czytałam jego ostatniej książki, więc nie będę się wypowiadać. Wystraszył mnie tą Prezydentową.
Użytkownik: krasnal 21.10.2008 11:44 napisał(a):
Odpowiedź na: Niestety coraz mniej. Ile... | dolinamotyli
A czy "Grę w klasy" też czytaliście wspólnie? Zaciekawiła mnie jej rola w "Rozbitku". Do mnie "Gra w klasy" zupełnie nie przemówiła, odnoszę wrażenie, że tamte dylematy i rozważania to ja przerabiałam w wieku jakichś może 13 lat, że kiedy czytałam Cortazara mając lat jakieś 22 czy 23, wyrosłam z tego. Ale zastanawiam się czasem, czy może nie jest odwrotnie - może właśnie nie dorosłam do jakiegoś drugiego dna tego wszystkiego. A może jestem na tyle inna, że to po prostu nigdy nie były i nie będą moje dylematy. Wiem, że w pewnym okresie w Polsce była to powieść kultowa i zafrapowało mnie to, co w książce powiedział o niej Antoni - że przyczyniła się do jego zniszczenia. Czy to był rzeczywiście jego odbiór czy to już Pani dopowiedzenie, domysł? Co Pani sama myśli o "Grze w klasy" w tym kontekście? Zastanawiam się, czy to sprawa pokoleniowa, z takim kultem Cortazara, z tą fascynacją takim życiem, jakie pokazał.
Użytkownik: dolinamotyli 23.10.2008 19:16 napisał(a):
Odpowiedź na: A czy "Grę w klasy&q... | krasnal
Do jego zniszczenia przyczyniła się głównie życiowa postawa i pewna niedojrzałość emocjonalna, choć na ten temat mogłabym jeszcze dyskutować. Z jednej strony czuł się wybrańcem Bogów, kimś ponadprzeciętnym, z drugiej stronił od swoich rówieśników, ponieważ był dosyć nieśmiały i zakompleksiony. Jedni mówili na niego „Szlachetko”, ponieważ był wyniosły i z lekką pogardą spoglądał na kolegów ze swojego otoczenia, z drugiej przezywali go „Plastuś”, bo miał odstające uszy. Dostał za swoje, najpierw wyrzucony ze szkoły podstawowej i relegowany karnie za narysowanie karykatury Stalina, miał wtedy dwanaście lat,potem za niepoprawną postawę polityczną w liceum plastycznym miał problemy ze zdaniem matury. „Grę w klasy” przeczytał już dużo później, jako człowiek dorosły, miał 28 lat, już pracował. Ta książka uświadomiła mu, że już nigdy nie zazna przynależności do tzw. Bohemy, że już za późno, że przespał szansę wyjazdu do wymarzonego Paryża. Jego znajomi z Piwnicy powyjeżdżali na Zachód, niektórzy zrobili kariery, a on osiadł na laurach i zatopił marzenia w alkoholu licząc na to, że da mu w zamian zapomnienie. Kiedy się wreszcie ożenił, wszedł w środowisko, które nie akceptowało jego frustracji, został zwykłym robotnikiem, bo niczego poza malowaniem nie umiał. Historia bohaterów książki, Magi i Oliveiry stała się dla niego elementarzem człowieka wyzwolonego, kogoś, kto za nic ma porządek rzeczy i tradycyjne zasady funkcjonowania w społeczności mieszczańskiej. „Oni” spędzali czas na rozmowach egzystencjalnych, prowadzili dyskusje filozoficzne, rozważania o sensie istnienia, o sztuce, które przeciętnemu człowiekowi wydawać by się mogły gadaniem, o niczym. Wałęsali się po Paryżu bez konkretnego celu, po kafejkach, bulwarach, parkach, przesiadywali w zaułkach chodząc śladami paryskich artystów i chcieli uzdrowić świat. Nic nie było tak ważne, jak oni sami, nawet śmierć dziecka, uczucia kobiety, która je straciła, żyli na wiecznym alkoholowym haju i w oparach tytoniu i nie tylko.
W latach, kiedy Antonii był jeszcze młody, na zachodzie Europy trwała rewolucja obyczajowa, echa tej rewolucji docierały różnymi kanałami do Polski. Konflikt pokoleń, rewolty studenckie, emancypacja kobiet, ruch hippisowski, muzyka, tak inna drastycznie od muzyki rodziców, awangardowa sztuka, młodzieżowe, anarchistyczne demonstracje antywojenne, wolność wyrażania siebie Itd.….Gra w klasy była namiastką tych zmian, tego życia, na granicy życia, w oparach używek. On się załapał na początek tych zmian, stał się dorosły, ale ich nie zakosztował w pełni.

To cytat z Biblionetki
„Niektórzy próbowali żyć tak, jak bohaterowie „Gry w klasy”. Grę, w którą Cortázar chciał bawić się z czytelnikami na kartach książki, przenieśli do rzeczywistości. Pisarza nachodziły studentki literatury. Godziły się odgrywać – tak jak Maga, bohaterka – role fatalnych kucharek, paradować w czarnych pończochach i palić gitanes’y, byle tylko pisarz uwiecznił je w kolejnych utworach.”

Myślę, że każda książka ma swój czas, w którym żyje pełnią. Później staje się kanonem i żyje z obowiązku, jest w jakimś sensie doskonała, ponadczasowa, dlatego zawsze znajdzie dla siebie czytelników, którzy ją docenią. Pani żyje w całkiem innych czasach, nie ma sensu zmuszać się na siłę i przyswajać czegoś, co obce sercu. Teraz jest czas na inne pióra. To tak, jakby zmuszać kogoś do uwielbiania Mniszkówny, bo to swego czasu był literacki kanon (patrz moi rodzice).
Ja na ten przykład nie mogę zrozumieć Gombrowicza. Uwielbiam jego Dzienniki, ale książki są dla mnie trudne do odbioru, za o mój syn, rocznik 77, który nie lubi za bardzo czytać zaśmiewał się przy nich do rozpuku i twierdził, że świetne.
Użytkownik: koczowniczka 20.10.2008 08:43 napisał(a):
Odpowiedź na: Krystyna Januszewska - ... | verdiana
Czy będąc dzieckiem marzyła Pani, by zostać pisarką? Jak to się zaczęło?
Użytkownik: dolinamotyli 21.10.2008 16:23 napisał(a):
Odpowiedź na: Czy będąc dzieckiem marzy... | koczowniczka
Kiedy miałam dwanaście lat zaczęłam pisać pamiętnik. Tego samego roku napisałam swoje pierwsze opowiadanie, oczywiście o miłości. Przeraziłam się, czytając go po latach, że w tym wieku można tak poważnie myśleć o związku pomiędzy kobietą i mężczyzną, i że tyle w tym mogło być erotyki. Tekst był oczywiście daleki od doskonałości, powiedziałabym, że raczej bardzo pospolity, grafomański. Mniej więcej w tym samym czasie dostałam od rodziców (lata sześćdziesiąte, nie pamiętam dokładnie) książkę Ewy Lach „Na latającym dywanie”. Z opisu dowiedziałam się, że autorka kiedy zaczęła pisać, miała zaledwie 16 lat. Bardzo jej wtedy zazdrościłam uznając wiadomość początkowo za absurdalną, a potem, gdy już się z tym pogodziłam postanowiłam także spróbować. W ciągu kilku kolejnych lat powstawało, co roku jakieś opowiadanie. Niestety na finiszu, poza wciągającą akcją dostrzegałam w tych opowiadaniach same wady. Nie nadawały się niestety do tego, żeby z tymi tekstami gdziekolwiek się udać. Potem dotarła do mnie przykra prawda, że z powodu kardynalnych błędów ortograficznych, które robiłam i konsekwentnie robię do dziś, mogę sobie sprawę podarować i wybić z głowy pisanie książek. Pamiętniki pisałam dalej, ale bez specjalnego oddania. Były to raczej krótkie informacje o tym, co się wydarzyło i bez komentarzy. Dowiedziałam się bowiem, że podczytuje je moja mama i bez sensu było komentowanie czegokolwiek, bo konsekwencje tego były dla mnie zazwyczaj przykre. Mogłam nie wiem jakiej, użyć kryjówki, ona zawsze gdzieś ten pamiętnik wyśledziła. Pamiętam, że zawsze wtedy, gdy wracając do domu ze szkoły zastawałam ją w progu mieszkania z miną nie wróżącą niczego dobrego, to wiedziałam, że zaliczyła przed chwilą jakiś ciekawszy urywek. Definitywnie skończyłam z pamiętnikiem, kiedy poznałam swojego męża. Pomyślałam, że to bez sensu, pisanie z nawyku, kiedy nie można niczego szczerze opisać, to stracony czas i ryzyko. Po maturze, w naszym klasowym tablo, pod zdjęciem wpisywano każdemu jakiś przydomek. Pod moim widniał napis – Pisarka do szuflady.
Użytkownik: imarba 20.10.2008 20:19 napisał(a):
Odpowiedź na: Krystyna Januszewska - ... | verdiana
Cześć Krystyna :)))
Mam pytanie - no może trzy :)
1. Jak podoba Ci się Biblionetka :)))
2. Czy kiedyś się przyłączysz :))
3. W społeczności internetowej wszyscy są na ty, czy uważasz to za dobre, żle, miłe, niemiłe....
Użytkownik: dolinamotyli 21.10.2008 17:02 napisał(a):
Odpowiedź na: Cześć Krystyna :))) Mam ... | imarba
Po pierwsze – nie wgłębiałam się dotychczas w sposób funkcjonowania Biblionetki. Powiem szczerze, że choć zaglądam do niej dość często śledząc losy swoich książek, to nie analizowałam nigdy jej struktury. Dziwne, bo podczytuję opinie o książkach. Lubię to, szczególnie jak ktoś pisze coś miłego o moich. Wiem, po prostu nie znam zasad, które obowiązują w tego typu miejscach w Internecie, to moja wina, ponieważ jak zwykle czytam tylko do połowy zdania.

Po drugie - dołączyłabym z przyjemnością, ale kiedy widzę teraz ile się tam czyta i jak wiele czasu potrzeba, żeby być aktywnym członkiem, mam obawy, że szybko usłyszałabym – A tobie już dziękujemy. Już i tak rodzina ( w domyśle mąż) zaczyna sygnalizować – pisanie tak, reszta niekoniecznie. Idę wprawdzie za miesiąc na emeryturę, ale to i tak nic nie zmienia w moim życiu. Poza tym, że zaoszczędzę może parę groszy na ZUSie, pracować muszę i to sumiennie, bo, uwaga! Konkurencja czuwa.

Po trzecie - uważam, że ta forma porozumiewania się jest poprawna i wygodna. Też mam tendencję do mówienia na Ty, szczególnie w gronie rówieśników, bo, pomimo lat czuję się dość świeżo i studencko.




Użytkownik: krasnal 21.10.2008 17:31 napisał(a):
Odpowiedź na: Po pierwsze – nie w... | dolinamotyli
Ależ jakie tam "A tobie już dziękujemy"! Każdy poświęca tyle czasu, ile ma ochotę, nie ma obowiązku być aktywnym:) Wszyscy są mile widziani, z wyjątkiem osób obrażających innych. Biblionetka to nie tylko forum, ale też recenzje, polecanki - to są rzeczy, które można robić tylko dla siebie, nie uaktywniając się. Zresztą nie każdy dużo czyta. To serwis dla ludzi, którzy książki kochają, lub przynajmniej lubią - ale nie wszyscy czytają dużo. Każdy ma swoje tempo i swój, taki a nie inny, zasób czasu.
Zapraszamy serdecznie:)
Użytkownik: verdiana 21.10.2008 19:26 napisał(a):
Odpowiedź na: Ależ jakie tam "A to... | krasnal
Dobrze krasnal prawi!!

Nie ma drugiego takiego miejsca w sieci i piszę to z pełną odpowiedzialnością. :-)
Użytkownik: dolinamotyli 21.10.2008 19:37 napisał(a):
Odpowiedź na: Dobrze krasnal prawi!! ... | verdiana
Mam to traktować jako zaproszenie? Chyba się zarumieniłam.
Użytkownik: verdiana 21.10.2008 19:38 napisał(a):
Odpowiedź na: Mam to traktować jako zap... | dolinamotyli
Oczywiście! :D
Użytkownik: kurt1985 21.10.2008 09:25 napisał(a):
Odpowiedź na: Krystyna Januszewska - ... | verdiana
Jaka jest rola cierpienia, smutku w życiu człowieka? Jak pani widzi ten problem?
Użytkownik: dolinamotyli 21.10.2008 21:21 napisał(a):
Odpowiedź na: Jaka jest rola cierpienia... | kurt1985
Myślę, że spora, skoro poświęca jej się tyle uwagi chociażby w książkach. Literatura wszak karmi się smutkiem i cierpieniem. W życiu staramy się unikać trudnych sytuacji, robimy, co można, żeby odsunąć od siebie i jedno i drugie, pragniemy dla siebie wiecznego szczęścia, a cierpieniu i smutkom zabraniamy wstępu. W literaturze jest całkiem inaczej. Rozmawiamy o książkach, umówmy się, że rozpatrywać będziemy to w kontekście literatury. Myślę, że gdyby pominąć poziom dzieła i skupić się tylko na tematyce, wiadome jest, że książki tragiczne, melodramaty, dramaty pod każdą postacią mają zawsze więcej zwolenników (czytelników). Można się wtedy odbić od własnego dna i pocieszać, że mogło być gorzej. Nie da się napisać książki o pełnym szczęściu. Okrzyczano by ją kiczem, banałem, fałszywym obrazem życia. Musi się w końcu coś zdarzyć, żeby czytelnik nie wrzucił książki do pieca. W życiu nie można być wiecznym szczęśliwcem. Wszak obok funkcjonuje i śmierć, i choroby, zdrady, bankructwa, i przeróżne plagi, więc niby dlaczego książki mają być wyłącznie radosne.
Są ludzie, którzy rodzą się z większą wytrzymałością. Potrafią znieść więcej niż inni, są tacy, dla których byle zadrapanie staje się udręką. Gdyby grupę ludzi w tym samym wieku i podobnych warunkach fizycznych wystawić na ekstremalne warunki i kazać im pokonać ten sam, trudny odcinek, to byliby wśród nich tacy, którzy się nie poddają, tacy, którzy padają na którymś kilometrze i już niczego nie są w stanie znieść i ci, którzy cierpią, a jeszcze niosą tych, którzy wymiękli. Podobnie ze smutkiem, próg i granica jest wątła, ale widać ją, gdy się pozna człowieka. Ja jestem z pozoru słaba, gnie mnie do ziemi nieszczęście, boję się odchodzenia najbliższych, czasami mam uczucie, że odejdę z nimi, bo cierpienia i smutku nie udźwignę. Gdy ktoś mnie rani i zadaje ból, zamykam się w sobie, uciekam w głąb, a jednocześnie szukam obejścia, na zasadzie, ja ci pokażę. Dzięki temu radzę sobie w życiu.
Mówi się, że cierpienie hartuje, pewnie tak, ale wychodzi z tego hartowania najczęściej wrak.
Kiedy pisałam Rozbitka wprowadziłam się celowo w nastrój nokturnowy. Naczytałam się książek o śmierci, chorobie, przerobiłam Fausta, Pod Wulkanem, „Rozmowy z diabłem”, „Diabeł w raju” Henry Millera, Mistrza i Małgorzatę, Grę w klasy, przeżywałam śmierć i cierpienie pod różną postacią. Pisałam na wdechu, kiedy skończyłam byłam w depresji, z której nie mogłam się dźwignąć. Cierpiałam cichutko normalnie funkcjonując, ale czułam się coraz gorzej. W grudniu, trzy tygodnie przed Bożym Narodzeniem zaczęłam chorować. Kilka prób z kolejnymi antybiotykami i brak rezultatu. Na wigilii miała być cała rodzina, około 13 osób, a ja dwa tygodnie w gorączce. Postanowiłam się jakoś ratować. Zrobiłam więc odpowiednie badania – posiewy i antybiogramy. Wynik miał być po trzech dniach, a już nazajutrz otrzymałam wiadomość, że rośnie we mnie Pseudomonas aeruginosa – bakteria ropy błękitnej, występującej tylko u chorych w przebiegu choroby nowotworowej, po chemii, jako powikłanie po ciężkich zakażeniach, szczep oporny na niemal wszystkie antybiotyki. Spanikowałam – śmieszne, ale pomyślałam wtedy, że Antek chce się ze mną rozliczyć za Rozbitka i wyciąga rękę po mnie.
Seria bolesnych zastrzyków, pomoc najbliższych, którzy zdobyli dla mnie skuteczne antybiotyki i dwa dni przed wigilią stałam już w kuchni. Mąż robił zakupy, ja szykowałam święta.
Zresztą o smutku i o cierpieniu można by bez końca,to temat na doktorat, a nie post w Biblionetce. Chyba już wystarczy.
Od grudnia bardzo się zmieniłam. Jestem jak nowa. Silniejsza i pewniejsza siebie.
Użytkownik: krasnal 21.10.2008 11:53 napisał(a):
Odpowiedź na: Krystyna Januszewska - ... | verdiana
Pisze Pani, że zawsze "wyłażą" w Pani książkach ulubione miejsca. Jest książka o Brzegu. A o Poznaniu?:) Czy powstanie jakaś? A może któraś z tych, których nie czytałam, już do niego nawiązuje?

Może Pani coś więcej napisać o "swoim" Poznaniu?:) W którym rejonie miasta Pani mieszkała, jakie miejsca Pani najbardziej lubi, za jakimi tęskni? Ja właśnie kończę w Poznaniu studia i też przyjdzie mi się z nim pożegnać - i też na pewno nie będzie to przyjemne, bo bardzo Poznań lubię. Niestety, dla mnie to będzie aż 500 km stąd... Ale nie wyobrażam sobie, żebym miała nie przyjeżdżać tam co jakiś czas.

I jeszcze jedno - jak Poznań, to i Jeżycjada;) Czytała Pani, lubi?
Użytkownik: dolinamotyli 24.10.2008 08:55 napisał(a):
Odpowiedź na: Pisze Pani, że zawsze &qu... | krasnal
„Jeżycjada”, to książka moich dzieci, zaczytywała się nią, a właściwie nimi moja Kasia. Podobno świetna, niestety nie czytałam. Jeśli zaś chodzi o Poznań, to miałam przez chwilę taki pomysł, ale chyba nie dość dojrzały. Mnie podobała się „Złodziejka pamięci” Krystyny Kofty. Kofta urodziła się w Poznaniu i dość długo mieszkała. Odnajdywałam w tej książce znajome miejsca. Do Poznania przeniosłam się z rodzicami w 1960 roku i przez jakiś czas trudno się było przyzwyczaić. Pamiętam, jaki przeżyłam szok, kiedy koleżanka, do której przyszłam, odpisać lekcje otworzyła drzwi, zapytała chłodno, o co chodzi, po czym je zamknęła zostawiając mnie samą za drzwiami na klatce schodowej. Najpierw chciałam uciekać, potem zorientowałam się, że tak tu po prostu jest i poczekałam cierpliwie, aż wróci z tym zeszytem.
Ale dzieci szybko przywiązują się do nowych miejsc. Pokochałam Poznań. Mieszkałam w nim do ukończenia studiów. Piętnaście lat mieszkałam na Grunwaldzie przy ulicy Cześnikowskiej, później w wieżowcu na Marcelińskiej, koło dawnej Teletry, teraz szklany budynek PGK. Przy Cześnikowskiej mieszkałam na samym końcu, gdzie jeszcze nie było jakiś czas ulic, ani podwórek. Bawiliśmy się w błocie, wokół nas trwały budowy kolejnych bloków, było gdzie biegać, chować się i szukać fascynujących skarbów. Rodzice nie byli tacy przewrażliwieni, nie biegli z nami na smyczy sprawdzając czy coś się nam czasem nie stanie. Budowy często nie były zabezpieczane, więc buszowaliśmy po szkieletach ustawianych budynków zupełnie bezkarnie.
Dwa lata uczęszczałam do Szkoły nr 74 przy ulicy Kasztelańskiej, jeśli nie mylę nazwy ulicy. Potem wybudowali nam szkołę pod przysłowiowym nosem, to znaczy bezpośrednio pomiędzy blokami i to była szkoła nr 83. Później z racji bliskości zdałam do Liceum nr XI przy ulicy Ściegiennego, a potem na Wydział Biologii i Nauk o Ziemi UAM. Jeździłam także do Zamku, na ognisko muzyczne, grałam na gitarze, potem kilka lat śpiewałam w chórze u mgr Przechery.
Wyszłam za mąż w trakcie studiów. Maż mieszkał w akademiku w trudnych warunkach, wracał po nocach do siebie przez zarosła nieopodal Grunwaldzkiej, do akademika. Wydawało się nam, że tak będzie lepiej. Może i było, ale konsekwencją tej decyzji były dwie, jedna po drugiej ciąże. Tym sposobem już na studiach dorobiłam się dwójki dzieci. Nie było łatwo. Ale o tym już pisałam wcześniej, nie ma, co marudzić.
Teraz jestem w Poznaniu, co tydzień, zostawiam samochód na byle, jakim parkingu i biegam ulicami, jak kiedyś, z ciągle dobrą kondycją do biegania, chociaż z wuefu miałam słabą czwórkę. Moje dzieci kochają to miasto, nie chcą nigdzie z niego wyjeżdżać, za chlebem. Są jeszcze rodzice, których co tydzień odwiedzam i mam dosyć bliski kontakt z kolegami ze szkoły średniej i ze studiów. Poznań jeszcze ciągle jest mój.
Użytkownik: koczowniczka 22.10.2008 10:16 napisał(a):
Odpowiedź na: Krystyna Januszewska - ... | verdiana
Czy, gdyby mogła Pani coś zmienić w swoich książkach, zmianiłaby, czy też zostałoby po staremu? Chodzi mi o to, czy ma Pani tendencję, by ciągle poprawiać, przerabiać, czy też, co raz napisane, to już na zawsze? Zadowolona jest Pani z napisanych przez siebie książek, czy też prześladuje Panią uczucie, że możnaby to zrobić lepiej, inaczej? Nie mówię, że książki nie są dobre, bo tak nie jest, są dobre i poruszające, chciałabym tylko wiedzieć, jak Pani to odbiera.
Użytkownik: dolinamotyli 22.10.2008 16:16 napisał(a):
Odpowiedź na: Czy, gdyby mogła Pani coś... | koczowniczka
Przez kilka godzin mnie nie będzie, jadę na spotkanie do Biblioteki w Wągrowcu. Wróciłam przed chwilą z pracy. Na pytania spróbuję odpisać wieczorem. Przepraszam.
Użytkownik: dolinamotyli 24.10.2008 15:59 napisał(a):
Odpowiedź na: Czy, gdyby mogła Pani coś... | koczowniczka
Nie, nie wracam już do wydanych książek, nawet mam opór, żeby je czytać ponownie. Wydają mi się zbyt niedoskonałe. Czasami, na spotkaniach czuję, że powinnam do nich wrócić, bo niektóre z wątków uleciały z pamięci, podobnie, jak nazwiska, miejscowości, cytaty. Nie wracam, tak, jak nie wracam do swoich pamiętników. Kiedyś spróbowałam je czytać. Kiedy zdałam sobie sprawę, jaki ze mnie był głuptas, przeraziłam się. Aż mnie za siebie obleciał strach, no, tragedia. Podobnie z książkami. Mam jeszcze w głowie tyle pomysłów, szkoda mi czasu na to, co już było. Każdą książkę dość długo poprawiam, zanim oddam w ręce redaktora, za każdym kolejnym czytaniem mogłabym coś zmieniać, ale już jak klamka zapadnie, stawiam kropkę i pasuję. Niech sobie ta książka spokojnie żyje, ja piszę nową, ciekawszą, daj Boże lepszą.
Użytkownik: kurt1985 22.10.2008 16:40 napisał(a):
Odpowiedź na: Krystyna Januszewska - ... | verdiana
Jakie ma Pani zainteresowania poza literaturą?
Użytkownik: dolinamotyli 24.10.2008 22:08 napisał(a):
Odpowiedź na: Jakie ma Pani zainteresow... | kurt1985
Oczywiście książki niezmiennie, ale ciągle się uczę, próbuję wszystkiego po trochę, wciąż głodna na nowe rzeczy. Próbuj fotografować, ale dzisiaj w dobie aparatów cyfrowych, stało się to trochę dziełem przypadku, bo gdyby pstrykać na oślep, wśród setek zrobionych przeze mnie zdjęć, pewnie znajdzie się od biedy jedno artystyczne.
Poza tym moją największą pasję jest malowanie, ale podobnie jak pisanie książek, maluję instynktownie licząc na to, że z mozolnego dłubania pędzlem w słoiku z farbą (maluję akrylami na płótnie), a potem na kawałku białego materiału, powstanie coś, co mnie zachwyci. Czasem jeżdżąc na spotkania wożę ze sobą nowe obrazy. Np. okładka książki „Niebo ma kolor zielony” jest skrawkiem namalowanego przeze mnie obrazu z irysami. Pomysłów na aktywność pozazawodową i poza pisarską mam wiele, niestety coraz mniej czasu. Acha, no i jeszcze chciałabym kiedyś zatańczyć taniec mojego życia. Zatańczyć i umrzeć.
Użytkownik: Marylek 22.10.2008 23:00 napisał(a):
Odpowiedź na: Krystyna Januszewska - ... | verdiana
Jaki okres życia uważa Pani za najlepszy, najradośniejszy?
Jeden poeta mówi: "To nieprawda, że barwnym rajem jest dzieciństwo".
Drugi: "Wesołe jest życie staruszka".
Główni bohaterowie Pani książek są gdzieś w środku pomiędzy tymi skrajnościami. Czy w ogóle istnieje wiek optymalnej szczęśliwości? Czy też zawsze jest on trochę za nami lub trochę przed nami?
Użytkownik: dolinamotyli 24.10.2008 22:46 napisał(a):
Odpowiedź na: Jaki okres życia uważa Pa... | Marylek
Jestem dość pogodna z natury, potrafię z każdego okresu swojego życia czerpać radość. Nie zawsze było wesoło, bo każdy czas niesie swoje problemy, ale ogólnie mogę powiedzieć, że mam udane życie, chociaż nie zawsze jestem szczęśliwa. Pewnie, gdyby dało się wnosić okresowe poprawki zawczasu, mogło być lepiej, ale już wiem z doświadczenia, że powiedzenie – „uczymy się na własnych błędach” często się nie sprawdza, bo w popełnianiu błędów lubimy się ciągle powtarzać i wcale, mimo doświadczenia nie jesteśmy mądrzejsi.
Pamiętam, kiedy byłam dziewczynką i patrzyłam na mozolną krzątaninę rodziców myślałam, że wraz z wyjściem za mąż definitywnie skończy się w moim życiu wszystko, co określałam szczęściem. Potrafiłam przed snem, bo miałam zawsze problemy z zasypianiem wyobrażać sobie różne rzeczy, ale tego nie potrafiłam. Okazało się, że to nie prawda. Jak na ironię losu mogłam się o tym dowiedzieć dośc wcześnie i niczego z tego czasu nie żałuję. Ale ciągle mam plany, jeszcze przede mną liczne wyzwania. Wiele już wiem, wiele się jeszcze nauczę. Na przykład wiem, że potrafię bez problemu unieść się nad ziemią. Wystarczy tyko delikatnie odepchnąć się palcami, podobnie jak robi to ptak, a potem wolno i majestatycznie, z gracją i miękko ugiąć kolana i bezdźwięcznie oderwać od ziemi. To bardzo łatwe. Nawet ramion nie trzeba unosić. Wystarczy leciutko pchnąć ciało do przodu i już się leci. Potrafię to zrobić, ale nie próbuję. Bo póki, co muszę jeszcze mocno stąpać po ziemi, żeby zobaczyć Wyspę Księcia Edwarda. Czuję, że to moje pisanie zaczęło się od Ani z Zielonego Wzgórza. Wybieram się na tą piękną i zieloną wyspę, żeby na własne oczy zobaczyć miejsce, które w dzieciństwie w swojej wyobraźni widziałam chyba setki razy. To marzenie jest tym, co będzie dla mnie czasem najszczęśliwszym, tym, na który wciąż czekam. Chciałabym tam pojechać sama.
Użytkownik: dolinamotyli 25.10.2008 09:18 napisał(a):
Odpowiedź na: Jestem dość pogodna z nat... | dolinamotyli
Raz Dwa Trzy » Trudno nie wierzyć w nic


Zapyta Bóg
w swym niebie
co dałem mu
od siebie
wierzyłem i
kochałem
i byłem tym kim chciał bym był
i żyłem tak jak chciał bym żył
i byłem tym kim miałem być

Słowa tej piosenki to moje kredo. Życzę wszystkim spełninia się tych słów w ich życiu.
Użytkownik: verdiana 25.10.2008 23:22 napisał(a):
Odpowiedź na: Krystyna Januszewska - ... | verdiana
W imieniu Redakcji i wszystkich Biblionetkowiczów serdecznie dziękuję Autorce, która odpowiadała na nasze pytania!
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: