Kronika zapowiedzianej śmierci Santiago Nasara
To nie jest zwyczajna powieść z początkiem i końcem. Te granice zostały rozmyte. Od pierwszego zdania narrator snuje opowieść o zaistniałym i niepodważalnym fakcie: Santiago Nasar został zamordowany. Nie, nie, to nie jest kryminał. Nie pojawi się tu żaden ibroamerykański Sherlock Holmes, choć opowiadający wykazuje się iście detektywistyczną dociekliwością. Zresztą od początku wiemy, kto zabił arabskiego lowelasa. Narzędzie zbrodni - dwa rzeźnickie noże - zdają się ociekać świeżą krwią.
Kto jest bohaterem tej krótkiej, bo zaledwie stustronicowej powiastki? Santiago Nasar, którego poznajemy z opowieści całego miasteczka? Bracia-bliźniacy z rzeźnickimi nożami? A może Angela Viccario, lokalna femme fatale? Piękny Bayardo San Roman, który przyjechał do miasteczka poszukać sobie żony i trafił najgorzej jak mógł? A może cała małomiasteczkowa społeczność, z którą rozmawia narrator? Czytanie "Kroniki zapowiedzianej śmierci" to właściwie takie bieganie z amatorską kamerą od osoby do osoby i słuchanie jej zwierzeń. Tyle że to biegu historii nie zmienia, może co najwyżej trochę ją rozjaśnia, nie pozbawiając głębokiego tragizmu.
To powieść pełna absurdów, przesycona groteską i również na tym polega jej urok. Wizyta biskupa, wielbiciela zupy z kogucich grzebieni, która miała się zapisać na trwałe w historii miasta, okazuje się szybka jak mgnienie oka. Małżeństwo trwa kilka godzin. Listy pisane od siedemnastu lat i wszystkie nierozpieczętowane leżą pogrupowane w walizce. Wszystko przesycone jest klimatem realizmu magicznego, tak charakterystycznego dla Márqueza. Człowiek bez krwi, ryby pływające po pokojach, nieboszczyk zbierający własne wnętrzności - to tylko niektóre z tych akcentów.
Jednak myślę, że głównym tematem "Kroniki zapowiedzianej śmierci" jest kpina ze starożytnego fatum. Całe społeczeństwo wie o planowanej zbrodni, gorąco przeciwko niej protestuje, nikt jednak nie robi ani kroku, aby ocalić Santiago Nasara. Następuje zbiorowe umycie rąk - pytanie tylko, czy wobec tego młodzieniec zginął z ręki swoich faktycznych zabójców, czy zabiła go również obojętność tych wszystkich, którzy umyli ręce? A może zabiła go jedna osoba, która:
"Odczekała tylko tyle, ile trzeba było, by wypowiedzieć imię. Odszukała je w mrokach, napotkała od razu pośród tylu mylących się imion z tego i tamtego świata i wbiła je w ścianę niczym jedną celną strzałą niczym bezwolnego motyla, na którego wyrok został już dawno wydany"*?
I tu kolejna groteska: Edypem czy Antygoną zawsze kierowały jakieś konflikty - którąkolwiek ścieżką by poszli, czekałby ich tragiczny koniec. W powieści Márqueza takiego konfliktu racji nie ma, wina również wzbudza wątpliwości, a jednak śmierć Santiago Nasara jest nieunikniona.
Santiago Nasar nie żyje - to wiemy. Zatem po pierwszym zdaniu można by odłożyć książkę. No dobra, zabili Santiago Nasara, zginął, co tu jeszcze zostało do powiedzenia? A jednak warto przeczytać następne zdanie, i kolejne, aż do końca, aby zagłębić się w historię miłości, honoru i zbrodni.
To lektura jak najbardziej godna polecenia.
---
* Gabriel García Márquez, "Kronika zapowiedzianej śmierci" , tłum. Carlos Marrodán Casas, Warszawskie Wydawnictwo Literackie Muza S.A., s. 43.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.