Dodany: 06.09.2008 14:23|Autor: hburdon

Książka: Lód
Dukaj Jacek

4 osoby polecają ten tekst.

Książka jak podróż


Czytałam „Lód” jakieś pół roku. Odkładałam go i brałam znowu do ręki. Czasem męczyłam się, zmuszałam do przeczytania kolejnej strony. Czasem jedną stronę czytałam wielokrotnie w zachwycie. A kiedy wreszcie dobrnęłam do końca, kiedy obróciłam ostatnią stronę, kiedy zamknęłam książkę, pomyślałam sobie, że Dukaj znowu napisał fenomenalny kawał niezrównanej literatury.

W „Gazecie Wyborczej” ukazał się kiedyś tekst Dukaja zatytułowany znacząco „Lament miłośnika cegieł”, a rozpoczynający się słowami:

„Lubię powieści. Lubię powieści z prawdziwego zdarzenia: długie, rozlane szeroko na setkach stron, z epickim oddechem, wciągające tak, że człowiek zupełnie się w lekturze zatraca i wraca do niej, wieczór za wieczorem, zapadając w fikcyjny świat fikcyjnych postaci na godziny i godziny, smakując maestrię konstrukcji fabularnych na równi z maestrią języka”[1].

„Lód” jest taką właśnie powieścią: długą, rozlaną na ponad tysiącu stron, wciągającą tak, że czytelnik nie wiedzieć kiedy zaczyna - wzorem głównego bohatera - stosować narrację bezosobową i ortografję z początku ubiegłego wieku. Czytając „Lament miłośnika cegieł” odnosi się wrażenie, że Dukaj z góry założył sobie, jakie cechy powinna mieć idealna powieść, a potem nieubłaganie swoje założenia zrealizował - jak kiedyś w poezji uczynił to Poe, pisząc „Kruka”[2].

„Lód” to opowieść o typowej dla bohaterów Dukaja podróży od „nie wiem” do „wiem”, od „jestem nikim” do „kształtuję losy świata". Warszawski matematyk Benedykt Gierosławski jest nieudacznikiem, wciąż borykającym się z wyrzutami sumienia i wszechogarniającym wstydem. „14 lipca 1924 roku, gdy przyszli po mnie czynownicy Ministerjum Zimy, wieczorem tego dnia, w wigilję syberjady, dopiero wtedy zacząłem podejrzewać, że nie istnieję” – rozpoczyna narrację pan Benedykt. Jutro wyruszy na Syberię w poszukiwaniu ojca, który potrzebny jest rosyjskiemu imperatorowi, bowiem rzekomo potrafi rozmawiać z Lutymi, wielkimi skupiskami Lodu, który skuwa Imperium i zbliża się do Europy. Skąd wzięły się Lute, czy są istotami rozumnymi, czy w ogóle można się z nimi porozumieć, tego nie wiadomo, ale próbować warto, stawką są bowiem losy świata.

W Ekspresie Transsyberyjskim, wiozącym Benedykta do Irkucka, poznajemy całą galerię postaci, w tym piękną i tajemniczą pannę Jelenkę oraz genialnego wynalazcę Nikolę Teslę, podróżującego z młodziutką Christine Filipov, z którą nie wiadomo, co go łączy. Galeria wzbogaca się jeszcze podczas pobytu Benedykta na Syberii, gdzie spotyka on między innymi jowialnego polskiego milionera Wielickiego oraz pokątnego terrorystę o nazwisku Józef Piłsudski. W świecie, który zamarzł przed pierwszą wojną światową, w którym żadna wojna nie może wybuchnąć, Piłsudski i jego „japończycy” mogą co najwyżej zajmować się drobną działalnością wywrotową gdzieś na zupełnym odludziu i – tak jak wszyscy – liczyć na to, że pertraktacje Benedykta z Lutymi za pośrednictwem ojca pójdą po ich myśli.

W tej bogatej galerii brak jednak ludzi miłych, sympatycznych i dobrych. Może i jest nad nimi gwiaździste niebo, ale prawa moralnego w nich trudno się doszukać. Benedykt z początków książki wzbudza przynajmniej empatię; na widok Benedykta z ostatnich jej stron prawdopodobnie uciekłabym z krzykiem. (Podobnie przerażającą postacią staje się pod koniec „Innych pieśni” pan Berbelek). Najbardziej ujmującym bohaterem był dla mnie pan Szczekielnikow, źródło rozkosznie niecenzuralnych cytatów, ale i z niego autor uczynił psychopatycznego mordercę.

Marostiekłowe okulary, przez które oglądamy świat Dukaja, w ogóle nie są zabarwione na różowo. Potworny jest świat skuty Lodem, w którym temperatury panują wiecznie tak niskie, że mgła zamarza, a każdy poruszający się kształt pozostawia w niej tunel śladu. Kiedy jednak następuje wreszcie Odwilż, jest jeszcze gorzej, władzę obejmuje bowiem błoto i zaraza, i czytelnik zaczyna marzyć o powrocie Lutych. Tylko czy to możliwe?

Najbardziej fascynująca jest idea przewodnia książki, idea logiki dwuwartościowej, panującej w regionach dotkniętych Lodem: prawda – fałsz, tak – nie, czarne – białe, bez odcieni pośrednich. Idealne miejsce dla matematyka: pod Lodem można wyliczyć nawet ludzki charakter, wykalkulować samą Historję. Gierosławskiemu przychodzi to bez trudu, ja się jednak gubiłam, próbując spamiętać chociażby, jaki jest zakres władzy księcia Błuckiego, jaki wpływ na wydarzenia może mieć Szulc czy Pobiedonoscew. Gubiłam się w wielości politycznych stronnictw i sprzecznych dążeń.

Mamy więc paskudnych bohaterów, okrutny, realistycznie przedstawiony świat i skomplikowane rozważania na tematy historiozoficzne. Co tu dużo gadać: ta książka jest trudna, złożona i wielowarstwowa. Warto po nią sięgnąć, ale tylko ze świadomością, że to nie będzie wycieczka kajakiem po jeziorze w słoneczną pogodę, lecz podróż na tratwie przez burzliwy Atlantyk. Namęczy się człowiek i napoci, za to satysfakcja pod koniec – nieporównywalna.



---
[1] Jacek Dukaj, „Lament miłośnika cegieł”, w: „Gazeta Wyborcza” z 12 listopada 2005 roku (nr 263).
[2] Patrz: Edgar Allan Poe, „The Philosophy of Composition”. Bardzo ciekawy esej o narodzinach idealnego wiersza.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 7727
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 2
Użytkownik: WBrzoskwinia 08.02.2012 17:15 napisał(a):
Odpowiedź na: Czytałam „Lód” jakieś pół... | hburdon
Miła Haniu Brrr., z siedmiu zamieszczonych dotychczas recenzji i opinii o "Lodzie" ta jest najlepsza. A jaka demonicznie obiektywna...! Nawet taki demon obiektywizmu jak ja może się przyczepić tylko do jednego słowa: "...niezrównanej..." (tj. że to kawał niezrównanej literatury); ale i to nie bardzo.
Przyczepić, bo, póki co, to uczeń jeszcze nie przerósł mistrza (Lema). A nie bardzo, bo z "Lodu" wygląda, że do dorównania mistrzowi ma nie za daleko. A z zastrzeżeń do powyższego: Lem to taka klasa, że chyba nie da się jej na tyle przekroczyć, by cokolwiek było aż niezrównane. Z całą zaś pewnością można mu - oby - dorównać. I wtedy będzie kolejny w ekipie niezrównanych.
Użytkownik: WBrzoskwinia 13.07.2012 15:37 napisał(a):
Odpowiedź na: Czytałam „Lód” jakieś pół... | hburdon
Pytanie brzmiało: <<ciekaw jednak jestem, dlaczego Dukaj nie mógłby napisać jak "drugi Lem"?>>; w sensie: na tym poziomie, na poziomie arcydzieła (zadane przez Louriego pod recenzją Meszugego nt. „Lodu”; odpowiedź zamieszczam tutaj, ponieważ zawartość recenzji Hani dużo lepiej temu odpowiada, tj. zawiera więcej informacji o „Lodzie” i jego jakości). Dodam tylko, że skracam się, ile się da, więc operuję niedokładnymi skrótami.
Jako się rzekło, Dukaj jest uczniem Lema w tym sensie, że korzysta z dorobku Lemowego i się nim inspiruje (co nie znaczy, że go naśladuje). Przy całym mistrzostwie tzw. formy, które odpowiada poziomowi Lema, nie dorównuje mu, bo to nie wystarczy, by mu dorównać. Dla odpowiedzi na pytanie jw. proponowałem zatem wstępnie przemyśleć i porównać analogie, w których dorównuje, jak i w czym się różni - to drugie decyduje o niedorównywaniu. I wspomniałem, że wygląda na to, iż miałby wszelkie szanse, by dorównać, o ile zmieniłby podejście do literatury.

O podobieństwach i inspiracjach była mowa tam, pod recenzją Meszugego, więc nie powtarzam. Jaka zaś jest kardynalna różnica? Elementarna: to twórcy z różnych pokoleń. Lem to pokolenie Kolumbów; Dukaj to pokolenie „po okrągłym stole”. Kształtowanie się osobowości twórczej jednego przypada zatem na czas po odzyskaniu niepodległości, wojny i okupacji hitlerowskiej, stalinizmu i tzw. komuny po 1956. To część polska, ale w ramach europejskiej i światowej, którą Lem bardzo uważnie śledzi, kontakt z nią ma, nie jest odizolowany „żelazną kurtyną”. Tam wszakże kluczowo przełomowe zjawisko następuje, gdy on już jest po 40-ce: tzw. rewolucja obyczajowa lat 60-70-tych (o takiej skali, która nie dotyczy tylko obyczaju, lecz w ogóle stanu świadomości osób i zbiorowości; przełom w procesie przemian kulturowych idącym od I wojny światowej; stąd prywatnie dla siebie nazywam ją „rewolucją kulturalną”, ze względu na skalę; to nie aluzja do chińskiej, więc uciekajcie od tego mechanicznego skojarzenia).
Dukaj urodził się pół wieku później; jego doświadczenia kształtujące to w skrócie: stan wojenny (ale to jako dziecko) i transformacja ustrojowa z wtargnięciem fali kulturowej formacji postmodernizmu. Czyli, ogółem w skrótowym uproszczeniu: Lem to jeszcze epoka logiki dwuwartościowej; Dukaj to już epoka wielości logik abstrahujących od wartości (trój-, cztero-, pięcio-, n-wartościowych, tj. miszmaszwartościowych, albo może najlepiej to określić: epoka logik bez-wartościowych). Ciut bardziej konkretnie (ale też skrótowo): Lem to czasy, w których proces narastania kryzysu wartości jest ledwie w zaczątkach, już ruszył, ale najpierw daleko mu do dominacji, potem powoli narasta, a ową granicę dominacji przekracza, gdy Lem ma już po 40-ce, i to tylko na Zachodzie. Lem jest bodaj jednym z pierwszych, którzy zauważają, co to jest i jakie jest, i dają temu wyraz w twórczości. Nie siedzę w tym (Hania pewnie jest pod tym względem dużo bardziej kompetentna), więc nie powiem, że pierwszym, ale na pewno jednym z pierwszych, ale może rzeczywiście pierwszym w literaturze dziełem, stawiającym wprost problem chaosu, w rozumieniu tym właśnie, znaczącym dla tego XX-wiecznego kryzysu świadomości, jest „Śledztwo” Lema, i to już w końcu lat 50-tych, więc przed owym przełomem. A Dukaj ma lat około 20, gdy nie tylko przypada już apogeum tego kryzysu, ale i wlewa się on i do Polski.

I to już cała odpowiedź, całe uzasadnienie. Przecież każdy z nich jest twórcą ze swego czasu. Mowy nie ma, żeby człowiek o świadomości czy osobowości „kryzysowej” mógł stworzyć arcydzieło. Nie da się, nie dlatego, że ktoś od kogoś jest np. lepszy-gorszy, głupszy-mądrzejszy, zdolniejszy czy bardziej utalentowany itp., bo to nie o to chodzi. Nie da się technicznie; jak tokarka nie ukroi chleba, a maszyna do krojenia wędlin nie ukroi kawałka stali; tokarka nie jest gorsza ani lepsza od maszyny do wędlin, po prostu są na tyle różne, że mają inne granice swoich możliwości. Tak właśnie arcydzieła nie może stworzyć autor podlegający kulturowemu kryzysowi wartości, bo istotą arcydzieła są bardzo duże pozytywne i uniwersalne wartości. Takie rzeczy zdarzają się w takich sytuacjach, ale po temu twórca przekracza barierę kryzysu swego czasu, poniekąd wzbija się ponad ową „wszechkryzysowość”, albo przynależy do takiej części kultury swego czasu, której kryzys jeszcze nie dosięgnął, czy może: choćby już dosięgnął, to jeszcze nie zdominował - czyli taki autor w decydującym stopniu nie należy do umysłowej formacji kryzysowej (czy jak to nazwać). Lem niejako zdążył doświadczyć owych wartości twarzą w twarz, bezpośrednio, na własnej skórze, przez dłuższy czas (a że nastąpiło to jw. już we wczesnej fazie powstawania owego kryzysu, toteż nieprzypadkowo Jastrzębski pisze, że Lem ewoluował od sceptycyzmu do pesymizmu, przynajmniej w sferze poznania; ale pesymizm to dopiero w latach 70-tych). Dukaj zaś to zetknięcie miał tylko chwilowe czy cząstkowe, tylko w wieku nastoletnim, krótko, i w dodatku już w sytuacji znacznego postępu owego kryzysu; potem zaś to już ów kryzys stanowi zasadnicze doświadczenie. Jeszcze inaczej: Dukaj jest postmodernistą, a Lem nie.

Wszystko to ogólniki, i to skrótowe, więc dla jasności przełożę to na parę kawałkowych, przykładowych konkretów (też skrótowo). Po głównych dziełach Lema jasno widać, że jest to „stara szkoła” literatury. Poznaje się ją po wyważeniu. Czy kto z Was był kiedykolwiek autorem lub postawił się w wyobraźni w roli twórcy? Jeśli tak, to wie: wśród x kwestii tworzenia są i te, że twórczość ma wymiar czy sens osobisty: tworzy się dla siebie, dla samoekspresji, samorealizacji - i że ma wymiar wspólny: tworzy się dla ludzi, oni, ich dobro jest celem tworzenia, więc i dzieła. Jeśli sobie jedno oznaczyć jako A, drugie jako B, to dzieła Lema jak leci, jedne mniej, drugie bardziej, są wyważone znacznie bliżej B niż A, sporo przed połową odcinka AB. „Lód” nie, „Lód” jest wyważony wedle połowy, niemniej wyraźnie bliżej A niż B (wypada zaznaczyć, że w porównaniu ze standardem dzisiejszej sztuki „Lód” jest ewidentnie dalej od A). I to jasno stoi w wypowiedzi Dukaja o literaturze, przytoczonej bodajże przez Hanię: że on lubi, jemu się podobają grube itp. Wtórne względem tego jest zatem, że kieruje powieść do ludzi, którzy lubią to, co on. Chce dać ludziom do myślenia, więc daje - ale bardziej się liczy, że on chce, niż żeby ludzie myśleli. W tym podejściu do literatury, zgodnie z dzisiejszymi modami, niejako autorskie „ja” jest w centrum; a pamiętacie ostatnie słowo w „Lodzie”? no właśnie (co nie znaczy, że lekceważy czytelników, nie interpretujcie tego skrajnie). U Lema nie. Tam „ja” też się liczy, jest ważne, to nie margines (najbardziej to widać w „Cyberiadzie”: ewidentne, że w x miejscach autor tam bawi się literaturą, jej tworzeniem i tym, co tworzy). Ale ważniejsze, centralne jest owo XIX-wieczne, obecne wyraźnie w kulturze nadal jeszcze w latach 50-tych, potem zanikające, poczucie służby; to, że ja-twórca jestem na służbie moich czytelników, jak kolejarz, lotnik, marynarz, żołnierz, inżynier, nauczyciel, lekarz, badacz, naukowiec itd. To jest różnica bardzo podstawowa, skutki różnego myślenia mają swoje konsekwencje, przekładają się na x spraw, nie na same treści, ujęcie tematów dzieła itd., ale np. na inną dyscyplinę twórcy (nie gorszą-lepszą, raczej mniejszą-większą: też nie bardzo; no, inną, bo przy podejściu B jest więcej do roboty, bardziej trzeba zapanować nad sobą, w sensie: nad owym „ja” w tekście), a w tym też przekłada się właśnie na możliwość czy umiejętność dosięgnięcia do owych wspólnych głębin ogólnoludzkich wartości (na moje oko Lem jest bardzo ewidentnie uczniem Conrada i Żuławskiego, o czym zresztą sam wspominał, choć może nie tak wprost).

Inny konkret, łączący się z poprzednim. Dosięgnąć do wartości wielkich czy głębokich, to jest jedno. Ale przekazać je takie, jakie są, w dziele literackim, to drugie. Temat logiki dwu- i trójwartościowej (i nie tylko) w „Lodzie” jednoznacznie wskazuje, że Dukaj jest w stanie zstąpić do owych filozoficznych głębin, jak Lem (pytanie, czy aż tak, ale to pytanie nie na teraz). Przekazanie jednak zależy od x czynników, wśród których kardynalny to bohater. Jakikolwiek by nie był, jakie wady i zalety by miał i nie miał ów bohater, on się styka się z wartościami i nosi je w sobie, ma je - i to jeden z x warunków kwalifikacji arcydzieła. Czemu? To wynika z mechaniki literatury jako konstrukcji: bohater przecież styka się i z nami; czytelnik tak lub owak, mniej lub bardziej, utożsamia się z nim, on tak czy inaczej jest jakoś bliski czytelnikowi, a mówiąc innym językiem: bohater literacki jest dla czytelnika pewnym wzorcem. Tylko i wyłącznie wzorzec pozytywny jest w stanie przekazywać owe pozytywne wartości wprost. No i przypomnijcie sobie Krisa, Hala, Pirxa, Rohana, jego dowódcę (zauważcie, że nie za każdym razem chodzi o arcydzieło, niemniej to właśnie oni są z ok. 1960 roku, tj. z okresu najlepszych dzieł Lema) - zgadza się? Jakich wad by nie mieli, są to ludzie, z którymi chciałoby się zaprzyjaźnić, można by się zaprzyjaźnić, a przynajmniej być z nimi blisko, ludzie, na których czytającemu zależy; to ludzie z klasą, ludzie wartościowi (no i zestaw to sobie z bohaterami np. Conrada, np. de Saint-Exupery’ego). A teraz zestaw to sobie z panem Benedyktem - widzisz? Gdybyś go spotkał w naszych czterech wymiarach, obchodziłbyś go dużym łukiem. Nawet na początku, jeszcze w Warszawie, później w pociągu, jeszcze by warto z nim porozmawiać o logice (m.in. przy tej okazji pokazać mu hak, który tkwi w pojęciu logiki trójwartościowej, ale my nie o tym); racja po temu jest wszakże czysto intelektualna. Później już nie, potem on się zmienia tak, że jw. Hania, reagując dużo bardziej emocjonalnie (i słusznie), na jego widok dałaby nogę z krzykiem. Taki bohater nie nadaje się do tego przekazu wartości, o który chodzi; a to tego właśnie wymaga arcydzieło. Wydaje mi się, to jakieś moje prywatne fikcje na temat „arcydziełowości”? No to przypomnijcie sobie choć z kilkanaście arcydzieł. Któreś z nich ma negatywnego bohatera głównego? Któreś z nich jest np. satyrą? Żadne (no dobra, jest jedno; ale po pierwsze: to wyjątek potwierdzający regułę; po drugie: wcale ów bohater nie jest całkiem negatywny; po trzecie, co wynika z dwóch poprzednich: zawodowcy nie darmo mówią, że na półkę arcydzieł to dostało się nie wprost, lecz kuchennymi schodami - bo ta formuła się nie nadaje na arcydzieła, wielcy prześmiewcy z powodów technicznych nie są w stanie stworzyć dzieł w istocie wielkich, taka jest mechanika dzieł satyrycznych).

Czemu zatem tak? Ano, ujmijmy to w skrócie: fundamentem wszelkich arcydzieł (acz samo to nie wystarcza do uznania za arcydzieło) jest ich aksjologiczność - „Lód” zaś jest fundamentalnie dziełem intelektualnym. Mam tendencje do przegadywania, bo x razy spotykam się z tym, że gdy ujmę coś w takim przeciwstawnym skrócie, spora część moich słuchaczy słucha (czyta), ale nie słyszy (nie przeczyta) tego, co mówię, lecz sobie dorabia fikcje, tu np.: no jakżeż, to znaczy, że twórczość Lema nie jest intelektualna, a „Lód” nie zawiera przesłań etycznych?! No przecież jest, jedno i drugie! (czytaj: WB, jesteś głupi i się nie znasz). Powtórzę zatem (przegadam) dla pełnej jasności: przecież mówię tu o fundamentach, nie o całych dziełach; oczywiście, że Lemowe dzieła są intelektualne (ha, i to jeszcze jak! Gdyby nie, Lem nie byłby uczniem Żuławskiego, a „Solaris” nie byłoby arcydziełem), a „Lód” ma wymiar aksjologiczny (gdyby nie, to Dukaj nie byłby uczniem Lema, a „Lód” nie byłby dziełem tak dużej klasy) - ale to mają dopiero wyżej, na parterze, na piętrach, a mnie chodzi o to, na czym dzieło stoi, co jest najistotniej podstawowe w tej całości.

Mam nadzieję, że mimo iż starałem się jak najbardziej skracać, teraz jest jasne, czemu twierdzę, że Dukaja byłoby stać na noblowskie arcydzieło, gdyby zmienił swoje podejście do literatury. Dla przypieczętowania dodam: ten list to nie książka. Wobec tego wybrałem pewne rzeczy spośród najistotniejszych, mniej więcej, jakbym mówił o konstrukcji kadłuba statku, wysokości metacentrycznej itp., albo o jego napędzie, ożaglowaniu albo silniku i wale ze śrubą, a więc o kawałkach - założywszy, że każdy wie, iż statek to spójna całość, a nie zbiór kawałków. Zakładam zatem, że każdy to rozumie: jeśli statek jest raz zaprojektowany jako żaglowiec, to nie można o tym myśleć per „no, to można go ulepszyć: skasować maszty, wstawić maszynę parową, będzie lepszy” - tj. gdyby Dukaj przesunął akcenty, gdyby pisał mniej dla siebie, a bardziej dla nas, gdyby dał sympatycznego bohatera itp., to z „Lodu” wyszłoby mu arcydzieło. Tak się nie da. Żaglowiec z wtórnie wbudowanym silnikiem stanie się lepszy tylko o tyle, że się uniezależni od wiatru jako siły napędowej, natomiast wcale nie będzie przez to lepszym statkiem, lepszą całością, tylko na odwrót, właśnie gorszym: dostanie takiego przegłębienia na rufę, że głowa mała, a co najmniej wzrośnie zanurzenie i straci na ładowności, nadto napęd będzie za słaby, bo kadłub wymyślony dla żaglowca nie ma dość miejsca na odpowiednio dużą maszynę parową, przełożenie daje się zrobić tylko na jedną śrubę, a o zużyciu węgla i ile paliwo zajmie miejsca na takim statku w ogóle szkoda gadać; to kundel, nie arcydzieło. To jedno, a drugie: inżynier wyszkolony i doświadczony w budowaniu motorowych masowców, znakomity, najlepszy w swoim fachu - w ogóle nie jest w stanie zaprojektować, zbudować żaglowca-arcydzieła: ponieważ tam jest zupełnie inny napęd, inaczej działający, co wymaga innego podejścia do całości właśnie, innej wiedzy, innego liczenia, innej konstrukcji, kształtu, modelowania (czy jak to nazwać), czego on przy całej swojej najwyższej fachowości, talencie itd. po prostu nie potrafi. Czyli: dla stworzenia żaglowca-arcydzieła musiałby - nie przestając być projektantem statków, mistrzem budownictwa okrętowego - niejako przestać być w sobie samym twórcą motorowców, a zostać, nauczyć się być projektantem żaglowców. A bo co, to motorowiec nie może być arcydziełem? Ależ może, ale arcydziełem techniki, lecz nie sztuki. Arcydziełem sztuki może być tylko żaglowiec - bo jest ze swej istoty najpiękniejszy… No i oczywiście nie da się z góry zaprojektować i zbudować arcydzieła - bo to, czy nim jest, czy nie, okazuje się dopiero długo po zbudowaniu; w działaniu; na morzu…
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: