Dodany: 06.09.2008 14:23|Autor: hburdon
Książka jak podróż
Czytałam „Lód” jakieś pół roku. Odkładałam go i brałam znowu do ręki. Czasem męczyłam się, zmuszałam do przeczytania kolejnej strony. Czasem jedną stronę czytałam wielokrotnie w zachwycie. A kiedy wreszcie dobrnęłam do końca, kiedy obróciłam ostatnią stronę, kiedy zamknęłam książkę, pomyślałam sobie, że Dukaj znowu napisał fenomenalny kawał niezrównanej literatury.
W „Gazecie Wyborczej” ukazał się kiedyś tekst Dukaja zatytułowany znacząco „Lament miłośnika cegieł”, a rozpoczynający się słowami:
„Lubię powieści. Lubię powieści z prawdziwego zdarzenia: długie, rozlane szeroko na setkach stron, z epickim oddechem, wciągające tak, że człowiek zupełnie się w lekturze zatraca i wraca do niej, wieczór za wieczorem, zapadając w fikcyjny świat fikcyjnych postaci na godziny i godziny, smakując maestrię konstrukcji fabularnych na równi z maestrią języka”[1].
„Lód” jest taką właśnie powieścią: długą, rozlaną na ponad tysiącu stron, wciągającą tak, że czytelnik nie wiedzieć kiedy zaczyna - wzorem głównego bohatera - stosować narrację bezosobową i ortografję z początku ubiegłego wieku. Czytając „Lament miłośnika cegieł” odnosi się wrażenie, że Dukaj z góry założył sobie, jakie cechy powinna mieć idealna powieść, a potem nieubłaganie swoje założenia zrealizował - jak kiedyś w poezji uczynił to Poe, pisząc „Kruka”[2].
„Lód” to opowieść o typowej dla bohaterów Dukaja podróży od „nie wiem” do „wiem”, od „jestem nikim” do „kształtuję losy świata". Warszawski matematyk Benedykt Gierosławski jest nieudacznikiem, wciąż borykającym się z wyrzutami sumienia i wszechogarniającym wstydem. „14 lipca 1924 roku, gdy przyszli po mnie czynownicy Ministerjum Zimy, wieczorem tego dnia, w wigilję syberjady, dopiero wtedy zacząłem podejrzewać, że nie istnieję” – rozpoczyna narrację pan Benedykt. Jutro wyruszy na Syberię w poszukiwaniu ojca, który potrzebny jest rosyjskiemu imperatorowi, bowiem rzekomo potrafi rozmawiać z Lutymi, wielkimi skupiskami Lodu, który skuwa Imperium i zbliża się do Europy. Skąd wzięły się Lute, czy są istotami rozumnymi, czy w ogóle można się z nimi porozumieć, tego nie wiadomo, ale próbować warto, stawką są bowiem losy świata.
W Ekspresie Transsyberyjskim, wiozącym Benedykta do Irkucka, poznajemy całą galerię postaci, w tym piękną i tajemniczą pannę Jelenkę oraz genialnego wynalazcę Nikolę Teslę, podróżującego z młodziutką Christine Filipov, z którą nie wiadomo, co go łączy. Galeria wzbogaca się jeszcze podczas pobytu Benedykta na Syberii, gdzie spotyka on między innymi jowialnego polskiego milionera Wielickiego oraz pokątnego terrorystę o nazwisku Józef Piłsudski. W świecie, który zamarzł przed pierwszą wojną światową, w którym żadna wojna nie może wybuchnąć, Piłsudski i jego „japończycy” mogą co najwyżej zajmować się drobną działalnością wywrotową gdzieś na zupełnym odludziu i – tak jak wszyscy – liczyć na to, że pertraktacje Benedykta z Lutymi za pośrednictwem ojca pójdą po ich myśli.
W tej bogatej galerii brak jednak ludzi miłych, sympatycznych i dobrych. Może i jest nad nimi gwiaździste niebo, ale prawa moralnego w nich trudno się doszukać. Benedykt z początków książki wzbudza przynajmniej empatię; na widok Benedykta z ostatnich jej stron prawdopodobnie uciekłabym z krzykiem. (Podobnie przerażającą postacią staje się pod koniec „Innych pieśni” pan Berbelek). Najbardziej ujmującym bohaterem był dla mnie pan Szczekielnikow, źródło rozkosznie niecenzuralnych cytatów, ale i z niego autor uczynił psychopatycznego mordercę.
Marostiekłowe okulary, przez które oglądamy świat Dukaja, w ogóle nie są zabarwione na różowo. Potworny jest świat skuty Lodem, w którym temperatury panują wiecznie tak niskie, że mgła zamarza, a każdy poruszający się kształt pozostawia w niej tunel śladu. Kiedy jednak następuje wreszcie Odwilż, jest jeszcze gorzej, władzę obejmuje bowiem błoto i zaraza, i czytelnik zaczyna marzyć o powrocie Lutych. Tylko czy to możliwe?
Najbardziej fascynująca jest idea przewodnia książki, idea logiki dwuwartościowej, panującej w regionach dotkniętych Lodem: prawda – fałsz, tak – nie, czarne – białe, bez odcieni pośrednich. Idealne miejsce dla matematyka: pod Lodem można wyliczyć nawet ludzki charakter, wykalkulować samą Historję. Gierosławskiemu przychodzi to bez trudu, ja się jednak gubiłam, próbując spamiętać chociażby, jaki jest zakres władzy księcia Błuckiego, jaki wpływ na wydarzenia może mieć Szulc czy Pobiedonoscew. Gubiłam się w wielości politycznych stronnictw i sprzecznych dążeń.
Mamy więc paskudnych bohaterów, okrutny, realistycznie przedstawiony świat i skomplikowane rozważania na tematy historiozoficzne. Co tu dużo gadać: ta książka jest trudna, złożona i wielowarstwowa. Warto po nią sięgnąć, ale tylko ze świadomością, że to nie będzie wycieczka kajakiem po jeziorze w słoneczną pogodę, lecz podróż na tratwie przez burzliwy Atlantyk. Namęczy się człowiek i napoci, za to satysfakcja pod koniec – nieporównywalna.
---
[1] Jacek Dukaj, „Lament miłośnika cegieł”, w: „Gazeta Wyborcza” z 12 listopada 2005 roku (nr 263).
[2] Patrz: Edgar Allan Poe, „The Philosophy of Composition”. Bardzo ciekawy esej o narodzinach idealnego wiersza.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.