Dodany: 26.08.2008 09:34|Autor: Agis

Debiut na czwórkę z plusem


Przed przystąpieniem do napisania o tej książce przejrzałam, co na jej temat „mówi Internet”. Ilość recenzji i wzmianek mnie zaskoczyła, niewiele pozycji wywołuje tak żywy oddźwięk. Zaczęłam się nawet zastanawiać nad sensem zabierania głosu w sprawie dogłębnie obgadanej. Ale co zrobić, palce na klawiaturze mnie swędzą, podzielę się zatem i moimi refleksjami.

Być może dlatego reakcja na książkę jest tak żywa, że – chociaż to debiut – Sylwia Chutnik nie jest postacią nagle wyłaniającą się z otchłani niebytu. To niebanalna osobowość z ciekawymi dokonaniami. Sama pamiętam, że kilka lat temu zobaczyłam jej zdjęcie w „Polityce” (na tle ściany książek!) i chociaż dziś zupełnie nie mogę sobie przypomnieć, przy jakiej to było okazji, wiem, że to ono mi po raz pierwszy uświadomiło, że moje pokolenie już wyszło z piaskownicy i zabiera głos w mediach, co do tej pory wydawało się naturalnie przypisane rówieśnikom moim rodziców. Kiedy dowiedziałam się, że osoba ta wydała książkę, czym prędzej zabrałam się do lektury.

„Kieszonkowy atlas kobiet” podzielony jest na cztery części, z których każda opowiada historię kobiety lub, w jednym przypadku, tzw. Paniopana. Dodatkowo w tle cały czas przewijają się krótkie charakterystyki rozmaitych typów damskich. Jest więc m.in. Matka Gastronomiczna, Wdowa Cmentarna, Mała Dziewczynka, Urzędniczka, Maryja Zbrojna, Łobuziara i Żelazna Dziewica.

Co mi się w tej książce podoba?

1.
Zamiłowanie autorki do podsłuchiwania języka ulicy, języka miasta (sama uwielbiam, nauczyłam się tego od Stachury), w jej pisaniu słychać rozmowy tramwajowe, rozmowy przystankowe i kolejkowe, z całym ich folklorem, humorem i czystą formą „tak zwanej życiowej mądrości”.

2.
Uwrażliwianie czytelnika na losy odrzuconych, pominiętych, niekochanych, tych, co to się tylko czeka aż umrą, coby mniej tałatajstwa się po świecie pałętało, coby mieszkań więcej dla wnuków biednych młodych było. Uwiecznienie martyrologii wojennej kobiet. Sugestywny opis marnego żywota polskiego człowieka starego.

3.
Pewne fragmenty książki, w których człowiek przestaje być świadomym, jak to jest to napisane i po co to tak jest napisane, bo przejęty lekturą do trzewi, do utraty tchu, musi przypominać sobie tylko co jakiś czas o konieczności oddychania. Takie były fragmenty opowiadania o Czarnej Mańce, matce Strupek Anulki oraz calutka historia Marii Wachelberskiej, broń (starozakonny) boże nie Wachelberg.

Co mi się nie podobało?

1.
Książka zrobiła na mnie wrażenie wymagającej solidnej redakcji. Potrzeba by dobrego fachowca, który by pisarce pomógł to wszystko wygładzić, dopieścić, wskazać palcem, że ten opis to może niekoniecznie, a to zdanie kupy się nie trzyma i sensu w nim próżno wypatrywać. To pisanie jest takie połatane, posklejane, świetne fragmenty obok zupełnie zwyczajnych albo i – niestety – marnych. Przez większość czasu poświęconego na czytanie miałam ciągłą świadomość chwytów literackich stosowanych przez autorkę. I tak sobie wymyśliłam, że książka jest wtedy dobrze napisana, kiedy czytelnik przestaje myśleć o tym, jakie środki wyrazu artystycznego autor dla niego przygotował, bo są one na tyle zgrane z treścią książki i na tyle zgrabnie zastosowane, że dla czytelnika praktycznie niewidoczne.

2.
Historia Marysi – najmłodszej bohaterki książki. Ta postać jest dla mnie taka papierowa, niewiary-godna, jakaś naciągana. Poza tym drażni mnie jej bezsensowny, głupio wyrażany bunt. Ja jestem jak najbardziej za buntem, ale pozytywnym. Nie podoba nam się niszczenie środowiska? No to dalejże - do drzew się przywiązywać, śmiecie segregować, „Przyrodę Polską” prenumerować, a nie okna w McDonaldzie wybijać. Dorośli są nudni i marnotrawią życie w fotelach przed telewizorem? No to dalejże - fundacje zakładać, wolontariuszem zostać, książkę napisać, a nie bazar podpalać. Dlatego bunt Marysi polegający na wyciąganiu sąsiadom powideł z piwnicy wzbudza we mnie jedynie silną irytację. Ale to jest akurat bardzo subiektywne zastrzeżenie.

Na szczęście autorka książki pisze ją, bo ma coś ważnego do przekazania. Bo są rzeczy, są sprawy, o których może opowiedzieć na swój sposób. Na szczęście nie jest to kolejna nowomodna zabawa formą bez treści. Dziwi mnie tylko (choć pewnie nie powinno, czytam przecież czasem feministyczne publikacje) coś w rodzaju zaskoczenia w recenzjach książki Sylwii Chutnik pisanych przez mężczyzn, że patrzcie no, baba niby, a książkę napisać potrafi i to taką, którą się da przeczytać. I właściwie dobrze, że jest to dobry debiut, a nie od razu wybitny. To daje nadzieję na nową, lepszą książkę, jeśli tylko autorka popracuje nad swoim warsztatem. Bo talent niewątpliwie ma.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 3464
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: margines 16.12.2009 20:58 napisał(a):
Odpowiedź na: Przed przystąpieniem do n... | Agis
Co do błędów (ortograficznych, językowych, składniowych czy jeszcze innych) "ukrytych" w książce to nie wiem czy to wina autorów książek, ale potężną pomocną dłonią okazują się niekiedy korektorzy językowi, pracujący przy tych tekstach. Naprawdę, czasami, a nawet bardzo często zauważam, że dany tekst jest albo bardzo dobrze napisany właśnie dzięki korektorom którzy potrafią bardzo skutecznie poprawić jakość książki albo też, że jest to totalna klapa (gniot) właśnie z winy osób pracujących nad korektą językową.
Właśnie taka osoba, poprawiająca dany tekst, potrafi bardzo dużo wnieść do tego tekstu, który może nie jest dopracowany przez niektórych autorów.

Nie czytałem książek pani Chutnik, ale skoro są w nich błędy, które rażą (mnie też w niektorych przypadkach bardzo przeszkadzają potworne błędy składniowe czy językowe w książkach) to może warto, żeby pani Chutnik pomyślała o zatrudnieniu albo zmianie korektora:)?
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: