Cioran Émile Michel (Cioran Emil) -
Zeszyty 1957-1972 (
Cioran Émile Michel (Cioran Emil))
To straszne przysłowie: „Kiedy mądry myśli, głupiec też myśli…”
“The Anatomy of Melancholy” Roberta Burtona. Najpiękniejszy tytuł, jaki kiedykolwiek wymyślono. Książka jest poza tym nieczytelna, ale czy to ważne?
Można by mi zarzucać pewne upodobanie do rozczarowań; ponieważ jednak wszyscy kochają sukces, trzeba – bodaj w trosce o symetrię – by był ktoś, kogo pociąga porażka.
„Requiem” Mozarta. Krąży nad nim powiew z zaświatów. Jak po wysłuchaniu takiej muzyki wierzyć, iż wszechświat nie ma żadnego sensu? Musi jakiś mieć. Coś musi gdzieś istnieć, jakąś drobinę rzeczywistości musi ten świat zawierać.
Ten świat nie ma więcej konsystencji niż przelotny uśmiech.
Jeśli zawsze tak bardzo obchodził mnie styl, to dlatego, że widziałem w nim wyzwanie rzucone nicości; skoro nie dało się wejść w układ ze światem, trzeba było wejść w układanie słów.
Moje niezadowolenie z samego siebie graniczy z religią.
Niedawno zadzwonił do mnie dziennikarz angielski pragnący poznać moją opinię na temat „Bóg a XX wiek”. – Właśnie wychodzę na targ – odpowiedziałem mu, dodając, że nie jestem w nastroju do roztrząsania kwestii tak zwariowanej. Z biegiem czasu problemy degradują się i przybierają oblicze epoki.
Nie znam nikogo wokół siebie, kto by czytał Plutarcha. Ja sam wracam doń po piętnastu latach – a przecież aż do końca XVIII w. służył on powszechnie jako książka do poduszki.
Co pan robi? – Czekam na siebie.
Na co cierpisz? Na to że jestem, tu bądź tam, gdziekolwiek.
Wiem, że wszystko jest nierzeczywiste, ale nie wiem, jak tego dowieść.
Nic prawdziwie głębokiego nie może się narodzić z buntu.
Wordsworth o Coleridge’u: „Eternal activity without action” [„Wieczna aktywność bez działania”]. Te słowa uderzyły mnie z tysięcznych powodów.
Spałem dziewięć godzin z rzędu, choć z kilkuminutową przerwą, Obudziłem się znakomicie wypoczęty. Dlatego mój umysł nie funkcjonuje.
Jeśli coś jestem wart, to tylko dlatego, ze nie robię nic, aby dać z siebie wszystko.
Zdaje się, że to Lamennais zdefiniował pochlebstwo jako „uprzejmość pogardy”.
Mój kraj: czar, wulgarność i przygnębienie.
Tego popołudnia poszedłem na spotkanie „służbowe”, mając zamiar być zwięzłym, zdecydowanym i jednoznacznym. Chodziło o moją rezygnację z kierowania serią wydawniczą u Plona. Jak należało się spodziewać, zacząłem się wahać, raz mówiłem tak, raz nie, i wyszedłem stamtąd, nic nie postanowiwszy. Nie potrafię podjąć decyzji ‘wobec twarzy’. W czyjejkolwiek obecności tracę pewność siebie.
Tym, co mnie interesuje, jest zobaczyć, w jakiej mierze mogę się oddzielić od tego świata.
Po uporaniu się z tysiącznymi wątpliwościami wreszcie mogę się poszczycić tym oto odkryciem, iż rzeczywistość mamy jedynie w sobie.
Rozkosz niedokończenia, owszem: nienapoczęcia, niezaczęcia.
Niedołęstwo wypowiedzi, jąkanie się, mowa urywana, mój kunszt bełkotu, a zwłaszcza dojmująca obsesja akcentu – to wszystko, mocą kreacji, pchnęło mnie ku doskonaleniu francuskiego stylu i poniekąd do stawiania się godnym tego języka, który codziennie masakruję w mowie…
Pewna Amerykanka pyta mnie, czy wierzę w skuteczność kulek Quies [popularne zatyczki do uszu]. Odpowiadam, że nie. Więc pyta dalej, jaki bym jej polecił sposób obrony przed hałasem. „Jest tylko jeden” – odpowiadam. „Jaki?”, „Samobójstwo”.
Nie pytała już więcej.
Nigdy nie pracować w materii nieistotnej; troskę o uczciwość intelektualną posunąć aż do maniakalnej skrupulatności.
Żył przed wojną ów stary, chory poeta, całkowicie zapomniany, który – jak gdzieś wyczytałem – kazał był zapowiedzieć, że nie ma go dla nikogo. Z litości jego żona niekiedy dzwoniła do drzwi…
Jestem absolutnie niezdolny do ciągłego wysiłku, tak co się tyczy myśli, jak i działania. Nigdy żaden obsesjonat nie był bardziej rozfalowany.
Zadzwonić do kogoś i nagle, z obawy przed usłyszeniem jego głosu, odwiesić słuchawkę. Tak mniej więcej wyglądają moje stosunki z innymi. Pustelnictwo z domieszką towarzyskości.
Liczne talenty idą w ruinę przez to, że nie umieją się ograniczać
Zauważyłem, że nie mogę się skoncentrować dłużej niż przez kwadrans, jeśli mam niebo… w zasięgu. Chcę powiedzieć, że gdy jestem w pokoju otwierającym się na horyzont, moje myśli strzępią się i idą w niewolę moich spojrzeń (!). W istocie cały zamieniam się wówczas w oczy i na wiele godzin popadam w rozmarzenie kretyna.
Melancholia, bo zostaliśmy zrozumiani – nie ma większej dla pisarza.
Dość podoba mi się ta gnostycka idea, że świat losowały między sobą anioły.
Tym, co przekreśla niemal wszystkich filozofów (wyjątki można by zrachować na palcach), jest to, że w ogóle nie przychodzą nam na myśl w chwilach przygnębienia.
W pewnej biografii czytam tę oto naiwną i głęboką uwagę o degrengoladzie Aleksandra Błoka: „Znika śmiech, potem znika uśmiech”.
Kafka do Mileny: „Bez ciebie nie mam tu nikogo, nikogo, tylko trwogę: ja legam na niej, ona na mnie i tak, wczepieni wzajem w siebie, pędzimy nocami w dół”.
W Ogrodzie Luksemburskim liście lecą jak konfetti. Nachodzą mnie różne myśli, żadna mi nie sprzyja.
Zbyt przenikliwy, by mieć charakter.
Przerażają mnie ludzie ‘rozmyślający’ o sztuce. Gdybym był poetą, robiłbym jak Dylan Thomas, który, gdy ktoś zaczynał przy nim objaśniać jego wiersze, rzucał się na ziemię w konwulsjach prawdziwych bądź udawanych…
We wszystkim, co kochałem, zawsze były mity.
To dziwne, że nikt nie zauważył moich pokrewieństw ze Swiftem ani jego wpływu na mnie.
W sumie chyba tylko dwóch pisarzy czytałem z prawdziwą pasją: Dostojewskiego i Prousta.
…Czy dlatego, że każdy z nich ma własny rytm, którego nie odnalazłem nigdzie indziej? A może to fascynacja, jaką we mnie wywołuje ów rodzaj zdyszania, w którym obaj są niedoścignieni.
Człowiek to bezsprzecznie zjawisko nadzwyczajne, lecz nie sukces.
Jak trudne są stosunki z ludźmi! Wielką pociechą jest myśl, że są jeszcze rzeczy.
Prawie wszystkie myśli Pascala wyglądają tak, jakby zostały sformułowane około trzeciej nad ranem, w samym środku bolesnej jawy.
Aby rozpaczać trzeba bardzo wielkiej odwagi. Teza przeciwna także jest prawdziwa.
Spotkałem właśnie na ulicy pokojówkę z hotelu Racine (w czasach wojny); w odpowiedzi na moje „Jak tam leci?” mówi mi: „Po staremu”. Ta arcybanalna odpowiedź nieoczekiwanie wzburzyła mnie głęboko, niby jakaś klątwa króla Lira. „Po staremu”, czyli mamy tu ideę biegu, a więc czasu itd.
„Metaphysics is the finding of bad reasons for what we believe on instinct” (F.H.Bradley)
Myślę, że byłbym najgorszym z możliwych psychiatrów, gdyż rozumiałbym każdego z moich pacjentów i przyznawałbym mu rację.
Beckett pisze mi w związku z „Demiurgiem”: „W Pańskich ruinach czuję się bezpiecznie”.
Tak próbowałem poprawić się ze swych wad, że nie wiem już, gdzie jestem.
„Z wszystkich form monotonii najgorsze jest potwierdzanie” (Joubert)
Na moich drzwiach wypiszę:
Każda wizyta jest agresją.
albo:
Nie wchodźcie, bądźcie miłosierni.
albo:
Każda twarz mi przeszkadza.
albo:
Nigdy nie ma mnie w domu.
albo:
Przeklęty, kto dzwoni.
albo:
Nikogo nie znam.
albo:
Niebezpieczny wariat.
Bez zastrzeżeń kochałbym naiwność, gdyby zawsze dało się ją odróżnić od głupoty.
Wejść w siebie, nasłuchiwać tam owej ciszy, równie starej jak byt, nawet starszej – ciszy poprzedzającej czas.
Wszystkich poetów oddałbym za Emily Dickinson.
Dzwonią do mnie, by spytać, czy znam rumuńskiego pisarza nazwiskiem
Sebastian Mihail, którego matka jest w Paryżu (chodzi o prawa autorskie w Niemczech). Poruszyło mnie to. Sebastian, (…) trudno wyobrazić sobie Rumuna bardziej francuskiego niż on. Jaki finezyjny umysł, jaki cudowny, acz spustoszony człowiek! I jaki nieznany.
Heidegger i Céline – dwaj niewolnicy swoich języków, w stopniu takim, że wyzwolenie się z nich oznaczałoby dla nich zagładę. Jak ocenić rolę każdego z nich? Wygląda na to, że zjawiskiem pierwotnym jest konieczność. To ona rozgrzesza maniaków indywidualnego języka.
Zawsze lubiłem bogów dogorywających, religie porzucone, bez przyszłości, goniące już w piętkę. Stąd moja namiętność do Celsusa.
Powinno mi się rozkazać, bym pracował, pisał, wreszcie żył.
„Ich habe genug” – kantata, której wysłuchanie umożliwił mi niedawno G.M., poruszyła mnie głęboko, zwłaszcza zakończenie rozbrzmiewające weselem: „Ich freue mich auf meinen Tod”.
Nigdy nie chciałem niczego, nie chcąc jednocześnie – albo zaraz potem – czegoś przeciwnego.
Dobrze wszystko rozważywszy, stwierdzam, że nie można nie zwariować.
Zaprezentował sumę swych wątpliwości.
Nie jestem pesymistą, kocham ten okropny świat.
Tyle słów niepotrzebnych i niezwykłych…
-----------------------------------
Zeszyty 1957-1972 (
Cioran Émile Michel (Cioran Emil))
, przeł.
Kania Ireneusz , wydawnictwo KR, Warszawa 2004, stron 936.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.