Dodany: 17.11.2004 11:02|Autor: qbeck78
bez tytułu
Po zamknięciu ostatniej strony „Bractwa” odczułem pewien niedosyt. Ta książka Grishama jest zdecydowanie inna niż wszystkie: brak tu błyskotliwych, zaskakujących zwrotów akcji, które tak bardzo w Grishamie mi się podobają. Od mniej więcej ¼ książki wiedziałem dokąd dojdzie akcja, bowiem połączenie więźniów z kandydatem do Białego Domu mogło nastąpić tylko w jeden sposób. Brakuje pojedynków na sali sądowej, do których autor czytelników przyzwyczaił. Ale nie to jest głównym powodem uczucia niedosytu: brak w tej książce pozytywnych bohaterów, z którymi można by się identyfikować. Mamy tu bowiem trzech sędziów-oszustów, naciągaczy jakich mało, wykorzystujących brudne zagrywki, by podczas odsiadki się wzbogacić; mamy kandydata na prezydenta USA, który głoszonymi hasłami za bardzo przypomina pewnego zatwardziałego konserwatystę, wierzącego, że świat można zbawić wystarczająco dużą ilością pieniędzy wydanych na zbrojenia; mamy nieudolnego adwokata-pijaczka, mamy szefa służb specjalnych, który wykorzystuje władzę do realizacji własnej polityki… (wbrew pozorom akcja powieści nie dzieje się we współczesnej Polsce, zainteresowanych tą tematyką odsyłam do innego działu ;)).
A jednak jest coś, co łączy tę książkę Grishama z innymi – o drugiej w nocy wciąż człowiek sobie obiecuje, że „to już ostatni rozdział i potem idę spać”. Grisham sięga w niej łakomie na terytorium Ludluma czy Clancy’ego i wychodzi mu to całkiem nieźle.
Polecam tym, którzy znudzili się dramatami rozgrywającymi się na sali sądowej, ale nie chcą zmieniać autora.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.