Dodany: 19.08.2008 23:01|Autor: Kuba Grom

Wirują stoliki, grzechoczą kamyki...


W niewielkiej wioseczce Sittaford, a ściślej - w rezydencji o tej samej nazwie, zbiera się pewnej śnieżnej zimowej nocy małe towarzystwo. Wieczór przebiega w tonie lekkiego znudzenia, co przy śniegu na kilka stóp nie powinno dziwić, stąd też jeden z gości proponuje, aby w ramach rozrywki zabawić się w seans spirytystyczny, za pomocą popularnego w owym czasie "wirującego stolika" - co już może nieco zaskakiwać. Pokój zostaje zaciemniony, obecni ustawiają się w kręgu wokół stoliczka - wszystko tak jak trzeba - i stoliczek poczyna się obracać.

I w tym nie byłoby nic specjalnego, ot, takie zabawy towarzyskie z wczesnych lat trzydziestych, gdyby nie fakt, iż duch, który przyszedł, powiadamia uczestników, że niejaki Trevelian - znany wszystkim właściciel wyżej wspominanej rezydencji, zamieszkały chwilowo gdzieś indziej - nie dość, że nie żyje, to jeszcze został zamordowany. Jeszcze tego samego wieczoru okazuje się, ze to prawda...

O moich wrażeniach odnośnie do treści

Fabuła - seans spirytystyczny, nadzwyczaj śnieżna angielska zima, morderstwo - w dość ciekawy sposób zbliżyła się do opowiadania, które niegdyś napisałem, choć nie było takie dobre. Jakoś tak ostatnio się bardziej w lektury wgłębiam, zwracając pilniejszą uwagę na styl. Już na pierwszych stronach zauważyłem - a następne mnie tylko w tym utwierdziły - że A. Christie ma dość charakterystyczny sposób opisywania postaci. Nie chodzi tu tylko o takie rzeczy jak wygląd, ubranie itd.; cała postać zbudowana jest w prosty sposób, złożona z gotowych elementów. Christie korzysta ze schematów i stereotypów, składa osoby ze znanych czytelnikom elementów. Rzuca więc hasło: emerytowany major - i już wiadomo, o kogo chodzi; dalej wystarczy tylko dodać, że lubi opowiadać o swych przeżyciach z wojny burskiej, że jest wysportowany, trochę staroświecki - i już w wyobraźni mamy gotowy obraz. Postaci są przez to często wręcz papierowe, zaś autorka specjalnie nie stara się ich pogłębiać, bo stereotypy, które reprezentują, są zabawne. Przykładem mogą być choćby Burnaby czy też kapitan Wyatt.

Pewnym problemem jest to, że autorka odnosi się do schematów ówczesnych - akcja toczy się wszakże w Anglii, w roku 1931 i w tymże roku książka została wydana. O ile więc ówczesnym czytelnikom opis "Drzwi otworzyła pokojówka o niezbyt schludnej prezencji"* mógł z pewnością wystarczać, bo wielu miało służących, a jeśli nie, to u kogoś ich widzieli - mnie jednak nie całkiem wystarcza.

Zauważalna jest też mała szczegółowość opisu; prawdopodobnie gdybym na którymś z forów literackich otrzymał do konstruktywnego skrytykowania fragment: "Beatrice wyszła, a w kilka minut później drzwi się otworzyły i do pokoju weszła wysoka kobieta imponującej postawy. Miała niezwykłą twarz, szerokie czoło i czarne włosy, lekko siwiejące na skroniach, gładko sczesane do tyłu"**, to wytknąłbym, że niezwykła twarz, szerokie czoło i opis fryzury to trochę mało jak na opis postaci. Podobne opisy, których nawet szkicem nazwać by nie można, powtarzają się często. W zasadzie najważniejsze wydają się wypowiedzi bohaterów.

Kolejna sprawa odnośnie do sposobu pisania to humor. Książka jest wbrew pozorom ogromnie humorystyczna, autorka obnaża przed nami słabości i motywacje postaci, a następnie pokazuje nam, do czego prowadzą ich działania. Mamy więc energiczną Emilię - podoba mi się ta postać - zuchwale oszukującą i podrzucającą rękawiczki, gdy jest to potrzebne. Mamy Burnaby'ego, chwytającego się okazji do zrobienia fortuny tak podejrzanych, iż tylko osoba o jego naiwności mogłaby się skusić na którąś z takich inwestycji. Jest też głupawy pomocnik inspektora, wiejskie plotkary i cała masa osób, które naczytawszy się kryminałów, mają wielką ochotę włączyć się do śledztwa.

O rzeczach drobniejszych

Jakoś tak lubię wygrzebywać z powieści Christie informacje o czasach, w których je pisała. Z tej książki dowiaduję się choćby, iż chudość była modna już wówczas, budząc dezaprobatę starszego pokolenia. To zresztą ciekawe, ale już od samego początku stałym motywem w jej książkach jest konflikt między starym, konserwatywnym światem wiktoriańskiej, przepojonej konwenansem i klasowością Anglii - i światem młodych, którzy nic sobie nie robią z dawnych zwyczajów, a określenia takie jak "brylantyna" czy "o'pair" są dla nich niezrozumiałe.

Ta książka to jeszcze lata trzydzieste, czasy sprzed wojny i rewolucji obyczajowej lat bodaj sześćdziesiątych, a już świat ciotek, generałów i domków w upiornie wiktoriańskim stylu okrył się pewną patyną, już wtedy był to czas miniony, na wpół w progu lamusa stojący, i mający specyficzny urok.

Holistyczne spojrzenie wywołuje odczucie pewnego paradoksu, że ta buntująca się młodzież, nosząca stroje jak z obrazów Van Dycka ("Trzecia lokatorka"), to obecnie staruszkowie, z dezaprobatą patrzący na wyczyny niczego nieszanujących młodych.



---
* Agatha Christie, „Tajemnica Sittaford”, tłum. Maria A. Biernacka, wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 1995, s. 67.
** Tamże, s. 69.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1580
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: