Dodany: 15.08.2008 18:04|Autor: norge

Książka: Córka nastawiacza kości
Tan Amy

1 osoba poleca ten tekst.

Chinska matka amerykańskiej córki


Tak już jest, że wszystko zaczyna się od matki. Matka daje dziecku życie, a wraz z życiem daje mu siebie, taką, jak jest. To cudowne, jeśli potrafi być czuła, ciepła i mądra. Uśmiechnięta i pozytywnie nastawiona do życia. Umie okazać dziecku miłość, wspiera je i rozumie. Niestety, życie rzadko przypomina hollywodzki film. Co robić, kiedy jest inaczej, czyli toksycznie, ponuro i chłodno? Tak, jak w "Córce nastawiacza kości"?

LuLing, urodzona i wychowana w tradycyjnych, przedwojennych Chinach, zawsze była matką trudną, surową i dziwną. I taka też była jej miłość do córki, Ruth. Nie miało znaczenia, że żyły w USA, gdzie panowały całkiem inne zwyczaje. LuLing nie okazywała dziewczynce uczuć, kierując się pradawną chińską zasadą, że im mniej okazujesz, co naprawdę chcesz powiedzieć, tym więcej mówisz. Stale wyrażała swoje niezadowolenie. Rozkazywała. Nie opanowawszy nigdy biegle języka angielskiego, wykorzystywała Ruth - odkąd ta skończyła dziesięć lat - jako tłumacza i rzecznika rodziny we wszystkich urzędowych sprawach. Bezustannie dręczyła ją własnymi lękami i zabobonami. Mówiła o duchach, pechu, starej klątwie i roztrząsała sposoby własnej śmierci. Straszyła, że umrze albo odda córkę do sierocińca dla złych dzieci. Tylko tak umiała okazywać miłość. Nietrudno odgadnąć, dlaczego; została w określony sposób wychowana przez swoją matkę, która z kolei przekazała jej własne lęki, własny sposób widzenia świata i przejawiania uczuć. A przecież wszystkie te ostrzeżenia były nie po to, żeby przestraszyć ukochane dziecko, lecz żeby je uchronić przed pójściem w jej ślady i aby mogło mieć nadzieję na lepszy los.

Ruth, córka chińskich rodziców, ale Amerykanka z urodzenia, wyrasta na niepewną siebie i niespokojną kobietę. Ma swoje życie, wprawdzie dalekie od ideału, ale dobre i uporządkowane. Wobec matki odczuwa duży dystans, dopóki nie stanie się coś, co sprawi, że zobaczy w niej... po prostu człowieka. Dzięki starym pamiętnikom opisującym tajemnice rodzinne ujrzy w innym świetle wydarzenia z przeszłości. Pozna bliżej dwie kobiety, które "ma w kościach", czyli swoją biologiczną babkę i matkę. To przez nie zacznie sobie zadawać pytanie, czy porządek lub nieporządek w jej życiu wynika z przeznaczenia czy z pecha, z własnej woli czy z działań innych. Uświadomi sobie, że nikt nigdy nie kochał jej bardziej, niż ta neurotyczna, dziwaczna matka. Może lepiej, ale na pewno nie bardziej...

Akcja książki Amy Tan rozgrywa się w dwóch płaszczyznach: we współczesnym San Francisco oraz dawno temu w Chinach. Tradycyjna chińska mentalność skonfrontowana z obyczajowością Ameryki jest kanwą dla pokazania skomplikowanych związków matki z córką, a w związku z tym - przedstawienia procesu kształtowania się kobiecej tożsamości. Jest to więc typowa opowieść o kobietach, jednak bez wyraźnych akcentów feministycznych. Oczywiście sprawa nierówności kobiet gdzieś tam się przewija, zwłaszcza w wątkach chińskich, ale jest to jak gdyby cień problemu. Tak samo dzieje się z warstwą historyczną powieści. Przedwojenny Pekin, wykopaliska archeologiczne, japońska partyzantka, komuniści, problemy emigracyjne stanowią tylko tło dla mikrokosmosu, jaki stanowi jedna, konkretna rodzina.

Zakończenie książki niesie nadzieję. Może jest trochę zbyt optymistyczne, zbyt sentymentalne, ale jako czytelnik nie mogę oprzeć się jego urokowi. Od razu nasuwają mi się słowa Berta Hellingera, którego niedawno czytałam, nabierając pięknego i wyrazistego znaczenia: "Każda rodzina tworzy ściśle związany splot, skupiający wiele pokoleń. Stosunku między rodzicami i dziećmi nie da się porównać z niczym innym. Jest jedyny w swoim rodzaju i niepowtarzalny. [...] Kto się pojedna ze swymi rodzicami, ten pojedna się z całym życiem"[2].

LuLing była mistrzynią w kaligrafowaniu chińskich znaków. Umiała je przepięknie malować używając do tego celu jednego z kilkudziesięciu pędzelków. Jej dłoń trzepotała niby ćma nad białą plamą papieru. Tłumaczyła Ruth, że "pisanie chińskich znaków to jest coś zupełnie innego niż pisanie angielskich słów. Każda linia musi mieć swój rytm, równowagę i miejsce. Kiedy piszesz – mówiła – musisz zebrać w jeden strumień wszystkie swobodne prądy serca"[1]. Mam wrażenie, że Amy Tam stosuje tę radę, kiedy tworzy swoje książki. Kolejny już raz raczy nas przepiękną opowieścią o poszukiwaniu korzeni, o drodze, jaką musi przebyć córka, aby zrozumieć swoją "trudną" matkę. Zrozumieć i wybaczyć.

Bardzo gorąco polecam!



---
[1] Amy Tan, "Córka nastawiacza kości", tłum. Łukasz Praski, wyd. Prószyński i S-ka, 2001, s. 61.
[2] Gabriele i Bertold Ulsamer, "Zasady życia w rodzinie", tłum. Edyta Panek, wyd. Wydawnictwo Jedność Herder 2003, s. 69.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 2012
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: