Dodany: 07.08.2008 12:12|Autor: Macabre

Walka Woltera


Impulsem do napisania "Traktatu o tolerancji" była głośna sprawa Jana Calasa i morderstwa, które rzekomo popełnił on na swoim synu Marku Antonim 13 października 1761 r. Tego dnia, po kolacji, nieszczęsny młodzieniec zszedł na dół do magazynu, zaś niedługi czas potem jego brat Piotr poszedł tą samą drogą odprowadzić przyjaciela rodziny, Lavaisse'a. Tam zastali powieszonego już Marka Antoniego. Dalej sprawy potoczyły się w błyskawicznym tempie. Pospólstwo, które zebrało się pod domem Calasów, łatwo uległo plotce rozpuszczonej przez kogoś z tłumu, wedle której to sami Calasowie jako protestanci zabili Marka Antoniego, który nosił się z wyraźnym zamiarem konwersji na katolicyzm, co, naturalnie, było nieprawdą. Nie biorąc pod uwagę licznych dowodów, faktów i rzeczywiście wartościowych poszlak, sąd zasugerował się głównie oszczerstwami rozsierdzonego motłochu. W wyniku takiego obrotu sprawy ojciec rodziny, Jan Calas został skazany na łamanie kołem, syn Piotr na wygnanie, a matkę wtrącono do lochów. Cała rodzina straciła swój majątek. Dopiero gdy sprawą zainteresowały się elity umysłowe, w tym Wolter, dopiero po przedstawieniu dramatycznego przebiegu tej tragifarsy w Paryżu, dopiero wtedy zrehabilitowano pośmiertnie Jana Calasa i uniewinniono resztę rodziny.

"Traktat o tolerancji" nie zajmuje się oczywiście w całości wyżej wymienionymi wydarzeniami. Dla Woltera sprawa Jana Calasa była punktem wyjścia. Większa część dzieła traktuje, jak sam tytuł wskazuje, o tolerancji, jak również o jej niechlubnej przeciwniczce. W tym miejscu przytoczę słowa Zdzisława Ryłki z posłowia: "Imponująca jest ta próba przedstawienia historycznej genezy nietolerancji religijnej, wszechstronnego, historycznego i socjologicznego zbadania tego zjawiska. Imponuje ogromny wachlarz argumentów przeciwko fanatyzmowi i za tolerancją"*. W szeregu tych pochlebstw ginie słowo "próba", istotne, jeśli założymy, że sam Wolter patrzył na swoje dzieło w przedstawionych przez Ryłkę kategoriach. Może dla niego nie była to żadna próba? Jakkolwiek by było, niepotrzebne jest robienie z tej niewielkiej książeczki bogatego studium na temat poruszony w niej, tak naprawdę, w sposób nie do końca spójny, w wielu miejscach powierzchowny, operujący uogólnieniami i emocjonalną przesadą. Wolter to zdolny szermierz słowa, umiejętnie posługujący się argumentami, faktem jest też, że im bliżej czasów mu współczesnych, tym bardziej jego wypowiedzi są przekonujące, wiarygodne i celne, ale w ogólnym rozrachunku nie można mówić tu o jakiejś wnikliwej analizie.

Gdy do walki staje umysł tak błyskotliwy i gdy ma to być walka z zabobonem, głupotą, ślepą nienawiścią i zacietrzewieniem, to chyba nie mamy problemów z wyborem strony, którą poprzemy. Tak jest i w tym wypadku. Czytając "Traktat o tolerancji", wszystkie ciosy wymierzone w przytoczone wyżej przejawy głupoty przyjmujemy z aplauzem. Dobrze, że Wolter walczył, że sypał argumentami, że kruszył podwaliny i hipokryzji, i nienawiści, ale myślę, że tym krótkim rozdzialikom, zatytułowanym np. "Czy tolerancja wynika z prawa naturalnego i z prawa ludzkiego", nie możemy nadawać rangi głębokich rozpraw.

Ktoś może powiedzieć, że Wolter kopał leżącego, bo przecież na płaszczyźnie umysłowej stał o kilka poziomów wyżej od większości swoich przeciwników, zaś ujawnianie ich wad nie było rzeczą trudną, nam wydają się one oczywiste. Ale Wolter kopać musiał, bo na płaszczyźnie realnej wszystkie te rzeczy, które krytykował, były wciąż na porządku dziennym. Przyznam, że jest też coś, co hamuje dzisiaj rękę przed pisaniem pozytywnych opinii o Wolterze i wielu innych filozofach Oświecenia. Dzieje się to mimowolnie, gdzieś w świadomości ten obraz potęgi rozumu psuje to, co wydarzyło się pod koniec XVIII w. we Francji. Mimo że Wolter, jak i zdecydowana część innych światłych ludzi, nie poparłby tego krwawego spektaklu, to jednak pozostanie on skazą właśnie na ich epoce i ich dorobku myślowym, tak błędnie zinterpretowanym i źle wykorzystanym. Ale to już dygresja natury czysto subiektywnej.

W osobie Woltera fascynuje mnie nie tyle jego dorobek pisarski (jego powiastek nie mogę zdzierżyć), co sama postawa wobec otaczającej go rzeczywistości. Gdy pisał listy w sprawie Calasów, gdy tworzył "Traktat o tolerancji", był już siedemdziesięcioletnim starcem! A przecież z tych utworów bije niesamowita siła, energia, wciąż ta sama żywa pasja demaskatorska i... wrażliwość, tak, pod całym tym sztafażem ironii, ciętego języka, przenikliwości kryła się również duża wrażliwość człowieka, który czuł potrzebę walki o sprawiedliwość, prawdę i wolność. Czy dużo bym się pomylił, gdybym powiedział, że był on najaktywniejszą postacią swojego czasu? Bez wątpienia był duchem Oświecenia.

Na zakończenie powrócę jeszcze do sprawy Calasa. W posłowiu Ryłko przedstawił kilka bardzo cennych uwag, które pokazują drugą stronę medalu. Wszystko wskazuje na to, że Marek Antoni wcale nie popełnił jednak samobójstwa, lecz został uduszony. Konstrukcja, którą posłużył się ten młodzieniec, aby targnąć się na swoje życie, każe nam powątpiewać w jej skuteczność. Była to belka położona na skrzydłach otwartych drzwi, która powinna była zsunąć się pod wpływem ciężaru ciała, uniemożliwiając dokonanie desperackiego czynu (sytuację tę zrekonstruowano pod koniec XIX w.). Po drugie, gdy Piotr Calas i Lavaisse zeszli do magazynu, jak zeznali, było tam ciemno. Czy Marek Antoni skonstruował sobie ten wyszukany stryczek po ciemku? Ryłko podał jeszcze więcej przekonujących argumentów, ale z tej racji, że są one nieco drastyczne, nie będę ich tu powtarzał. Młodzieniec został więc zamordowany, lecz ojca należałoby raczej wykluczyć. Prawdopodobnie był to ktoś "z zewnątrz". Warto też wspomnieć, że Wolter przeinaczał trochę fakty w swoim dziele, idealizując m.in. Jana Calasa, pisząc też, że drugi syn, Ludwik, który przeszedł wcześniej na katolicyzm, żył z rodziną w dobrych stosunkach, dostając od ojca pensję. W rzeczywistości ojciec go wyklął, a pensję dawał mu pod przymusem władz. Wolter walczył więc o większą prawdę posługując się małymi kłamstwami. Można go wytłumaczyć. Demonizowanego w oczach tłumu Jana Calasa trzeba było wyidealizować.

Wartość posłowia Ryłki na tym się kończy. Z upodobaniem nadużywa on słowa "feudalny", opozycję wobec katolicyzmu w czasach Oświecenia upatruje głównie w ateizmie (a ten wcale wtedy nie dominował), obrzydza Ludwika XV i monarchię absolutną, zapominając, że Wolter był jej zwolennikiem, zaś mówiąc o "wizytach" autora "Traktatu o tolerancji" w Bastylii nie podaje powodów tych "wizyt". Na końcu zaś zbiera wszystkie siły, by podać jak najwięcej cytatów, w których Wolter formułuje uwagi przeciw bogatym i bierze w obronę biednych. Takie czasy. To tylko pokazuje, jak skarbnica aforyzmów i celnych wypowiedzi była wykorzystywana na przestrzeni lat przez różnej maści doktrynerów i sympatyków ogłupiających idei, i jak wyrwane z kontekstu słowa wielkiego oświeceniowego umysłu stawały się zasłoną dymną dla chorych systemów.



---
* Zdzisław Ryłko, „Posłowie”, [w:] Wolter, „Traktat o tolerancji”, tłum. Zdzisław Ryłko i Adolf Sowiński, wyd. Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1956, s. 299.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 10921
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: