Dodany: 06.08.2008 08:29|Autor: Agis

Duchowość ciała? Duchowość ciała!


Zastanawiam się, kto i kiedy przekonał nas, że nasze ciało i nasza psychika to zupełnie oddzielne byty, z osobnymi potrzebami, a jeśli coś w nich przestaje funkcjonować jak należy, trzeba zwrócić się do zupełnie różnych specjalistów, którzy nawzajem o swojej pracy zazwyczaj nie mają najmniejszego pojęcia. Coś przekonało nas również o odrębności dorosłości i dzieciństwa; mówi się, że co było – minęło, trzeba zapomnieć, wziąć się w garść i żyć dniem dzisiejszym.

Nie wiem, co to było, ale wiem, że na pewno istnieje, bo sama musiałam niejednokrotnie pracować nad swoim oporem, czytając książkę lekarza i psychoterapeuty Alexandra Lowena, który zajmował się bardzo ezoterycznie brzmiącą bioenergoterapią. I teraz myślę, że on ma rację. Kiedy tak głębiej się zastanowię, to nie rozumiem, dlaczego dziwne wydaje mi się wzajemne oddziaływanie na siebie tych dwóch bytów. Przecież dziwniejsze byłoby, gdyby ono nie występowało. Co do wpływu dzieciństwa na dorosłość, przekonywać mnie nie trzeba, uznałam to już dawno temu. I z wielkim zaskoczeniem przyglądam się tym, którzy twierdzą, że jest inaczej, zupełnie jak bym uczestniczyła w oglądaniu wnętrza stajni w książce „Ostatnia bitwa” Lewisa. Karły nie mogły zobaczyć jej piękna, choćby dlatego, że w nie nie wierzyły.

Dzisiejsza medycyna traktuje nasze ciała jak maszyny, które czasem się psują i wtedy należy je naoliwić odpowiednią maścią, poreperować skalpelem bądź też wzmocnić odpowiednimi medykamentami. Ewentualnie należy pomarudzić trochę pacjentom o konieczności racjonalnego odżywiania się, zaprzestania palenia i zwiększenia aktywności fizycznej. Pamiętam, że czytałam kiedyś wypowiedź Wojciecha Eichelbergera, który podkreślał niewydolność naszego systemu opieki zdrowotnej. Dlaczego? Bo kto odważyłby się iść do lekarza rodzinnego i pożalić, że jakoś taki ostatnio często zdenerwowany jest albo wszystkiego się boi? Lekarz popatrzyłby zapewne przez okulary, uśmiechnął się pobłażliwie, pokiwał głową, że tak, ostatnio wszystkim się ciężko żyje i może przepisał magnez dwa razy dziennie. A za kilka lat będzie tego człowieka leczył z nadciśnienia i chorób serca. No cóż, przynajmniej będzie wiedział jak.

To tyle, jeśli chodzi o życie. A książka? Prezentuje zupełnie odmienny stosunek do ciała i ducha. Pokazuje ich wzajemne oddziaływanie i możliwości leczenia jednego przez wpływanie na drugie. Bo nie osiągniemy pełni zdrowia, jeśli nasze zabiegi kierowane będą w stronę jednego tylko bytu. Musimy być świadomi swego ciała i starać się je maksymalnie rozluźnić, żeby lepiej się poczuć psychicznie. I musimy być maksymalnie świadomi swych emocji, by udawało nam się odzyskać czucie w zablokowanych do tej pory odcinkach ciała. Jak to się dzieje i o co w tym wszystkim chodzi? Dobrym przykładem będzie przyjrzenie się temu, co dzieje się z niewyrażonym gniewem:

„Na ogół napięcie mięśni pleców towarzyszy stłumionemu gniewowi. W gniewie fala pobudzenia płynie w górę wzdłuż pleców do zębów (impuls gryzienia) i do ramion (impuls uderzania). Gdy zwierzę jest złe, jego grzbiet unosi się, a sierść się jeży. Kiedy człowieka ogarnia gniew, jego plecy również się unoszą. Mówimy wówczas o nim, że podnosi grzbiet, co wskazuje, że jest gotowy do ataku. Wyrażenie gniewu rozładowuje pobudzenie i pozwala plecom ponownie opaść. Jednak gdy gniew zostaje stłumiony, napięcie utrzymuje się i staje chroniczne. Taka sytuacja powstaje w dzieciństwie, gdy dziecko po raz pierwszy odczuwa atak na swoją integralność, na ogół wówczas, gdy rodzic nakazuje mu wykonanie czegoś, czego ono nie chce zrobić. Jeżeli opór wobec tego żądania spotyka się z karą, naturalną reakcją dziecka będzie gniew. Niestety, jego gniew może spotkać się z reakcją na tyle surową, że zmusi je do stłumienia gniewu. W takim wypadku podda się, lecz tylko zewnętrznie. Wewnątrz zesztywnieje w oporze, wstrzymując się przed wyrażeniem gniewu, lecz nie odrzucając jego impulsu, który pozostanie żywy w podświadomości. Jako osoba dorosła może nie odczuwać gniewu, jaki w sobie nosi, lecz będzie on się objawiał w sztywności i napięciu pleców, których nie widzi, bo są z tyłu. Nawet gdyby mógł zobaczyć nienaturalne wygięcie górnego odcinka swych pleców, nie wiedziałby jak je interpretować, bo jest to zadaniem terapii”*.

Przekonuje czy nie przekonuje? Mnie przekonuje, chociaż mam wrażenie, że autor często wysnuwa pochopne wnioski bądź wszystko, co widzi, podporządkowuje swej własnej teorii. Jak choćby wtedy, gdy pisze o człowieku z głębokim wcięciem po lewej stronie ciała, winę za nie przypisując jego matce, która wychodząc powtórnie za mąż wysłała jedenastoletniego chłopca do szkoły z internatem — „to tak jakby czyjaś ręka mocno go odepchnęła”**. Zawiedzie się również ten, który będzie od tej pozycji oczekiwał solidnej porcji udokumentowanej wiedzy na temat wspólnoty ciała i umysłu. To raczej przyczynek do własnych poszukiwań, zgłębiania tematu, przekopywania bibliotek i oczekiwania. Oczekiwania na otrząśnięcie się całego medycznego świata, skupionego wyłącznie na leczeniu ciała, bo przecież dusza i tak jest nieśmiertelna (to zdanie przeczytała moja przyjaciółka w jednym ze swoich grubych medycznych poradników).

Książka pozwala spojrzeć na rzeczywistość innym okiem. Szczupłe i smukłe ciało modelki wydaje się nagle zmaltretowane i wyeksploatowane. Aż strach patrzeć: co musi dziać się w jej głowie? I litość zamiast strachu wzbiera się w nas na widok osiłka z przerośniętymi mięśniami, który spełnienia nie może znaleźć w kolejnych płytkich związkach, więc sam o sobie mówi: „macho”.

Istotną zaletą książki są także ćwiczenia do domowej terapii, pozwalające rozluźnić i uwrażliwić ciało oraz przywykać do utrzymywania prawidłowej jego pozycji.

Co mi się marzy po przeczytaniu tej książki? Aby lekarze mieli pojęcie o niekonwencjonalnych metodach leczenia, aby oprócz wypisywania kolejnych recept na chemiczne specyfiki zalecali nam masaże, odpowiednią gimnastykę i psychoterapię. Aby przyjęli do wiadomości, że definicja WHO nie opisuje już zdrowia jako braku choroby, lecz jako „stan pełnego, fizycznego, umysłowego i społecznego dobrostanu”.


---
* Alexander Lowen: „Duchowość ciała”, tłum. Stefan Sikora, wyd. Jacek Santorski i Co., 1992, s. 140-141.
** Tamże, s. 22.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 4864
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 5
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 06.08.2008 19:16 napisał(a):
Odpowiedź na: Zastanawiam się, kto i ki... | Agis
Masz najzupełniejszą rację, kiedy wysuwasz podejrzenie, że autor "podciąga" fakty do teorii - to robi każdy albo prawie każdy, kto pisze o terenach niezupełnie zbadanych, jakimi są wzajemne zależności między ciałem a umysłem. Są takie publikacje, których autorzy udowadniają, że np. choroby nowotworowe powstają w rezultacie nierównowagi psychicznej, napięć i stresów, jednym słowem - podświadomej utraty chęci życia, a można się ich pozbyć, wyrabiając w sobie odpowiednio pozytywne nastawienie. Tylko jak w takim razie tłumaczyć fakt występowania ich u dzieci, chuchanych, dmuchanych i pieszczonych, albo u osób dorosłych, szczęśliwych i spełnionych? I to, że np. matka dwójki małych dzieci naprawdę niczego bardziej nie pragnie, niż żyć, wszystko oddałaby, żeby odwrócić los, a mimo to umiera w ciągu 2 tygodni od wykrycia choroby? To nie takie proste...
Ale również niezaprzeczoną prawdą jest, że znaczna część chorób - zwłaszcza tzw. cywilizacyjnych, np. nadciśnienia tętniczego albo choroby wieńcowej, nie mówiąc już o przypadłościach typu bezsenności, nerwic itd. - da się uleczyć bez pomocy chemikaliów. Znam osoby, które z uwagi na wiek i/lub obciążenia rodzinne zaczęły sobie mierzyć ciśnienie - i bach, nagle regularnie każdego dnia po powrocie z pracy 150-170/90. Normalnie powinny zaraz dostać receptę na leki przeciwnadciśnieniowe. Tymczasem podczas weekendu albo urlopu ta sama osoba ma ciśnienie 120/70 i czuje się jak nowo narodzona. No więc gdzie leży źródło? Wiadomo...
Co do lekarzy, to niestety polski system nauczania medycyny traktuje psychologię po macoszemu i rzadko w ogóle zwraca uwagę, że człowiek to istota złożona nie tylko z tkanek i komórek... O takiej właśnie potrzebie spojrzenia na pacjenta przepięknie pisze prof.Andrzej Szczeklik w "Kore" -ale spośród sporej rzeszy znanych mi lekarzy wiadomo mi zaledwie o kilku, którzy tę pozycję czytali; reszta nie ma czasu...
Użytkownik: Agis 06.08.2008 19:36 napisał(a):
Odpowiedź na: Masz najzupełniejszą racj... | dot59Opiekun BiblioNETki
A wiesz mi się wydaje, że akurat w przytoczonych przez Ciebie przykładach "szczęśliwość" jest łatwa do podkopania. Słyszałam o tak wychuchanym dziecku, że nigdy nie zdołało sobie uświadomić żadnego swojego uczucia ani spróbować poradzić sobie z nim samodzielnie, bo rodzina cały czas postawiona w gotowości bojowej zbyt szybko reagowała na wszystko co się z nim działo. A czym na przykład charakteryzuje się taki szczęśliwy i spełniony dorosły? Czy na pewno realizuje swój pomysł na życie czy też scenariusz napisany dawno temu przez swoich rodziców? I tak dalej i tak dalej.

Ale twierdzenie, że człowiek sam na siebie sprowadza chorobę nowotworową budzi mój gwałtowny sprzeciw.

Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 07.08.2008 17:47 napisał(a):
Odpowiedź na: A wiesz mi się wydaje, że... | Agis
To znaczy, wiesz, ja miałam na myśli konkretne osoby - nie teoretyczne przykłady. Ja tych ludzi znałam... Ta matka dwójki dzieci, o której wspomniałam, była moją ciotką. I ona, i wujek pochodzili z bardzo biednych rodzin, praktycznie na własną rękę zdobyli wyższe wykształcenie w zawodzie wybranym z zamiłowania; pracę miała świetną, fachowcem była tak cenionym, że nawet nikt na nią nie naciskał, aby wstępowała do partii (mowa o czasach PRL), małżeństwo było godne podziwu, dzieci zdrowe i mądre, naprawdę żadnych powodów do zamartwiania się itd. I w dodatku prowadziła bardzo zdrowy tryb życia, nie paliła, uprawiała sport, odżywiała się dietetycznie - chociaż wtedy jeszcze mało kto wierzył w te różne konserwanty i w cholesterol, rodzina się z niej po cichu podśmiewała, że u niej nie można zjeść schaboszczaka z kapustą zasmażaną, tylko wciąż chude mięsko, pół ziemniaczka bez okrasy i sałatka...
Użytkownik: Agis 12.08.2008 08:01 napisał(a):
Odpowiedź na: To znaczy, wiesz, ja miał... | dot59Opiekun BiblioNETki
Trudno żebym wypowiadała się konkretnie o tym przypadku. Ale stosy książek psychologicznych (także "podejrzanych" ;-) ), które w życiu przeczytałam podpowiadają mi, że losy ludzkie chodzą czasem zupełnie pokrętnymi drogami (na przykład różne tezy Hellingera, że można mieć wewnętrzny obowiązek by nie być lepszym czy nie żyć dłużej od rodzica) i czasem po ocenie kilku zewnętrznych składników nie da się nic powiedzieć o szczęśliwości czy spełnieniu danego człowieka.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 13.08.2008 18:20 napisał(a):
Odpowiedź na: Trudno żebym wypowiadała ... | Agis
A w Hellingera to ja jakoś nie za bardzo wierzę...
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: