Dodany: 24.07.2008 19:17|Autor: jolietjakeblues

Niemoc, depresja, rezygnacja...


Wybaczcie, Drodzy Czytelnicy, to, iż odkrywam, z pełną świadomością, pewne szczegóły treści. O powieści tej, nie da się, w moim mniemaniu, pisać bez opisania kilku fragmentów życia jej, skądinąd fascynującego, bohatera.

Ramy, czy też należałoby raczej powiedzieć tło, tej historii o dwudziestokilkuletnim starcu, desperacko poszukującym swojego miejsca w świecie, to początek lat 60. ubiegłego wieku. Czas głębokiego (z naszego punktu widzenia) apartheidu, zimnej wojny, beatnikowej rewolty, początku wyścigu szczurów. Gdzieś tam na końcu świata, w Republice Południowej Afryki, Coetzee rozpoczyna swą opowieść z wątkami autobiograficznymi, by po jakimś czasie przenieść ją do Londynu i w jego najbliższe okolice. Zatem ze słonecznych plaż w mgły, wilgoć i parasole. To nawet nie metafora problemów emigracji, to krzyk o zrozumienie, krzyk bólu i niemocy! Depresja, klatka, szyba… Ale czy powodem tego było opuszczenie domowych pieleszy? Czy takowe w ogóle Afrykaner John miał?

Czy na początku lat 60. wiedzieliśmy coś o RPA? Czy media donosiły, tak jak dzisiaj, o każdej rewolcie, zamieszkach, nierównościach społecznych? Dopiero 30 lat później, gdy wypuszczono z więzienia Nelsona Mandelę, gdy wraz z ówczesnym prezydentem kraju dostał Pokojową Nagrodę Nobla, poznaliśmy ten kraj dokładnie. I jego problemy, i jego historię. Ośmielę się napisać, że John żył w swoistej enklawie. Nie dość, że w kraju, do którego pewnie zachodnie mody dochodziły z opóźnieniem, to jeszcze zamykając się w swoim własnym małym państwie. Czy dzieciństwo spędzone właśnie tam i właśnie tak, w jakiś sposób przełożyło się na jego późniejszy stosunek do świata i ludzi? Być może tak było. Ale może nie do końca to prawda. Bo przecież, nie znając współczesnych mu trendów zachodniej cywilizacji, postępuje tak, jakby był jej przedstawicielem w Stanach Zjednoczonych, Anglii, Francji, Niemczech. Studiuje, mieszka w wynajętym mieszkaniu, pracuje. Żyje zatem samodzielnie: „W sumie nieźle zarabia, a w każdym razie dosyć, żeby zapłacić czynsz oraz czesne i nie umrzeć z głodu, a nawet trochę zaoszczędzić. Ma zaledwie dziewiętnaście lat, ale stoi na własnych nogach i nie jest od nikogo zależny”[1]. Z wyboru odchodzi od matki i brata, ale domyślamy się, że nie jest to rozstanie burzliwe. Utrzymuje kontakty, aczkolwiek z niesmakiem przyjmuje wręczane przez matkę pieniądze, traktując to jako nadopiekuńczość, która mu wadzi, której nie potrzebuje. Czy jest to skutek zachwianych z nią stosunków? Nie wiadomo. W każdym razie nie spodziewajmy się na kartach powieści traumy dzieciństwa, toksycznej matki, czy familijnej patologii.

Nie opuszcza mnie, dręczy ciągle pytanie, dlaczego bohater jest właśnie taki? A może to wynik tego, że jego osobowość, z mojego punktu widzenia, jest rozdarta? Utalentowany student matematyki, któremu, zdaje się, przynajmniej na początku, ta nauka sprawia ogromną przyjemność, a jej studiowanie jest dla niego stosunkowo łatwe, bo przecież daje korepetycje, ale także wielbiciel literatury i poezji, po części zarabiający na życie w bibliotece, zafascynowany Thomasem Stearnsem Eliotem i Ezrą Poundem. Czerpiący, w okresie, w którym go poznajemy, pełnymi garściami ze światowej prozy i liryki, swobodnie przytaczający nazwiska wielkich pisarzy, poetów, filozofów, prawie, że wzorując się na ich dziełach, myślach, stosunku do świata („Taką dietę pochwaliłby Rousseau czy Platon”[2]). Znawca muzyki klasycznej z wielkimi ambicjami, bo „Do swojego mieszkania wstawił pianino, które matka kupiła, kiedy w wieku piętnastu lat zażądał lekcji gry na tym instrumencie. Niewiele z nich korzystał, bo brakowało mu cierpliwości, żeby się uczyć powoli, tak jak zalecał nauczyciel, krok po kroku. Uparł się jednak, że zagra kiedyś – choćby całkiem fatalnie – opus sto trzydzieste drugie Beethovena, a potem chaconnę d-mol Bacha w transkrypcji Busoniego. Dojdzie do tego celu drogą na skróty, pomijając Czernego i Mozarta”[3]. Nie interesuje go „krąg towarzyski, złożony z artystów i intelektualistów, którzy mieszkają w dzielnicy Garden, noszą czarne swetry, dżinsy i sznurkowe sandały, piją cierpkie czerwone wino i palą gauloise’y, cytują Camusa i Garcię Lorcę, słuchają ambitnego jazzu”[4].

Kiedy to się zaczęło? Kiedy wyrosła przed Johnem szyba, o którą obija się swoimi uczuciami niczym mucha? To, że uprawia poezję, planuje czy też może marzy o zostaniu pisarzem podpadałoby pod kiepski i fałszywy stereotyp wiecznie zbuntowanego bądź niezrozumianego przez świat artysty. Jak działa zniechęcenie? Jak działa depresja? Czy dopada go nagle, czy też powoli owija swoimi mackami, gdy traci matematyczny żar i ze zdumieniem, może trochę złością, odkrywa, że przestaje górować nad pozostałymi studentami w rozumieniu wykładów. Jestem przekonany, że nie podchodzi do tego ze stoickim spokojem. Owe zdumienie i złość, gdzieś tam się wyłaniają spomiędzy wierszy. A czytelnikowi przybywa pytań. John z rozpłaszczoną twarzą na szybie swojej niemocy nie patrzy z rozpaczą. To tak, jakby normalnie żył w tym swoim malutkim, szklanym mieszkanku-akwarium, od czasu do czasu obracając się do nas - innego świata, nie bardzo nad nim się zastanawiając, jakby specjalnie go nie widząc. To tak na początku. Bo każde kolejne wydarzenie w jego życiu, sprowokowane przez niego, bądź dane mu przez Los, Boga, Przeznaczenie, powoduje, że świat zza tej szyby robi się wyraźniejszy, szybka przestaje być matowa. A w oczach Johna pojawia się strach… Pojawiają się też w jego głowie myśli o własnej wyjątkowości, podszyte pesymizmem. Artysta. Ale czy wielki? Boże! Zostałem skazany na nędzny a wspaniały żywot artysty! Przeklinanego i uwielbianego! Genialnego szaleńca! A pojawiają się, kiedy tenże Los stawia przed nim kobietę… Po raz pierwszy. Kobietę genialną, kobietę inną niż wszystkie. Kobietę podobną do Johna. No, a podobieństwa się odpychają, nie mogą ze sobą współistnieć: „Ani nie zainicjował tego związku, ani nie chciał go dalej ciągnąć. Lecz odkąd w nim utkwił, nie ma dość energii, żeby się z niego wyrwać. Owładnął nim jakiś fatalizm. Jeśli życie z Jacqueline jest rodzajem choroby, niech ta choroba po swojemu postępuje”[5]. Cóż można powiedzieć o relacjach z tą i innymi kobietami? Są złamane? Wszystkie postrzegam przez pryzmat niedostawania Johna do życia w partnerstwie. I doszukuję się w tym zdarzeń z dzieciństwa, roli matki. A same kobiety? Cóż, mówiąc bardzo trywialne, za co przepraszam, pchały mu się do łóżka. Widząc w bohaterze kogoś wyjątkowego, oryginalnego, wartego uczucia, może nawet potrzebującego opieki. Kogoś, dla którego warto poświęcić własną czystość, albo własny indywidualizm, bo „Czy taki już los wszystkich kobiet wiążących się z artystami, że to, co w nich najgorsze lub najlepsze, ma zostać wydobyte i przetworzone w fikcję? (…) Czy to wszystko musi być takie okrutne? Istnieje przecież chyba jakaś forma współżycia, w ramach której mężczyzna i kobieta razem jadają, sypiają i w ogóle mieszkają, ale każde z nich pogrążone jest w swoich introwertycznych poszukiwaniach”[6].

Zagubiony, niedostosowany. Z problemami w relacjach z partnerkami, ba! w nawiązywaniu kontaktów, potrafi czytać, uczyć się, chłonąć literaturę, poezję, języki. Z jednej strony podjęcie decyzji, łatwej dla normalnego członka społeczeństwa, jest dla niego przerażającą, wzbudzającą strach olbrzymią górą, na którą nie potrafi się wspiąć, a z drugiej ze swobodą rozprawia w myślach o sztuce, rozumiejąc ją i ogarniając wszelkie niuanse.

A zatem ściana, szyba, góra. Ile wysiłku kosztuje Johna zmiana środowiska. A może jednak nie? Bo przecież to, co pozostawił za oceanem, nie było jego matecznikiem. On żyje tylko z matematyką (z zadziwiającą jasnością umysłu ten neurotyk podchodzi do tej dziedziny, wiedząc, że daje mu to pieniądze) oraz literaturą i poezją, które owładnęły jego sercem i duszą, z obydwiema dziedzinami wiążąc swoje nadzieje na przyszłość: „T.S. Eliot pracował w banku, a Wallace Stevens i Franz Kafka w towarzystwach ubezpieczeniowych. Każdy z nich cierpiał całkiem po swojemu, wcale nie mniej niż Poe czy Rimbaud. Nie ma nic hańbiącego w tym, że wybiera się drogę Eliota, Stevensa i Kafki. John postanawia tak jak oni chodzić w czarnym garniturze, nosić go niczym palącą koszulę, nikogo nie wyzyskując ani nie oszukując, ze wszystkiego się wypłacając”[7]. Właśnie, jasność umysłu, czy też odpowiedzialność widać w tym, jak poszukuje pracy, jak rozważa pewne aspekty, ważne z jego punktu widzenia, jak związki pracy z mieszkaniem, pieniądze, dojazdy. I w końcu: „Wszystko dobrze się układa, osiągnął swój pierwszy cel, powinien być zadowolony. Lecz z upływem tygodni wpada w coraz głębsze przygnębienie. Z trudem przezwycięża napady paniki”[8]. Sam John pisze, że jego piętą Achillesową jest brak solidności. Nie! Jego cechą charakterystyczną jest panika. Każda informacja z zewnątrz, która przerywa jego stan hibernacji mieszkanie-biblioteka-muzeum-praca tę panikę przywołuję. Tak samo, jak potęgujące uczucie, że jednak jest mu źle i dłużej nie wytrzyma. Wejdźmy na chwilę w jego skórę. Lęk przestrzeni, wysokości? A może klaustrofobia? Wyobrażacie sobie tę histerię, która zaczyna się powoli i dochodzi do szczytu? W pewnym momencie jesteście na wyżynach szaleństwa gotowi zrobić wszystko, żeby ten stan minął, nawet umrzeć! Ale coś trzyma w ryzach. Poczucie przyzwoitości? Może wstyd? Odpowiedzialność? Ale to nie Johna uczucia. Panika nie pozwala mu już rozważyć sytuacji na trzeźwo. Wszystkie kolejne decyzje, postępki to wynik tejże paniki. Depresja postawiła szybę, a John w panice tę szybę zbija, ze strachem rozgląda się wokoło i gna na oślep. Po jakimś czasie się uspokaja. W zasadzie wszystko wraca do normy, poza tym, że kontakty z innymi ludźmi to dla niego za dużo. Podejmuje ogromny wysiłek i: „Zakres tematów, które na mocy cichej umowy obaj przemilczają, jest tak rozległy, że nie wiadomo, jakim cudem w ogóle mają jeszcze o czym gadać. Nie wspominają o swoich pragnieniach ani poważniejszych ambicjach. Ani słowa o życiu osobistym, o rodzinach i otrzymanym wychowaniu, o polityce, religii i sztuce”[9]. Albo sytuacja, w której nie odważa się rozmawiać ze swoim przełożonym w sprawie odejścia z firmy, i wysyła w tej sprawie list, a raczej podrzuca go szefowi. W rozmowie, do której w końcu dochodzi, John nawet nie ma zamiaru silić się na jakiekolwiek argumenty, które byłyby podstawą normalnego dialogu. W jego głowie tylko zamęt i nieodparta chęć zakończenia męczącej dla niego farsy: Dobrze, niech im będzie. Niech grają po swojemu, a on na każdy ich ruch odpowie swoim – głupim, łatwym do przewidzenia i udaremnienia, póki nie znudzą się grą i nie pozwolą mu odejść”[10].

Żeby nie zapędzić się zbyt daleko w odkrywanie wydarzeń z życia bohatera, a nawet streszczenia tej powieści, należy podsumować, iż książka ta jest historią młodego człowieka, z wizją własnego świata i własnej przyszłości, ale wizją szaleńczą, depresyjną, neurotyczną. Obrazem świata, który pozwolił dwudziestolatkowi pracować i nawet w pewien sposób korzystać z życia. Jednakże to świat zbyt ciężki i smutny, dla wrażliwego młodzieńca, rozumiejącego czasy, w których dane mu jest żyć. Człowieka, który tego świata nie jest w stanie zmienić, a sam staje się ofiarą przemian zachodzących w zachodniej cywilizacji. John się poddaje. Ale czy ostatecznie podporządkowuje się światu i znajduje w nim swoje miejsce? Czy też daje się opanować podstępnym panice i depresji? On konkluduje to tak: „Kiedy miał osiemnaście lat, może i był poetą. Ale teraz żaden z niego poeta, pisarz, artysta. Jest programistą komputerowym, dwudziestoczteroletnim programistą komputerowym w świecie, w którym nie ma trzydziestoletnich programistów komputerowych. Po trzydziestce człowiek robi się za stary na programistę, więc się przekwalifikowuje (…) – albo strzela sobie w łeb”[11].

---
[1] John Maxwell Coetzee, "Młodość", tłumaczenie: Michał Kłobukowski, wyd. Znak, 2007, str. 8
[2] Tamże, str. 9
[3]Tamże, str. 24
[4] Tamże, str. 11
[5] Tamże, str. 23
[6] Tamże, str. 18-19
[7] Tamże, str. 73
[8] Tamże, str. 59
[9] Tamże, str. 63
[10] Tamże, str. 127
[11] Tamże, str. 195-196

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 2611
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 2
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 02.08.2008 15:49 napisał(a):
Odpowiedź na: Wybaczcie, Drodzy Czyteln... | jolietjakeblues
Na tę powieść Coetzee'go jeszcze nie trafiłam, ale widzę, że warto poszukać. Co prawda potwornie mnie irytuje, gdy narracja trzecioosobowa prowadzona jest w czasie teraźniejszym (to był moim zdaniem główny mankament "Hańby"), lecz Twoja recenzja kusi nieodparcie - będzie trzeba przezwyciężyć uprzedzenia...
Użytkownik: jolietjakeblues 04.08.2008 19:30 napisał(a):
Odpowiedź na: Na tę powieść Coetzee'go ... | dot59Opiekun BiblioNETki
Specjalnie się nie zastanawiałem nad trzecioosobową narracją. Widocznie nie ma to dla mnie żadnego znaczenia.
To moje pierwsze spotkanie z Coetzee'em. I to dość przypadkowe, bo tę książkę dostałem. Jakoś nie miałem zamiaru go czytać, kupować. Przed nagrodą Nobla nie interesowałem się nim, potem jakoś też nie wzbudził we mnie chęci czytelniczej. A tu niespodzianka, bo książka świetna. Nie wiem zatem, czy to tylko zrządzenie losu, że to własnie ta jest taka dobra, czy też czytać jego następne rzeczy? Rozumiem, że polecasz "Hańbę"? Uważasz, że jest najlepsza? Kupić warto?

I przy okazji na temat noblistów. Doris Lessing też nie miałem zamiaru kupować i czytać. A dzięki tej sprawie z Coetzee'em kupiłem niedawno jej dwie pozycje.

Dziękuję za sympatyczne słowa o mojej recenzji.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: