Oko jelenia: odsłona pierwsza
Przeczytałem „Drogę do Nidaros” i zostałem jak taka sempiterna; siedzę i żałuję, że nie mam chwilowo finansów na kolejny tom. A tych ma być około siedmiu. Zrujnuję się, no, zrujnuję.
Jak Pilipiuk pisze – każdy widzi. To już nie ten pomysłowy przeciętniak z pierwszych tomów Wędrowycza. Prawda, że wtedy już pisał świetnie, ale teraz wszedł o kilka stopni wyżej i już niewiele można zarzucić jego produktom. No, może tylko brak im nieco głębi, ale o tym za chwilkę. To co rzuca się w oczy, to duża wiedza historyczna (jestem laikiem, więc ciężko mi weryfikować cokolwiek, ale widać, że w tło tej historii włożono wiele wysiłku). Język jest dosyć bogaty, fabuła pisana lekką ręką. Lekką, ale cholernie sprawną – wszak Pilipiuk to rzemieślnik z definicji. Rzemieślnik, dodam, sumienny i rzeczowy. Proza ta pozbawiona jest poetyki, jest bardzo – chciałoby się powiedzieć – męska, choć nie kiczowata. Jest dobra i odprężająca, co najważniejsze. Bo chyba nikt nie czyta książek tego pana w innym celu, niż stricte rozrywkowym.
Sam zresztą autor przyznaje się do faktu, że pisze odrobinę pod czytelnika, że nie ma chęci wchodzić w meandry literatury tak zwanej wyższej czy parać się mariażem z głównym nurtem. No, chyba że do literatury mainstreamowej włączymy Grina czy Verne'a. Ale o to chyba nikt się nie pokusi. Ja nie czynię z tego faktu panu Andrzejowi zarzutów. Ba! Dla mnie jest to ogromną zaletą. Wszak rozerwać się jest rzeczą ludzką i oczywiście wielce wskazaną. Dlatego też „Oko jelenia” polecam na ten właśnie czas, gdy szuka się czegoś lekkiego i niegłupiego.
A co tu właściwie mamy? Zaczyna się właściwie mocniej niż u Hitchcocka, bo nie trzęsieniem ziemi, a zniszczeniem planety o miłej dla ucha nazwie Ziemia. Później jest już z górki, ale też coraz ciekawiej. Są kosmici, podróż w przeszłość kresu średniowiecza. Bohaterzy trafiają w sam środek wojny luteran z katolikami i w sam środek – przepraszam za określenie – gówna, w którym gdzieś ukryto tajemniczy artefakt, czyli tytułowe Oko jelenia. Czym ono jest i po co jest komuś potrzebne? Naprawdę mam psuć komuś lekturę?
A jest co czytać. Problemem jest tylko fakt, o którym wspomniałem na samym początku – człowiek szybko odkrywa, że trzeba udać się do księgarni po kolejny tom. I kolejny i kolejny. A przecież na Pilipiuku świat się nie kończy. Bo też nie jest to powieść, która zmieni czyjeś życie, nie jest rewolucyjna czy specjalnie poruszająca. Ale – do diabła – jest wystarczająco ciekawa, by zapomnieć o świecie na kilka godzin. Czego i Wam życzę.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.