Czytać to nie znaczy zawsze to samo.
Gdybym brała udział w programie badawczym lub telewizyjnym, gdzie uczestnik popisuje się swoimi swobodnymi skojarzeniami, to na hasło „biblionetka” zareagowałabym mniej więcej tak: „książki i wszystkie czynności z nimi związane, takie jak czytanie, wypożyczanie, kupowanie, pielęgnowanie czy karmienie, pewnie zostały już tam omówione na wszystkie możliwe sposoby, a jak nie to i tak nikt nie dorówna w tych dziedzinach użytkownikom owego serwisu”. Kiedy mi się to przyśniło, zdałam sobie po przebudzeniu sprawę, że być może właśnie „tam” znajdę kogoś, kto mi pomoże. Otóż brajdaszkowie moi, istny horror szoł, zamiast czytać, zastanawiam się jak to robić. To znaczy cały czas czytam, ale nie robię tego tak na 100%. No, chyba nie muszę akurat Wam tłumaczyć, co to znaczy w tym przypadku 100%! W zasadzie to mam nadzieję, że ktoś mądry mi wytłumaczy.
Chciałabym dużo wiedzieć, rozumieć, itp. Chciałabym czuć się kompetentna w wypowiadaniu się na takie tematy jak (w porządku alfabetycznym): ekonomia, historia, polityka, technika (ok., szkoda naszego czasu) i wiele, wiele innych. Sęk w tym brajdaszkowie moi, że jeśli uda mi się pójść w ślady moich czcigodnych i świętej pamięci przodków, to zostało mi jeszcze, pi razy drzwi, 70 lat. Chyba nie muszę tłumaczyć, że to nie dużo. Poza tym biorąc pod uwagę, że za 70 lat cała ta wiedza i rozumienie, wskutek zmęczenia neuromateriału, będzie należeć do historii, to tym bardziej trzeba się sprężać. Ustalmy więc pewien aksjomat: „nie ma czasu do stracenia”! Na tym fundamencie coś trzeba budować, pytanie zaś brzmi: jak? Czy przyjąć strategię ilości – jak najwięcej, czy może jakości – jak najdokładniej. Ja mogę książkę przeczytać w kilka godzin lub w kilka dni. Przy pierwszej opcji „tracę” sporo treści, przy drugiej sporo czasu. Zużycie energii w określonym przedziale czasowym w każdym przypadku wygląda podobnie, z lekkim wskazaniem na większe zużycie po stronie czytania dokładnego czyli dłuższego. Z drugiej strony szybsze czytanie potrafi osłabić system motywacji, będący potężnym źródłem pozyskiwania i przetwarzania energii. Patrząc na taki dualizm od razu nasuwa się wniosek, że najlepszym rozwiązaniem byłby jakiś złoty środek. Otóż coraz skuteczniej eliminuję z pola widzenia zwykłe badziewie przebrane w szaty dzieł wielkich przez wielkich despotów, cwaniaków, krętaczy, kłamców czy pożytecznych idiotów mających siłę przekonywania dzięki ogromnej ilości. Więc czy to będą ekonomiczne socjalbzdury czy odwodzące od myślenia polityczne poprawności, są z pola widzenia usuwane. Na szczęście dla tego świata, a na nieszczęście dla kogoś śmiertelnego, kto chciałby przeczytać wszystko co inteligentne, mądre, prawdziwe itp., inteligentnych, mądrych, prawdziwych itp. książek zostało napisanych bardzo dużo i jest ich coraz więcej! Wezmę dla przykładu coś monumentalnego, do czego się przymierzam, a mianowicie „Ludzkie działanie” Ludwika von Misesa. Ten traktat o ekonomii to na pewno nie jest książka kwalifikująca się do kategorii „szybki numerek”. Takich przekonań nabieram do coraz większej liczby dzieł.. monumentalnych.
Może wzorować się na modelu powszechnym wśród Amerykanów, dla których specjalizacja w wąskiej dziedzinie jest ważniejsza niż kształcenie w ramach „wiedzieć o wszystkim i o niczym”. Dlaczego nie ma możliwości interesować się wszystkim i jednocześnie poświęcić się czemuś bezgranicznie (najlepszy i chyba jedyny dzisiaj uczciwy sposób na osiągnięcie sukcesu w danej dziedzinie). Odrobinę mnie to przeraża, ale chyba kwestią czasu jest znalezienie własnej specjalności. Z pewnością pomocne przy oswajaniu się z tą wąską drogą okażą się niektóre książki.
Nie chodzi mi o żaden styl bycia, życia czy najważniejszy odcinek „Mody na sukces”. Raczej o, jak to ujął Feynman, sens tego wszystkiego. Marzenia o czytaniu książek na bezludnej wyspie to według mnie świadome lub nieświadome oszukiwanie (czyli siebie i/lub innych). Ta przyjemność z czytania jest ściśle powiązana z relacjami z otoczeniem, innymi ludźmi. Ktoś może wykorzystywać czytanie książek w życiu codziennym, ktoś inny może rekompensować niepowodzenia z rzeczywistości obcowaniem z treścią książki w świecie własnej wyobraźni. W tym kontekście książka nie może być stawiana na równi z substancjami chemicznymi, których skutkiem zażywania jest odczuwanie przyjemności. Więc ten dylemat, tak sądzę, dotyczy wszystkich, nawet tych, którzy czytają tzw. "czytadła"- je również można czytać szybciej lub dokładniej, to zaś z kolei może mieć ogromny wpływ na całe życie miłośnika czytadeł, a nie tylko na ośrodki w mózgu odpowiedzialne za odczuwanie przyjemności.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.