Dodany: 27.06.2008 22:11|Autor: Macabre

Redakcja BiblioNETki poleca!

Książka: Frankenstein
Shelley Mary Wollstonecraft

3 osoby polecają ten tekst.

Narodziny "Frankensteina"


"Frankenstein" powstał prawie dwa wieki temu. Dzisiaj funkcjonuje już przede wszystkim jako pewien rozpoznawalny znak, znak w postaci olbrzyma o kanciastej głowie z zakorkowanymi uszami. To właśnie ten stwór zagnieździł się w kulturze jako frankenstein (pisany z małej litery dla odróżnienia od głównego bohatera, Wiktora Frankensteina). Każdy w zetknięciu z tą nazwą przywołuje w wyobraźni konkretny obraz. Czy wiele osób jednak wie, że autorką powieści z 1818 r. jest Mary Wollstonecraft Shelley, albo że "Frankenstein", tak często zniekształcany przez kulturę masową, to w rzeczywistości utwór poruszający istotne i problematyczne treści? Sam do niedawna nie wiedziałem o tym. Książka angielskiej autorki od lat zajmowała miejsce na jednej z półek w moim domu, ale zawsze wydawała mi się niewystarczająco apetyczna, by po nią sięgnąć, m.in. brało się to właśnie z przekonania, że to, co powinienem wiedzieć o "Frankensteinie", już wiem. To było błędne myślenie. Utwór Mary Shelley naprawdę warto przeczytać, nie tylko dlatego, że dobrze jest znać źródło późniejszych reinterpretacji i nawiązań, ale również z tak prostego powodu, że "Frankenstein" to sprawnie napisana i wartościowa książka.

Powieść Shelley szła z duchem czasów. Autorka połączyła w niej fascynacje dla żywo rozwijających się nauk przyrodniczych z romantyczną stylistyką mającą swe odbicie nie tylko w dwójce tragicznych bohaterów, ale również w licznych, plastycznie zaprezentowanych, opisach przyrody. Ta ostatnia uwolniła się już w XIX w. z więzów konwencji i we "Frankensteinie" jawi nam się w całej swej majestatycznej okazałości. Jest doskonałym, potężnym tworem boskiego kreacjonizmu, przeciwieństwem ułomnych wysiłków człowieka, których wynikiem jest tutaj odpychający mutant stworzony przez Frankensteina. Myliłby się jednak ten, kto sądziłby, że jest to powieść o Bogu i człowieku, ten pierwszy ma swoje niepodważalne miejsce w świecie wykreowanym przez Shelley i nie jest wciągnięty w zawiązane konflikty. Stają się one udziałem przede wszystkim człowieka i jego "dziecka" - Frankensteina i zdeformowanego, bezimiennego olbrzyma, którego dopiero później kultura masowa określi mianem jego stworzyciela.

Utwór napisany został w formie szkatułkowej, a nawet, jak się okazuje w trakcie dalszego czytania, mamy do czynienia ze szkatułką w szkatułce. Opowieść rozpoczyna Robert Walton, młody odkrywca, który z całego serca pragnie odbyć podróż na Biegun Północny. Szybko jednak oddaje głos Wiktorowi Frankensteinowi, którego znajduje daleko na północy na pływającej krze lodowej, skrajnie wyczerpanego i zrezygnowanego. W pierwszej części (sam pozwoliłem sobie podzielić powieść na umowne części) nasz bohater opowiada o swojej wielkiej pasji i, bez dwóch zdań, jest to ukłon autorki w stronę nauki, która zresztą zajmowała dużo miejsca w jej życiu. Ta pierwsza część jest też wyrazem wielkiej wiary w człowieka i jego zdolności pokonywania i przekraczania barier, w jego twórcze możliwości. Wiktor Frankenstein, pełen zapału i nadziei, przekroczył barierę, ze zgrozą odkrył jednak, że zrobił o jeden krok za daleko. Ale było już za późno. Wraz z powstaniem monstrum kończy się idealistyczny sen i rozpoczyna tragiczna droga - nie tylko głównego bohatera, ale również jego "dziecka".

"Frankenstein" straciłby prawie wszystko, gdyby nie druga część, gdyby nie szkatułka w szkatułce, a więc opowieść samego stwora. W tym miejscu muszę powiedzieć, że niełatwo przychodzi mi określanie go w ten i podobny sposób, bo, chociaż nie dana mu była człowiecza powierzchowność, to serce i umysł były w pełni ludzkie. Rzeczą subiektywną jest stwierdzenie, która z dwójki postaci jest bardziej tragiczna. W moim odczuciu jest nią frankenstein. Trudno spuentować historię opowiedzianą przez niego. Czy jest to triumf powierzchowności nad prawdziwym człowieczeństwem? Bez wątpienia jest to smutny upadek istoty, która w swoim totalnym wyobcowaniu nie mogła nawet określić, jakie miejsce zajmuje w świecie, w którym przyszło jej żyć. Teraz, gdy przypominam sobie historię opowiedzianą przez frankensteina, jej tragizm przemawia do mnie jeszcze bardziej. Miesiące złudzeń, nadziei i chwila, w której wszystko pękło. A Wiktor Frankenstein? Pozostanie on bez wątpienia człowiekiem, który nie był w stanie unieść odpowiedzialności za stworzone przez siebie dzieło. Pozostanie człowiekiem... i nikim więcej.

Na zakończenie mogę powiedzieć, że odbiór utworu psuły mi czasami utrzymane w iście romantycznym stylu dialogi i monologi, które bez wątpienia, w założeniu autorki miały uwydatniać tragizm bohaterów, dzisiaj jednak nie współgrają one do końca ze smakiem czytelnika, który potrzebuje większej dozy autentyzmu, ale to już kwestia pewnych konwencji i stylistyki. Bez względu na to, utwór Mary Shelley jest dziełem wymownym i przemawiającym do uczuć oraz wrażliwości także współczesnego człowieka, stawiającym liczne pytania, w szczególności te o istotę człowieczeństwa.

Polecam!

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 11448
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 9
Użytkownik: WBrzoskwinia 01.07.2008 18:24 napisał(a):
Odpowiedź na: "Frankenstein" powstał pr... | Macabre
Jakie to cenne i ciekawe, że ktoś jeszcze nie tylko czyta, ale i poleca takie starocie! Trzeba jednak podkreślić, że nie ma takiej możliwości, by literatura sprzed dwóch stuleci była tak napisana (stylistycznie i treściowo), jakby powstała wczoraj. To, co dziś niby "psuje", polega po pierwsze na oddmiennych gustach ludzi epoki, ale chyba bardziej na korespondencji z ówczesnym kontekstem literackim, którego dzisiejszy odbiorca nie zna. W szczególności "Frankenstein" stanowi m.in. dyskusję z sentymentalistycznym nurtem oświeceniowej filozofii człowieka: "Emila" Rousseau z przyległościami w tamtym czasie znał każdy czytelnik "Frankensteina", więc nie miał żadnych problemów w zrozumieniu treści dialogów bądź monologów, które dziś nieczytelne są traktowane jako dłużyzny (dziś bowiem łatwiej oskarżyć Mary o dłużyzny, niż dostrzec, że to złudzenie wynikające z tego, że się nie zna "Emila" i spółki). Tę książkę czyta się zatem naprawdę niełatwo. Racja w tym, że przeczytać ją warto, przede wszystkim dla tego, co podkreślone w recenzji: treści uniwersalnych, aktualnych i dziś, obracających się nie tylko wokół pytań o etyczną ocenę wchodzenia człowieka w kompetencje Boga, ale i wokół odpowiedzi. Moment wcześniej, przed końcem Oświecenia, w ogóle nie zrozumiano by tak postawionej sprawy, zaś romantycy po doświadczeniach wydarzeń z przełomu wieków widzieli to inaczej, podczas gdy teraz znowu podchodzi się do tego pseudoliberalistycznie, na zasadzie "nie ma sprawy" (nieprzypadkowo niedawno powstała pierwsza porządna adaptacja filmowa Brannagha: książka Mary do dziś zachowuje wartość ostrzegawczą). To dla wszystkich, a dla tych sympatyków gatunku, których nie zraża filozoficzność treści i odległość w czasie, oryginał jest cenny nie tylko dlatego, że Frankenstein-potwór stał się mitem (ja go piszę z dużej litery: przecież to osoba, którą Wiktor Frankenstein powołał do życia, więc jako jego "dziecko" dziedziczy jego nazwisko, przy czym nie w książce; w książce to jest człowiek bez nazwiska), lecz i dlatego, że to jedno z najwcześniejszych ogniw później szeroko rozwiniętej literatury fantastyczno-naukowej, i dlatego, że jest to kontynuacja bardzo dawnego w kulturze wątku homunculusa, i dlatego, że rzecz nie jest jednowymiarowa, można ją różnie, przenośnie interpretować. Ale chyba też dlatego, że rzecz pachnie mistyką. Frankenstein narodził się dokładnie tej samej nocy i w tym samym miejscu, co i postać autorstwa doktora Polydoriego, która w blisko wiek później dzięki Bramowi Stokerowi stała się takim samym mitem: najsławniejszym wampirem literatury - to raz, a dwa: jak to nieraz w literaturze bywa, i Frankenstein, i Drakula mieli swoje historyczne pierwowzory...
Użytkownik: Macabre 01.07.2008 20:42 napisał(a):
Odpowiedź na: Jakie to cenne i ciekawe,... | WBrzoskwinia
Jeszcze cenniejszym jest, gdy ktoś chce odnieść się do czyjejś recenzji i to w tak długiej formie. Twój komentarz wypadłoby by wręcz nazwać komentarzem uzupełniającym.

Użycie słowa "psuje", a także niepozornego "iście" ma, istotnie, wydźwięk pejoratywny. Trochę niefortunne złożenie. Ot, styl powieści nie do końca koresponduje ze smakiem współczesnego czytelnika.

Czy dzisiaj podchodzi się do tego tematu pseudliberalistycznie? Bez wątpienia taka pseudoliberalistyczna myśl jest wiodąca, do niedawna utożsamiana z nieznależnością myślenia, ale z zadowoleniem zauważam, m.in na różnych forach, że nie tylko ludzie zacietrzewieni dostrzegają niebezpieczeństwa, które niesie postępowość, ale także coraz więcej inteligentnych jednostek, które potrafią odrzucić, to co wadliwe i przyjąć, to co dobre. Zresztą w globalnej wiosce nie ma już tak naprawdę jednego autorytatywnego poglądu na rzeczywistość.

Pisząc frankensteina (tak, będę już w tym miejscu konsekwentny) z małej litery wpadłem we własną pułapkę. Pytając bowiem o istotę człowieczeństwa dałem nieostrożnie odpowiedź pośrednio właśnie w użytej przez mnie formie. Odarłem frankensteina z jego jednostkowości, a więc nie dość, że go zwyzywałem w całej recenzji od mutantów, stworów, potworów, to jeszcze nie dałem mu się cieszyć prymarną cechą każdego człowieka. Cóż, zupełnie nieświadomie, bo daleki jestem od tak jednoznacznej oceny tego bohatera. Mało tego, jest to postać jak najabardziej ludzka, która winna jest nie temu, że powstała (to już wina Wiktora Frankensteina), lecz późniejszym czynom. To już jednak wyłącznie moje zdanie.
Użytkownik: WBrzoskwinia 02.07.2008 17:34 napisał(a):
Odpowiedź na: Jeszcze cenniejszym jest,... | Macabre
Co do tego, że tę książkę się niełatwo czyta, zgadzamy się, i to jest obiektywne. Idzie o to, że tak jest nie dlatego, że ona jest "zepsuta" sama w sobie z winy np. autora, tylko dlatego, że to my różnimy się od ówczesnych czytelników (tzn.: jej styl niczego nie psuje, tylko my mamy inny odbiór - a to nie to samo).
Przykład filmu Brannagha nasunął mi się w związku z tym właśnie, że uwielbienie postępu nie jest już dziś tak bezdyskusyjne, jak w XVIII wieku (co prawda, naprawdę wtedy też było dyskusyjne, tylko z innych pozycji: postęp krytykowano za to, że w ogóle był postępem, zmianą).
Frankenstein-potwór to nie kwestia wyzwisk ani własnego zdania: to naprawdę jest potwór, czyli istota "po-tworzona" przez bohatera jako wyglądem odrażająca, zatem postrzegana jako potwór przez zbiorowość i przez tę zbiorowośc za to odrzucana (to i następne należy do głównej problematyki tej książki). Oczywiście, że za swoją reakcję na to odrzucenie, za swój odruch zemsty, odpowiada już ona sama, a nie jej twórca: tak ten bohaterpostać jest skonstruowany, to widać, więc to nie kwestia jednostkowej interpretacji indywidualnego czytelnika, tylko faktu z rzeczywistości powieściowej.
No i rzeczywiście: rozszerzyłem recenzencką informację o treści i charakterze dzieła o to, czego mi brakowało w recenzji, a to po to, żeby odbiorca recenzji łatwiej mógł pojąć, czy i w jakich jego zainteresowaniach dzieło może się znajdować. Szło mi o to, by do tego kardynalnego i jak najsłuszniejszego wniosku w recenzji, ujawniającego wartość aktualną dzieła, dodać wiadomość, że je można (trzeba?) czytać też jako dokument, świadectwo swoich czasów (a jeśli tak czytać nie trzeba, to na pewno przy czytaniu dzisiejszym trzeba wziąć porządną poprawkę na to, że ono nie powstało dziś ani wczoraj, więc znaczna część dzisiejszych kryteriów oceny czy odbioru musi odpaść).
I teraz na boku zdanie z własnego doświadczenia: jeśli już umieć się choć trochę zdystansować względem swego dzisiejszego "ja", starocie różnego rodzaju stają sie niespodzianie cudne, a może i cudowne, poczynając od secesyjnej popielniczki albo rolls-royce'a silver cloud z 1907 roku, kończąc na "Opowieściach Okrągłego Stołu" zasadniczo z XV wieku, a o dużo starszych korzeniach.
Użytkownik: Macabre 02.07.2008 21:17 napisał(a):
Odpowiedź na: Co do tego, że tę książkę... | WBrzoskwinia
Myślę, że aprobata dla szeroko rozumianego postępu miała do niedawna równie bezrefleksyjny charakter, jak w początkach Oświecenia. A czy postęp krytykowano z tak uproszczonych pozycji, nie mi to oceniać, bo nie zagłębiałem się w literaturę XVIIIw., dość jednak przypomnieć "Podróże Guliwera" Swifta by zauważyć, że i wtedy krytyka taka pojawiała się i na pewno nie na zasadzie opętańczego negowania wszystkiego, co nowe.

Ostatni akapit w dużej mierze był na poły żartobliwy z mojej strony, ale przecież nie da się zaprzeczyć, że wyrażenia takie, jak: mutant, stwór, potwór odzierają daną postać z człowieczeństwa i mają wyraźnie negatywne zabarwienie. Pisząc o własnym zdaniu, miałem na myśli kwestię winy, chociaż, uprzedzajac Twoją odpowiedź, większość, jeśli nie wszyscy, będą, co do tego zagadnienia zgodni, toteż może ostatnie zdanie jest niepotrzebne, skoro jesteśmy już tak drobiazgowi.

Oczywiście jestem w pełni świadom zmieniających się gustów literackich, więc myślę, że wątek stylu jest już niepotrzebnie roztrząsany.

Pozdrawiam
Użytkownik: Bohun 04.07.2008 20:37 napisał(a):
Odpowiedź na: Myślę, że aprobata dla sz... | Macabre
"Frankensteina" czytałem jakiś czas temu i - jakkolwiek zaskoczyło mnie jego humanistyczne przesłanie (które ginie zwykle w potocznym wyobrażeniu o tej historii, redukującym ją do prymitywnego horroru) - nie mogłem oprzeć sie wrażeniu przeraźliwej nudy, która przez długi czas wiała z tej powieści. Nuda ta była spowodowana denerwującą manierą autorki, którą cechowała egzaltacja i niedojrzałość. Sądzę, że tylko część odpowiedzialności za tę manierę może przyjąć na siebie czas, w którym powieść powstała (1. połowa XIX wieku). Przecież wiek XIX to złoty okres powieści i powstało w tym okresie wiele arcydzieł, które dziś nie drażnią nas tym, w jaki sposób są opowiedziane. Także płeć autorki (bez obrazy) nie jest tu żadnym wytłumaczeniem - wszak arcydzieło "Wichrowe wzgórza" napisała również kobieta i to zaledwie ok. trzydzieści lat później.
Warto jednak przeczytać "Frankensteina" (co wymaga dużego samozaparcia), aby dowiedzieć się, że nasze dzisiejsze obawy wobec skutków rozwoju medycyny, genetyki czy biotechnologii istniały już (w prymitywnej formie) w świadomości człowieka z 1. połowy XIX wieku, ale warto też pamiętać, że jest to literatura z niższej półki, która nie dostarczy nam wzruszeń, ani wrażeń estetycznych, ani tez zbyt bogatego materiału do przemyśleń.
Użytkownik: Macabre 04.07.2008 21:27 napisał(a):
Odpowiedź na: "Frankensteina"... | Bohun
Warto też pamiętać, że to subiektywne zdanie Bohuna.
Użytkownik: Bohun 05.07.2008 08:43 napisał(a):
Odpowiedź na: Warto też pamiętać, że to... | Macabre
Bez obrazy - wszystkie nasze opinie i komentarze na temat książek są subiektywne. Inna rzecz - moja opinia o "Franksensteinie" nie jest odosobniona.
I jeszcze jedno - czasami o "średniej" książce można napisać ciekawą i wartą lektury recenzję. I tak też jest w tym wypadku. Twoją recenzję "Frankensteina" przeczytałem z prawdziwą przyjemnością.
Pozdrawiam
Użytkownik: Macabre 06.07.2008 22:37 napisał(a):
Odpowiedź na: Bez obrazy - wszystkie na... | Bohun
Pewne wartości da się sprawdzić obiektywnie, a "Frankenstein" takie posiada. A czy jest to utwór z niższej półki? To zależy o ilu półkach mówisz. Jeśli o 10, to w porządku. Jeśli o dwóch, czy trzech, to raczej stawianie tej powieści w tym samym szergu, co przykładowo dziełka pani Nory Roberts jest trochę niestosowne. Jeśli mielibyśmy się licytować na to, czyja opinia jest bardziej odosobniona, to myślę, że ja ze swoją nie zostałbym w tyle, o czym świadczą chociażby tutejsze wpisy.
Użytkownik: Teofila 05.07.2008 21:02 napisał(a):
Odpowiedź na: "Frankenstein" powstał pr... | Macabre
A ja właśnie uważam "Frankensteina" za bardzo wciągającą książkę, i bardzo ciekawą. Warta przeczytania, choćby po to, by pozbyć się stereotypów dotyczących tego dzieła, bo właśnie jest to wiele więcej niż "opowiadanie o znanym potworze". Zmusza do przemyśleń.
Świetna recenzja!
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: