Dodany: 16.06.2008 00:35|Autor: hburdon
Kontrkonkurs dla Natii
Howgh!
1.
- Nie. Dziś nie będziemy rozmawiać z wodzem. Jeszcze nie teraz. Uważam... wyjątkowo zgadzam się z Brickenridge’em. Tyle że z innego powodu. Pamiętacie, że według naszych informacji żona wodza jest nie Indianką, lecz białą kobietą? Białą kobietą z miasteczka. Nazywa się B. Wódz przyjął jej nazwisko, nie ona jego. Tak jest; wydaje mi się, że jeśli wrócimy do miasteczka i opowiemy mieszkańcom o planach rządowych, podkreślając korzyści płynące z posiadania tamy i sztucznego jeziora w miejscu skupiska lepianek, a dopiero później wypiszemy ofertę i niby przez pomyłkę, rozumiecie, zaadresujemy ją do żony, to wtedy nasze zadanie będzie znacznie łatwiejsze.
Spogląda w dal na mężczyzn stojących na starych, rozklekotanych, zygzakowatych rusztowaniach, które w ciągu setek lat pokryły gęsto skały wokół wodospadu.
- Gdybyśmy natomiast spotkali się z wodzem teraz i złożyli mu ofertę bez uprzedniego przygotowania gruntu, moglibyśmy napotkać u tego Nawaha zażarty upór wynikający z przywiązania do... domu, chyba tak trzeba nazwać tę ruderę.
Już mam im powiedzieć, że nie jesteśmy Nawahami, ale co to ma za sens, skoro oni i tak nie chcą słuchać? Wszystko im jedno, do jakiego należymy plemienia.
2.
- Jak mogłem się nauczyć czytać i pisać? – pytał Wódz W. H. z udanym gniewem, znowu podnosząc głos, żeby doktor D. go słyszał. – Gdziekolwiek rozbiliśmy namiot, natychmiast zaczynano wiercenia. Jak tylko zaczynano wiercić, znajdowano ropę. A jak tylko znaleziono ropę, kazano nam zwijać namiot i wynosić się gdzie indziej. Byliśmy żywymi różdżkami. (…) Byliśmy koczującym ożywieniem gospodarczym i zaczęliśmy nawet otrzymywać zaproszenia od najlepszych hoteli, ze względu na ruch w interesie związany z naszym przybyciem. Niektóre z tych zaproszeń były bardzo kuszące, ale nie mogliśmy z nich skorzystać, bo byliśmy Indianami, a wszystkie te eleganckie hotele, które nas zapraszały, nie przyjmowały Indian. Powiadam ci, Y., przesądy rasowe to rzecz straszna. Naprawdę. To potworne, kiedy przyzwoitego, lojalnego Indianina traktuje się jak jakiegoś czarnucha, żydłaka, makaroniarza czy portorykańca.