Dodany: 14.06.2008 00:49|Autor: hburdon

Ogród bez granic


Skończyłam tom pierwszy „Pana Lodowego Ogrodu” i chcę więcej.

Na okładce fragment recenzji Dukaja: „Mnożąc realizm przez fantastykę, Grzędowicz osiąga efekt jeszcze większego autentyzmu: elementy fantastyczne nie niwelują, ale wzmacniają, powiększają cechy charakterystyczne – niczym soczewki w mikroskopie”*. W „Panu Lodowego Ogrodu” Grzędowicz mnoży również fantasy przez science fiction, podobnie wzmacniając cechy obu gatunków.

Pochodzący z przyszłości naszego świata Vuko Drakkainen zostaje wysłany z misją ratunkową na odległą planetę, scenerią przypominającą typową średniowieczną fantasy. Jego zadanie polega na odnalezieniu zaginionych członków wcześniejszej misji. Grzędowicz zadał sobie chyba pytanie, czy możliwe jest uczynienie głównym bohaterem Jamesa Bonda i sprawienie jednocześnie, żeby był wiarygodny. Odpowiedzią była fantastyka naukowa: heroiczne czyny Drakkainena byłyby niemożliwe bez cyfrala, mózgowej wszczepki bionicznej. Z cyfralem jest niemal niezwyciężony. Niemal…

Pojawia się też w książce drugi narrator, Młody Tygrys, przyszły cesarz Amitraju, pochodzący z podbitego przez Amitrajów narodu Kirenenów. Jego opowieść to klasyczna fantasy i klasyczna historia dorastającego władcy, mało oryginalna i przewidywalna: o surowej dyscyplinie i sprawiedliwym nauczycielu, rywalizacji pomiędzy braćmi, pierwszych miłościach, pałacowym przewrocie. Jednak Grzędowicz jest zbyt sprawnym rzemieślnikiem, by nie opowiedzieć jej dobrze. Podoba mi się, jak subtelnie zaznacza niektóre rozwiązania – o tym, co stało się z Kimir Zyłem, dyskretnie szepcze czytelnikowi do ucha.

Jednak najbardziej ujmującą postacią jest Vuko Drakkainen, ten wychowany w Chorwacji syn Polki i Fina, ironiczny twardziel rodem z MacLeana i Chandlera, który potrafi tak rozkosznie kląć po chorwacku! Drakkainen obserwuje baśniowy świat przez pryzmat science fiction; jego wysiłki naukowego objaśnienia magii są zabawne, ale jednocześnie przypominają, że magia nie jest logicznym elementem naszego świata. Czytając Tolkiena godzimy się z faktem, że wrota otwierają się po wypowiedzeniu magicznego zaklęcia, a komunikacja odbywa za pomocą czarodziejskiej kuli. Grzędowicz nie pozwala czytelnikowi na takie lenistwo, stale każąc mu szukać granicy między rzeczywistością a złudzeniem i alternatywnych wytłumaczeń niewytłumaczalnych zjawisk.

„Pan Lodowego Ogrodu” to niezwykły amalgamat gatunków i konwencji. Grzędowicz potrafi przerażać jak król horroru, żeby za chwilę przyprawić czytelnika o szczery wybuch śmiechu. Okrasza też książkę nawiązaniami do kultury niskiej i wysokiej, literatury, filmu, gier komputerowych i malarstwa. Jest tu nie tylko Bond ze swoimi gadżetami, ale i grajek z Hamelin, i „Jądro ciemności”, i kruk o Poe-tyckim imieniu Nevermore. Grzędowicz nie uznaje ograniczeń, i słusznie, skoro i bez nich potrafi uniknąć chaosu i stworzyć spójną całość.

Na dodatek finał jest dokładnie taki, jak lubię. Niby coś się kończy – ale nie do końca. Drzwi zostały tylko przymknięte, kusi, by chwycić za klamkę, i… otworzyć tom drugi.


---
* Jarosław Grzędowicz, „Pan Lodowego Ogrodu: Tom 1”, Fabryka Słów, Lublin 2005, ostatnia strona okładki. Cytat pochodzi z recenzji zbioru opowiadań Grzędowicza „Księga jesiennych demonów”, pierwotnie w miesięczniku „Nowa Fantastyka” nr 257 (2004-02).

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 7935
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: McAgnes 21.06.2008 02:06 napisał(a):
Odpowiedź na: Skończyłam tom pierwszy „... | hburdon
Pierwsze zdanie jest idealnie dobrane. Miałam dokładnie tak samo, chciałam więcej.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: