Przyjemność z odkrycia tego, co ukryte...
Opowiem Wam bajkę z dreszczykiem. Dawno, dawno temu (w zeszłym tygodniu) Misiak zapragnął przeczytać kryminał, jak bardzo często mu się już zdarzało. Jednak chciał czegoś nowego, świeżego. Bo choć klasyków kryminałów mamy wielu i lektura ich powieści przynosi mnóstwo radości, zawsze jest w jakiś sposób schematyczna. Dlatego Misiak powiedział "Au revoir" Francuzowi z wielkimi wąsami ("Ależ, monsieur, jestem Belgiem, nie Francuzem!". "Proszę wybaczyć, panie Poirot"). Odmówił zaproszenia do St. Mary Mead, gdzie panna Marple z pewnością uraczyłaby go angielską herbatą i ciastem z dodatkiem świeżych ploteczek. Nie chciał także widzieć angielskiego gentlemana z fajeczką - Sherlocka Holmesa. Nie zapukał również do kancelarii błyskotliwego Perry'ego Masona, pomimo kuszącej powierzchowności Delli Street. Niech sobie poromansują w spokoju. W końcu powiedział też "Marlowe, odpocznij od brudu świata" detektywowi stworzonemu przez Raymonda Chandlera.
Z drugiej strony, kiedy sięga się po coś nowego, zawsze istnieje ryzyko rozczarowania. Dlatego też Misiak czuł, jakie ogromne ryzyko podejmuje. Przecież - wy wiecie o tym najlepiej, miłośnicy zagadek - pozory mylą. Ileż to razy coś, co określano jako fascynujący kryminał, okazywało się totalną porażką (jak nasz rodzimy "Żniwiarz") czy popłuczynami po niezrównanej królowej gatunku Agacie Christie (takie odtwórcze pisarstwo uprawia zdaniem Misiaka Caroline Graham).
W końcu Misiak postawił wszystko na jedną kartę - a raczej na jedną książkę. Wybór padł na książkę Laury Lippman. Misiak musiał przyznać, że "To, co ukryte" stało się dla niego istnym odkryciem.
Zaskakująca, ciekawa okładka - lalki Barbie uwiecznione w jakimś tańcu na trawie (Wydawnictwo Amber, Warszawa 2008). Już pierwsze strony odesłały Misiaka do zbrodni popełnionej na dziecku. Jednak tak naprawdę jedyne, co wiedział Misiak, jak i każdy inny czytelnik, to fakt, iż dziecko umarło, a dziewczynki skazane za jej śmierć spędziły siedem lat w poprawczaku. Wracają, aby zacząć życie od nowa... Nie jest to jednak proste. Niedługo potem znika kolejne dziecko, a Ronnie i Alice ponownie stają się podejrzane.
Cóż to za zabawa z czytelnikiem! Misiak był rozdrażniony (choć świadczyło to o pozytywnych uczuciach względem czytanej książki). Wszyscy bohaterowie wiedzą, co się wydarzyło, ale ani oni, ani narrator nie dzielą się tymi informacjami. Dopiero stopniowo na kartach powieści odkrywa się mroczna, budząca przerażenie prawda... Misiak odczuł dreszcze...
Stwierdził, że powieść ma naprawdę wiele atutów. Jest napisana tak wciągająco, że trudno się oderwać, napięcie rośnie z rozdziału na rozdział. U Lippman występuje cały tłum ciekawych postaci o pogmatwanych życiorysach: dwie dziewczynki-morderczynie, nietuzinkowa matka jednej z nich, wybijająca się dziennikarka, policjantka polskiego pochodzenia i kobieta sukcesu nieumiejąca się uporać z tragedią z przeszłości. Narracja przypomina scenę, gdzie raz po raz światło reflektora pada na inną osobę. Układanka łączy się w przerażającą historię...
Misiak zamknął książkę i stwierdził, że warto było odkryć z mniejszą (co prawda, to prawda) niż detektywistyczna zaciekłością "To, co ukryte". A jaki morał z tej bajki? Żaden - Misiak po prostu po raz kolejny nie odkrył, co zdarzyło się naprawdę. I przed snem postanowił sobie, iż z następnym kryminałem pójdzie mu lepiej. I wiedział, że prawdopodobnie to postanowienie spełznie na niczym :).
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.