Białe na czarnym (
Gallego David Rubén González)
Przeczytałam w dwa dni. Przeczytałabym w jeden, ale obowiązki wzywały.
I nadal czuję się nieswojo. Niektóre zdania na zawsze utknęły mi w pamięci i wychodzą na wierzch w najmniej oczekiwanym momencie.
Taka gorzka ironia przebijająca pomiędzy obojętnymi słowami. Taki żal, nienawiść.
Próba zapamiętania wszelkich możliwych, aczkolwiek nielicznych dobrych chwil.
Najbardziej uderzyło mnie sformułowanie, używane przez ludzi tak często - "przyjaciele na całe życie". Ile w tych - niby niepozornych słowach okrucieństwa!
Zaciskały się dłonie i zęby gdy czytało się o Regulaminie, o leniwych pracownikach, którzy woleli zagłodzić dzieci niż przynieść wiadro kaszy, bo ciężkie. Jak spokojnie mówią dziesięciolatkowi, że oczywiście, pójdzie do domu starców, gdzie umrze, oczywiście, przecież to naturalne i na nic pomogą krzyki i płacze, że nie chce się umierać nie osiągnąwszy nawet pełnoletności.
Wstrząsa argument dyrektora domu starców, że nie może przyjąć chłopca, bo chłodnie są zepsute.
Chciałam się odwrócić od tej książki, od tego dokumentu, chciałam udawać, że takie coś nie istnieje, ale się nie dało. Hipnotyzowało, kazało czytać, krzyczało "zobacz!".
Patrzyłam więc, a w umyśle nad całym chaosem myśli dominowała jedna - co dalej?
Verdiano, dziękuję, że mi ją pożyczyłaś.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.