Dodany: 22.05.2008 11:44|Autor: Agis
The Dark Side of the...
Czytałam „Modlitwę za Owena” zastanawiając się, po co, u diabła, autor mi o tym wszystkim opowiada. I jeszcze jak opowiada. Najpierw zapowiedź historii. Potem historia. Potem historia powtórnie, bo a nuż nie do końca zrozumiałam. I po dwóch stronach wyciąg najważniejszych wydarzeń — dla utrwalenia. Akcja w tempie ślimaczym posuwa się do przodu, o ile właśnie nie robi kilku kroczków w tył. Ech… Cisnęłam książkę w kąt i zabrałam się za nową powieść Axelsson. Od razu odetchnęłam z ulgą. Treści w tym pisaniu akurat dokładnie tyle, ile lubię. I to traktowanie czytelnika jak osoby dociekliwej i myślącej, której nie trzeba podetknąć całej prawdy pod nos, żeby ją raczył zauważyć. Ulga jednak dotyczyła tylko sposobu pisania, a nie fabuły, bo autorka jak zwykle konfrontuje czytelnika z tym, co trudne, wstrętne, budzące lęk i grozę, z tym, co zwykle zamiata się pod dywan, wytrwale usuwa z codziennego kadru.
Czytam opis z okładki „Tej, którą nigdy nie byłam” (wyd. WAB, 2008). Alternatywne żywoty tajemniczej MaryMarie. Sparaliżowany mąż przykuty do inwalidzkiego wózka. W jednym żywocie otoczony opieką, w drugim odłączony od respiratora. Kilka faktów, które tak naprawdę niewiele mówią o zawartości tego tomu. Czytając opisy okładkowe często czuję się tak samo jak wtedy, gdy widzę, że film „Amelia” określany jest mianem komedii romantycznej. Ciach i za jednym zamachem odzieramy sztukę z tego, co w niej najważniejsze, pozbawiamy głębi i oryginalności. Tylko że ja zawsze mam wrażenie, iż konkretna scenografia w książkach Axelsson służy przede wszystkim snuciu refleksji i stawianiu pytań ogólniejszej natury. Tym razem pyta o to, co kryje się pod maską sukcesu, mówi o tym, jak trudno wyjść z własnej klatki, co możemy uczynić sobie nawzajem (i dobrego, i złego) i jak ważne jest zawalczenie o samego siebie. Przynajmniej ja czytając tę książkę myślałam o takich rzeczach. Wierzę, że inaczej było w przypadku innych czytelników, bo rozmowy po lekturze jej wcześniejszych powieści umacniały mnie w przekonaniu, że potrafi ona poruszyć każdego czym innym, znaleźć dla każdego, kto chce jej słuchać zakopaną sprawę do rozwiązania, lęk, któremu czas stawić czoło czy niepokój, który wreszcie trzeba rozwiać.
Cenię Majgul Axelsson za niezwykłą wrażliwość, poruszanie problemów społecznych (tym razem to handel ludźmi i nieletnia prostytucja), wnikliwe analizy psychologiczne, nie pozostawiające złudzeń uwagi o władzy i polityce (lubujący się we frazesach premier w zależności od potrzeby nazywający handel ludźmi, przestępczość, opiekę psychiatryczną bądź traktowanie przyrody największą hańbą naszych czasów). Cenię tym bardziej, że choć bohaterowie jej książek są nieprzystosowanymi kalekami emocjonalnymi, których życiorys kryje wiele zachlapanych cierpieniem stron, to autorka stroni od wyroków i ocen, stara się przede wszystkim zrozumieć. To współczujące zrozumienie nie obejmuje w tej powieści chyba tylko Magnusa, wykorzystującego poniżenie młodej prostytutki do zabłyśnięcia w medialnym świecie.
I ciągle się zastanawiam, czy ta książka mnie właściwie przygnębia, czy pozwala na swoistą katharsis? Bo z jednej strony świadomość jest czynnikiem rozpraszającym lęk, ugruntowuje i terapeutyzuje. Nie jestem strusiem, zawsze lepiej się czuję gdy wiem, niż gdy nie wiem. A z drugiej strony trudno pogodzić się z ciemną stroną wcale nie Księżyca, tylko Ziemi. Trudno jest zaglądać do tych bagienek, które zazwyczaj pozostają poza sferą naszych zainteresowań i uświadomić sobie, że to wydarza się rzeczywiście. Świadomość wyzwala i jednocześnie rodzi cierpienie. I może to o to chodzi? O to, by zaakceptować, że w czasie życia na tej zielonej planecie doświadczamy różnorodnych emocji i warto pracować nad przeżywaniem cierpienia, złości, bezsilności i żalu…
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.