Dodany: 19.05.2008 14:54|Autor: norge
Smutne oczy Anny
Między książką, autorem a czytelnikiem musi się wytworzyć specjalna, intymna więź. Tylko wtedy może się zdarzyć, że przewracając kolejne kartki zatrzymujemy się na chwilę, gdzieś tam w środku i pomiędzy. Tak dzieje się podczas lektury „Anny Kareniny”. Jeśli ktoś zechce i potrafi, to z tej jednej tylko książki może dowiedzieć się niemal wszystkiego o sobie, kobiecie i miłości. Nie ma żadnego znaczenia, że jest połowa XIX wieku, a bohaterka ubrana jest w krynolinę i siedzi w powozie, a nie w samochodzie. Anna wymarzyła sobie miłość, której nie ma. Kiedy to zrozumie, chce umrzeć.
Lew Tołstoj tak wspominał twórczy impuls, który doprowadził do powstania „Anny Kareniny”: „Leżałem na kanapie i paliłem. Czy zamyśliłem się bardzo, czy też opierałem senności, nie wiem, wtem nagle mignął mi obnażony niewieści łokieć wytwornej arystokratycznej ręki. Mimo woli zacząłem przypatrywać się widziadłu. Pokazało się ramię, szyja i wreszcie cały obraz pięknej kobiety w stroju balowym, jak gdyby prosząco wpatrzonej we mnie smutnymi oczyma. Przywidzenie znikło, ale nie mogłem już uwolnić się od tego wrażenia, prześladowało mnie we dnie i w nocy i żeby uwolnić się od niego, musiałem dlań szukać wcielenia. Oto początek”*.
Może to fantazja, może prawda – nie wiadomo, ale opis ten w pewien sposób się potwierdza. W zamierzeniu Tołstoja „Anna Karenina” miała być moralitetem o nierozerwalności i boskiej sankcji małżeństwa. W miarę kolejnych redakcji tekstu (Tołstoj miał w zwyczaju przepisywać każde swoje dzieło po siedem razy!) wydaje się, że historia wymyka mu się spod kontroli, jak gdyby smutne oczy Anny chciały pokazać coś innego, coś, co nie pozwoli na jej ostateczne potępienie. Postać zaczyna żyć własnym, niezależnym od intencji pisarza życiem. Zamiast perypetii złej i niewiernej żony, która dla zaspokojenia swoich potrzeb porzuca szlachetnego męża, wszystko się komplikuje i przestaje być jednoznaczne. Zdawać by się mogło, że miłość Anny do Wrońskiego to nieszczęście i hańba. Ale mimo wszystko to miłość. „Mnie pomsta – ja oddam”** – powtarza Tołstoj spoglądając w niebo, ale wygląda na to, że w tym niebie widzi tylko pustkę.
Anna, formalnie winna rozpadu małżeństwa, zostaje rozdzielona ze swoim ukochanym synkiem Sieriożą. Arystokratyczne otoczenie zaczyna traktować ją jak wyklętą. Widzimy, jak bohaterka stopniowo pogrąża się w negatywnych emocjach, za które w jakiejś mierze sama jest odpowiedzialna. Kochając, nie może porzucić tego, co nazywa światem, bo bez tego świata nie mógł żyć Wroński. Kocha go zbyt mocno. Tak mocno, iż zaczyna nienawidzić człowieka, od którego miłości jest całkowicie uzależniona. Nie interesuje się nowo narodzoną córeczką. Już wiadomo, że nie będzie happy endu.
Powieść rozwija się dwuwątkowo. Równolegle do dramatu Anny śledzimy dzieje miłości i dojrzewania duchowego Konstantego Lewina. Jest on człowiekiem prostym, szczerym, brzydzącym się zakłamaniem. Patrzy na ziemię oczyma poety. Widzi wspaniałą ślizgawkę, na której spotkał księżniczkę Kitty Szczerbacką, widzi, jak piękna jest praca chłopów, widzi piękno zimy, owej zimy, kiedy pokochał Kitty i Kitty powiedziała, że go kocha. Po ślubie młoda para zamieszkuje w majątku Pokrowskie. Wychwalany przez Tołstoja model wiejskiego życia, a co za tym idzie - wiara Lewina w chłopską prostotę i wrodzoną intuicję moralną są urocze, ale jednocześnie dość naiwne. Chyba nie jest to aż takie proste, jak wydaje się Konstantemu, że poprzez sam powrót do natury i odkrycie w sobie sumienia człowiek może uzyskać cudowne remedium na dylematy i rozterki moralne, trudne wybory, męki rozważania pytań, na które nie ma odpowiedzi.
Opowieść o Konstantym Lewinie zawiera jedną, może dwie dłużyzny. Najtrudniej było mi przebrnąć przez kilkustronicowe wybory gubernialne, który to wątek uważam za zupełnie przegadany i nic specjalnego niewnoszący do treści. Natomiast opis polowania na bekasy, koszenie łąki, wyścigi konne, wreszcie ślub Lewina i Kitty w cerkwi – rewelacja!
„Anna Karenina” jest dziełem wieloznacznym. Krytyczna wymowa powieści sięga chyba o wiele dalej, niż chciałby Lew Tołstoj. Z opowiedzianej historii jasno przebija oskarżenie rosyjskiej kultury drugiej połowy dziewiętnastego wieku. Nie wiem, jak odebrano książkę wtedy, gdy powstała. Patriarchalna tradycja była sprawą tak oczywistą, jak to, że po nocy następuje dzień. A przecież gdyby Anna nie musiała wychodzić za mąż tak młodo, gdyby jedynym przeznaczeniem kobiet nie było zamążpójście, gdyby kobiety mogły się kształcić, gdyby mąż nie był zobowiązany do odczuwania moralnej odpowiedzialności za żonę i chrześcijańskiego miłosierdzia, gdyby religia nie powodowała w bohaterach tak olbrzymiego poczucia winy - to cały dramat nie musiałby się zdarzyć, albo przynajmniej straciłby nieco na ostrości.
Epicki rozmach, genialna umiejętność Tołstoja zgłębiania sfery ludzkich emocji, a przy tym dystans i lekka ironia sprawiają, że powstała powieść i postać ponadczasowa. Dzięki niej kolejne pokolenia czytelników stają się świadkami wzlotu i upadku Anny, kobiety nieszczęśliwej, targanej wielkimi namiętnościami, zagubionej w sytuacji bez wyjścia...
---
* Wiktor Szkłowski, „Lew Tołstoj”, przeł. Romana Granas, wyd. PIW, Warszawa 1982.
** Lew Tołstoj. „Anna Karenina”, przeł. Kazimiera Iłłakowiczówna, Wydawnictwo TPPR, Warszawa 1986, s. 5.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.