Dodany: 15.05.2008 22:32|Autor: villena
Chmurna rzeczywistość
"Atlas chmur" z bibliotecznej półki wyciągnęłam zachęcona wyłącznie tytułem, zapowiadającym podróż w krainę spraw odległych, tajemniczych, ulotnych. Nie zawiodłam się, choć zamiast białych obłoczków dostałam się gdzieś w chmury ciemne i burzowe.
Nazwisko autora (wstyd powiedzieć) nie mówiło mi wtedy zupełnie nic. Dopiero później, będąc już pod dużym wrażeniem książki, doczytałam, że David Mitchell jest uznawany za jednego z najciekawszych i najbardziej obiecujących autorów w Wielkiej Brytanii, a sam "Cloud Atlas" był nominowany do nagrody Man Booker Prize for Fiction w 2004 r.
Przyznam, że zazwyczaj nie zwracam zbytniej uwagi na formę książki, a nawet wyznaję zasadę, że im prostsza struktura, tym lepiej. Niezbyt lubię eksperymenty i udziwnienia. Tymczasem "Atlas chmur" to jedna z nielicznych powieści, w której eksperymenty z formą rzeczywiście bardzo dobrze podkreśliły i zaakcentowały treść.
Piszę "powieść", choć pozornie książka składa się z sześciu zupełnie odrębnych opowiadań. Fabuła każdego stanowi osobną całość, bohaterów dzielą często całe wieki i setki kilometrów. W dodatku każde z opowiadań napisane jest w innym stylu - mamy pisane przed II wojną światową listy, XIX-wieczny dziennik z podróży morskiej, polityczny thriller, wywiad-przesłuchanie. Aby nie było zbyt prosto, opowiadania nie następują jedno po drugim, ale zachodzą na siebie jak okręgi w taki sposób, że na zakończenie pierwszego przyjdzie nam poczekać aż do ostatnich stron.
Nie na próżno w książce niejednokrotnie pojawia się motyw utworu muzycznego, w którym różniące się od siebie instrumenty wspólnie tworzą jedną, zapadającą w pamięć i serce melodię. Zamysłem autora było takie ułożenie i dopasowanie do siebie odmiennych elementów, by tworzyły spójną całość. Według mnie udało mu się to znakomicie. Trudno to opisać, ale w trakcie czytania wręcz wyczuwa się "melodię" - od stonowanego wprowadzenia, przez wzrost napięcia, aż do głośnej kulminacji i znowu uspokojenia. I cały czas ta melodia jest budowana równocześnie przez strukturę, fabułę i treść.
Rozpisuję się o ciekawostkach i eksperymentach formalnych, a przecież zdecydowanie najważniejsza dla mnie była wypełniająca tę formę treść. Mimo ogromnych różnic fabularnych wszystkie opowiadania traktują o tym samym (czyli znów - różne instrumenty, ta sama melodia). Recenzent piszący notkę wydawniczą stwierdził że "Jej [książki] zasadniczym tematem jest postępowanie człowieka znajdującego się w opresji, jego zmagania z wyobcowaniem, ograniczeniem i terrorem"*. I zasadniczo jest to prawda, choć ja akurat zwróciłam uwagę na coś zupełnie innego.
Mitchell w bardzo przekonujący sposób kreśli własną wizję ewolucji człowieka, a tym samym ewolucji całych społeczeństw. Wizja ta jest, przynajmniej dla mnie, bardzo prawdopodobna i chyba dlatego dość przerażająca. W każdym opowiadaniu widzimy, jakie jednostki okazują się najbardziej odporne na przeciwności losu, najlepiej przystosowane do przetrwania, i łatwo możemy sobie wyobrazić, jak wygląda społeczeństwo złożone głównie z takich jednostek. A następnym krokiem jest wyobrażenie sobie, w jakim kierunku takie społeczeństwo zmierza...
Bardzo możliwe, że ktoś, kto przeczytał książkę, po przejrzeniu mojej recenzji powie, że to w ogóle nie o to chodziło, że to książka o totalitaryzmie, studium ucisku albo szeroka krytyka współczesności. I będzie miał rację, bo wartość tej książki określa między innymi to, że dla każdego może mieć nieco inne przesłanie. Pewna jestem tylko tego, że nikogo nie pozostawi obojętnym.
---
* David Mitchell, "Atlas chmur", tłum. Justyna Gardzińska, wyd. Bellona, Warszawa, 2006, tekst z okładki.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.