Dodany: 11.05.2008 20:15|Autor: dot59
Oskarżenia niekoniecznie przedawnione
Nie pierwsza to moja lektura, odkryta na nowo po latach dzięki podsunięciu jak na tacy przez własne dziecko, zabierające się do czytelniczej pańszczyzny jak sójka do przygotowań na zamorską wyprawę. Jeśli już coś zostało wyciągnięte z przepastnej czeluści jednej z szaf z książkami, czemuż ma leżeć bezużytecznie, nim doczeka się „przerabiania” przez potomka?
Jako dziecko – bo pierwsze moje spotkanie z „Lalką” miało miejsce bodaj w szóstej klasie podstawówki – postrzegałam tę powieść jako satyryczno-obyczajową z naciskiem na wątki satyryczne: studenci czyniący despekt baronowej Krzeszowskiej i Maruszewiczowi, groteskowa rozprawa o rzekomo skradzioną lalkę, parada wariatów i naciągaczy, nachodzących Wokulskiego w paryskim hotelu, naiwne przemyśliwania Rzeckiego, jak tu ożenić uwielbianego przyjaciela ze śliczną wdową. Jako nastolatka widziałam w niej tylko wątek miłosny, przez który niemal znienawidziłam nieszczęsnego Wokulskiego, schnącego z miłości do próżnej i rozkapryszonej pannicy, gdy tuż pod jego bokiem czekała pokornie wcale nie brzydsza i nie głupsza, a skromniejsza i niepewna siebie pani Stawska, a nie wzgardziłaby nim i dziecinna, lecz sympatyczna Fela Janocka. Toteż w pisanej na olimpiadzie polonistycznej pracy, której tematem było porównanie postaw Kmicica, Wokulskiego i Judyma, „doładowałam” biednemu Stachowi, co się zowie, wytykając mu głupotę i kupieckie podejście do spraw miłości, a preferując – co w tym wieku chyba dość oczywiste - siwookiego Jędrusia; zupełnie nie dostrzegałam przy tym, że ten wszak także ignorował każdą pannę napotkaną później od Oleńki, i także był gotów dokonać czynów najbardziej zuchwałych (a nie zawsze przemyślanych…), byle tylko zwrócić na siebie uwagę obiektu uczuć. A różnica tkwiła jedynie w samym obiekcie; panna Izabela była bowiem skończoną egoistką, która nie uczyniłaby niczego na czyjąkolwiek korzyść, jeśli by nie miało to jej samej przynieść zysku (choć może bardziej w sensie emocjonalnym niż materialnym), a kraj rodzinny obchodził ją równie mocno, co zeszłoroczny śnieg - Oleńka zaś, choć dworkowa gąska, była ucieleśnieniem chrześcijańskich cnót i zarazem żarliwego patriotyzmu.
Po z górą trzech dekadach od ostatniego czytania gotowa jestem „Lalkę” ogłosić jedną z najlepszych powieści obyczajowych, jakie w życiu czytałam. I bez znaczenia jest tu fakt, że jest to dzieło w oczywisty sposób tendencyjne. Jest takie, bo w czasie i miejscu, gdy powstawało, zaistniała potrzeba przekazania społeczeństwu określonych informacji i tez. Gdyby zrobił to ktoś z mniejszym darem obserwatorskim i mniej ciętym piórem, powstałby pewnie propagandowy gniot. Lecz że zabrał się do tego człowiek szczodrze obdarzony tymi przymiotami, a nadto mający spore poczucie humoru i wieloletnie doświadczenie dziennikarskie – wyszło niemal arcydzieło.
Piszę „niemal”, bo są dwie rzeczy, które dla jednego czytelnika mogą wcale nie być mankamentem, innego zaś irytować do tego stopnia, że zatrują mu przyjemność cieszenia się tym, co dobre. Jedną z nich jest skłonność do mieszania czasów narracji w obrębie tych samego rozdziałów bez szczególnego uzasadnienia (np. w rozdziale IV tomu II o wydarzeniach przed licytacją kamienicy Łęckich opowiada narrator w czasie przeszłym, po czym nagle, relacjonując sen Rzeckiego, przechodzi na czas teraźniejszy, a w rozdziale VIII tegoż tomu zmiana taka dokonuje się aż trzy razy). Drugą – nadanie postaciom epizodycznym, pojawiającym się w jednym tylko rozdziale, ale za to w dość dużej liczbie, sztucznych, „znaczących” nazwisk: Pantarkiewiczówna, Upadalska, Wywrotnicka, Szastalski, Pieczarkowski, Rydzewski, Rzeżuchowska, a na deser jeszcze „książę Kiełbik, hrabia Śledziński”[1]. Należę do grymaśnych czytelników, których takie chwyty irytują.
A mimo to twierdzę, że „Lalka” jest rewelacyjna, na co składa się co najmniej kilka powodów.
Po pierwsze, imponująca galeria postaci, z których każdą, od Wokulskiego, Rzeckiego i panny Łęckiej po małą Helunię, babkę Minclową i Węgiełka, scharakteryzował Prus tak dosadnie i wyraziście, że jeśli tylko mamy trochę wyobrażenia o kostiumach z epoki, bez problemu ujrzymy ją oczami wyobraźni w całej okazałości, ba, zobaczymy, jak się porusza, jak gestykuluje, usłyszymy specyficzny ton i melodię głosu… Są między nimi kreacje potężne, wielowymiarowe, jak sam Wokulski i jego bogdanka, są typy charakterystyczne o rysach służących zobrazowaniu określonych postaw i osobowości (Klejn, Mraczewski, Zięba, obaj Szlangbaumowie, oboje Krzeszowscy, Szuman, Starski, Maruszewicz, Wąsowska, prezesowa Zasławska, hrabina Joanna, Ochocki, bezimienny współlokator Maleskiego i Patkiewicza etc.) czy też służących głównie ubarwieniu kolorytu całości (bracia Minclowie, pan Raczek, Maleski i Patkiewicz, pani Misiewiczowa, Suzin, Geist) i stosunkowo niewiele takich, które stanowią tylko tło dla reszty (Helunia, dzieci Wirskiego, paryski dorożkarz).
Po drugie, jeden z ciekawszych w polskiej prozie XIX-wiecznej (a kto wie, czy i nie późniejszej…) wątków miłosnych, w dodatku rozwiązany w sposób daleki od sztampowego. Studium miłości irracjonalnej, zrodzonej z banalnego zauroczenia i powoli przeradzającej się w destrukcyjną dla zakochanego obsesję, niewiele ma sobie równych w literaturze. Nieszczęśliwie zakochany fiksat może trafić się wszędzie; tu z rozpaczy strzela sobie w łeb, ówdzie, opętany zazdrością czy chęcią zemsty, dopuszcza się zbrodni albo w odwecie za okazaną mu wzgardę z premedytacją uwodzi i upokarza kolejne ofiary płci przeciwnej – ale przeważnie dramat jego wynika ze zwykłej jednostronności uczucia. Tu jednak zdaje się chodzić nie tylko o to, że akurat „dwoje NIE chciało naraz”; tragedia Wokulskiego, podobnie jak nieudane małżeństwa barona Dalskiego z Eweliną i Węgiełka z Marianną, w znacznej mierze wynika nie z samych uczuć bohaterów, lecz z kontekstu społeczno-obyczajowego, w którym los kazał im funkcjonować.
I tu dochodzimy do trzeciego i bodaj najważniejszego punktu w wyliczaniu, co sprawia, że „Lalka” jest czymś więcej niż tylko romansem osadzonym w interesującym tle obyczajowym. Jest ona mianowicie kompleksową i zjadliwą krytyką stosunków społecznych, panujących pod koniec XIX stulecia na terenie ówczesnego zaboru rosyjskiego, ale nade wszystko uświadomieniem, że ową rozpaczliwą sytuację zawdzięczają Polacy nie tylko okupantom.
Komu więc…? Niech odpowiedzą: Wokulski, Szuman, Ochocki, Rzecki, których postacie zlewają się raptem w jedną sylwetkę wirtualnego oskarżyciela z palcem wycelowanym w tę samą stronę:
„Oto miniatura kraju (…), w którym wszystko dąży do spodlenia i wytępienia rasy. Jedni giną z niedostatku, drudzy z rozpusty. Praca odejmuje sobie od ust, ażeby karmić niedołęgów; miłosierdzie hoduje bezczelnych próżniaków (...)”[2].
„Czy dzieci uczą się pracować na chleb?... Nie, uczą się ładnie trzymać nóż i widelec. Czy uczą się poznawać ludzi, z którymi kiedyś żyć im przyjdzie? Nie, uczą się im podobać za pomocą stosownych min i ukłonów… Czy uczą się realnych faktów, decydujących o naszym szczęściu i nieszczęściu? Nie, uczą się zamykać oczy na fakty, a marzyć o ideałach…”[3].
„Tam prostota jest dziwactwem, oszczędność wstydem, uczoność równoznaczy z obłędem, artyzm symbolizuje się dziurawymi łokciami. Tam, chcąc zdobyć miano człowieka, trzeba posiadać albo tytuł z pieniędzmi, albo talent wciskania się do przedpokojów”[4].
„(…) ani Starski, ani panna Izabela, ani pani Ewelina nie spadli z księżyca, tylko wyhodowali się w pewnej sferze, epoce i wśród pewnych pojęć”[5].
„Przeciw Żydom ciągle rosną kwasy. Nie brak nawet pogłosek o tym, że Żydzi chwytają chrześcijańskie dzieci i zabijają na mace”[6].
Cóż to za miejsce i co za ludzie je takim uczynili? Na jakim to gruncie wyrastał człowiek, który „miał aspiracje naukowe, lecz nie było ich czym zaspokoić; miał szerokie instynkta społeczne, ale czego się dotknął, wszystko padało (…)”[7] i dlaczego, „jeżeli znajdzie grunt właściwy, a w Europie może go znaleźć, i jeżeli ma jeszcze energię, to wlezie w jakąś robotę i bodaj czy nie zacznie naprawdę żyć…”?[8]
Czy aby naprawdę świat ten przeminął wraz ze słówkami takimi, jak „fizjognomia”[9], „bryftrygier”[10] i „trybuszonik”[11], a oskarżenia rzucane przeciw niemu uległy przedawnieniu? A jeżeli nie, to co z niego pozostało…? Komu się przyglądamy i na kogo się oburzamy, czytając „Lalkę” w stuleciu elektronicznych mediów?
Gdy literatura po ponad wieku od ukazania się drukiem nie tylko bawi, wzrusza, zachwyca stylem czy wiernością wizerunków, lecz i pobudza do zadawania takich pytań – to znaczy, że warta jest rekomendacji.
---
[1] Bolesław Prus, „Lalka”, wyd. PIW, Warszawa 1987, t. III, s. 112.
[2] Tamże, t. I, s. 113.
[3] Tamże, t. II, s. 147.
[4] Tamże, t. II, s. 279.
[5] Tamże, t. III, s. 252.
[6] Tamże, t. III, s. 294.
[7] Tamże, t. III, s. 311.
[8] Tamże.
[9] Tamże, t. I, s. 236.
[10] Tamże, t. III, s. 30.
[11] Tamże, t. III, s. 301.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.