Dodany: 01.05.2008 13:38|Autor: Agis
Kinga raz jeszcze
Wreszcie się doczekałam. W pięknej szacie graficznej serii "Poznaj świat" ukazała się kolejna książka Kingi Choszcz. O autorce po raz pierwszy zrobiło się głośno, gdy wraz z Radosławem Siudą objechała świat dookoła. Sposób podróży - autostop. Jej owoc - książka: „Prowadził nas los”. A także nagroda „Kolosa” w kategorii „podróże”. Kinga niedługo posiedziała na miejscu. W jej niespokojnej głowie snuł się plan jeszcze jednej, tym razem afrykańskiej podróży. Jej partner nie był na nią gotowy. Postanowiła więc wyruszyć sama. I to była jej ostatnia wyprawa. Po kilku barwnych miesiącach nieustającej przygody, dała się złapać tej zwyczajnej wariatce - śmierci. Zmarła na malarię mózgową. Zostawiła dziennik, setki zdjęć i inspirację dla setek osób - jak żyć i jak pomagać.
Sam sposób pisania Kingi - wbrew temu, co we wstępie zapowiada wydawca - nie rzuca mnie na kolana. Nie sili się ona na piękny, literacki język (o ile byłoby to w ogóle możliwe, gdy pisze się siedząc w upale przy zakurzonej drodze), nie ma ambicji reporterskich. Kinga zapisuje codzienność w zupełnie zwyczajny sposób. Często ślizga się po powierzchni. Tu byłam, tu długo stałam, tu poszłam do kawiarenki internetowej, a tu zjadłam garść daktyli. Czasem bardzo żałuję, że nie dowiaduję się niczego więcej o zdarzeniach opisywanych w książce. Na przykład kiedy autorka pisze o nocnych dysputach religijno-filozoficznych. Chciałabym poznać sposób myślenia i poglądy ludzi biorących w nich udział. Albo kiedy odwiedza ziemie Dogonów. Kim są i czym się trudnią? Trzeba doczytać gdzie indziej. Ale Kingę interesuje coś zupełnie innego. Czynienie realności z niemożliwości. Bo cały czas wszyscy ją ostrzegają, że po Afryce autostopem podróżować się nie da. Zapisuje codzienność, ale jaka to jest codzienność! Fakty zupełnie odlotowe. Francuzka Agnès podróżująca po Afryce swoją ciężarówką z kradzionym z McDonalda dmuchanym pałacem, który rozstawia w zapomnianych przez Boga i ludzi wioskach; samotna podróż Kingi na białym wielbłądzie z Burkina Faso do Nigru; Amerykanin Jason, przesyłający pieniądze na robienie drobnych przyjemności afrykańskim dzieciom; ludzie gdzieś tam na egzotycznym kontynencie, którzy białego przybysza traktują jak członka swej rodziny; żyrafy, hipopotamy... I trochę o naszym europejsko-amerykańskim myśleniu o pomocy Afryce. Kiedy Kinga chce sprawić przyjemność dzieciakom w postaci turnieju rysowania najprawdziwszymi kredkami po najprawdziwszym papierze, opiekujący się nią dorośli postrzegają to raczej jako przysługę, którą chętnie oddadzą swemu białemu gościowi. Pytają: „Życzysz sobie zobaczyć, jak dzieci rysują? Zorganizujemy ci dzieci od ręki. Ile potrzebujesz? Te się nadadzą? Czy wolisz młodsze, czy starsze?”*.
Żałuję, że nie ma nic o tym, jak Kinga się do tej wyprawy przygotowywała. Czy oprócz zdawania się na bieg wydarzeń marzyła o odwiedzeniu pewnych miejsc, czy czytała przewodniki, na ile wiedziała, czego się w Afryce można spodziewać. Dziwię się, że książka urywa się tak nagle i niezorientowany czytelnik nie dowiaduje się, dlaczego. Słówko wyjaśnienia na końcu byłoby na miejscu. I ciągle się zastanawiam, jak to jest wybrać się w taką podróż samotnie. To coś, co mnie - mieszczce z dwójką dzieci i głową zaprzątniętą kredytem mieszkaniowym - z trudem mieści się w głowie. I najbardziej dziwię się, że nie jest w swych działaniach osamotniona. Tam, na tym gorącym kontynencie spotkała inne dziewczyny podróżujące samotnie autostopem. Nie chciałabym bawić się w prymitywne analizy psychologiczne, jednak zastanawiam się, czy odwaga porwania się na takie przedsięwzięcie wymaga braku rozsądku, czy też dla podróżujących świat się powoli otwiera i stopniowo staje się coraz bardziej swojski i oswojony? W końcu i nasze podróżowanie stopem li tylko po Polsce przyprawiało co niektórych o palpitacje.
I co w lekturze najbardziej przejmujące - ja, w przeciwieństwie do Kingi, niestety wiem, jak ta wyprawa się zakończy... Z niepokojem podążam za nią coraz bardziej na południe, trudno mi czytać o planach, które czyni po drodze. A gdy zamykam ostatnią stronę, nie żegnam się z Kingą. Wchodzę na jej stronę internetową, by pooglądać zdjęcia. Szkoda, że tak niewiele z nich zmieściło się w książce, bo są one integralną częścią pamiętnika - bez nich opisywany świat jest pozbawiony kształtów i kolorów. Kinga nie bawi się w szczegółowe opisy przyrody i krajobrazów. Zresztą - po co robić coś, co znacznie lepiej przemawia dzięki innej dziedzinie sztuki. Po raz kolejny czytam to, co „Chopin” napisał o jej ostatnich chwilach. Szkoda, że nie znalazło się dla tego tekstu miejsca w książce. Potem zaglądam na stronę fundacji założonej przez rodziców Kingi i znowu mam mnóstwo zajęcia - opis podróży śladami Kingi, artykuły prasowe, zwiastun filmu, sprawozdania z działalności fundacji. Kindze można pogratulować rodziców, którzy z takim rozmachem podjęli jej niedokończone dzieło. Zapewne ona sama nie mogła przewidzieć, jak jej podróż i wykupienie niewolniczo pracującej Malaiki wpłynie na żywoty tylu innych afrykańskich dzieci, dla których powoli staje otworem świat wiedzy.
---
* Kinga Choszcz, "Moja Afryka", Wydawnictwo Bernardinum, Pelplin 2008, s. 248.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.