Przedstawiam
KONKURS nr 62 pt.
"RYBKA LUBI PŁYWAĆ, czyli RYBY w LITERATURZE", który przygotowała
beatrixCenci:
Sławetny Hymir za jednym zamachem
Wyciągnął wędką aż dwa wieloryby;
["Edda poetycka" – Pieśń o Hymirze]
Może konkurs o rybkach jest lekkim rozczarowaniem po dużych zwierzętach i mamutach, ale, jak widać z powyższego cytatu, i wśród rybek zdarzają się bynajmniej nie ułomki. Do tego niezależnie od rozmiarów, pojawiają się w literaturze dość licznie i w najrozmaitszych rolach, stanach i postaciach, acz najczęściej niezaprzeczalnie w wersji kulinarnej. Cóż, jak to powiadają z lekkim nagięciem zasad anatomii, droga do serca wiedzie przez żołądek.
Niniejszy konkurs oddaje więc hołd rybkom i prezentuje parę stosownych wskazówek względem spotkań na patelni i nie tylko.
A czy rybka rzeczywiście lubi pływać? A może po prostu lubi, bo musi? Wigilijny karp odmówił odpowiedzi…
Regulamin konkursu:
Punkty są przyznawane za podanie autora danego fragmentu (1 pkt) i tytułu utworu (również 1 pkt) – maksymalnie można otrzymać 60. Jeśli na jakimś szczeblu zrobi się zbyt ciasno, tłoczący się zostaną uszeregowani według czasu przesłania ostatniej odpowiedzi.
Odpowiedzi proszę przysyłać na mój adres: [...]
W tytule maila proszę podawać swój nick z BiblioNetki oraz numer kolejnego podejścia.
Termin nadsyłania odpowiedzi: 13 maja do północy.
Uwaga! Nie wszystkie dusiołki mam ocenione…
Aha, i uprasza się o pozostawienie czołgów na suchym lądzie... ;-)
UWAGA!
Odpowiedzi nie zamieszczamy na Forum! Wysyłamy mailem!
.........................................................................................
FRAGMENTY KONKURSOWE,
czyli prosty zestaw informacji przydatnych w obcowaniu z Rybą:
1. Jeśli chcemy bliżej zapoznać się z rybą, przede wszystkim najpierw trzeba zdobyć odpowiedni sprzęt, co nie zawsze bywa łatwe:
Rozkręcam metalowy pojemniczek i montuję wędkę. Żyłka jest z plecionego, końskiego
włosia – trudno, przynajmniej haczyki i ciężarki są normalne. Mogło im przecież przyjść do
głowy wyposażyć mnie w kościane haczyki. Komuś się nie chciało, Bogu dzięki.
A potem wycinam sobie kij i naprawdę idę na ryby.
Widać je. Przemykają tuż przy dnie, kryją się za kamieniami, ale nie interesują ich ani
dżdżownice, ani kulki z przeżutego suchara, ani kawałki mięsa. Są pękate i spasione, działają
mi tylko na nerwy. Trzeba będzie spróbować zrobić jakiś oścień.
2. A niektórzy mają jeszcze trudniej:
Praca ta jednak była bardzo męcząca i dlatego tylko z rana, mając świeże po wyspaniu się siły, zajmowałem się kopaniem, całe zaś popołudnie obracałem na robienie sieci. Włókna leżały jeszcze przysposobione od wiosny, ale robota szła nadzwyczaj trudno. Wiązanie było bardzo mozolne, a co chwila włókna plątały się, co mnie tak niecierpliwiło, że nieraz chciałem się wyrzec posiadania sieci.
– Zrażasz się taką drobnostką, mówił mi głos wewnętrzny, a gdzież wytrwałość i cierpliwość?
– Ależ bo to robota nieznośna, odpowiadałem sam sobie.
– A rybki czy smaczne?
– Bez wątpienia, lecz można się bez nich obejść.
– To prawda, ale bardzo niepięknie zaczynać jaką robotę, a nie dokończyć z powodu lenistwa.
– Nie wiem, czy to można nazwać lenistwem, jeżeli się komu nie darzy.
– Nie znam innego wyrazu na oznaczenie tej mniemanej niezdarności. Wszak wiele różnych trudnych dokonałeś rzeczy. Dołóż tylko pilności, a zobaczysz, że się siatka uda.
3. Potem należy znaleźć odpowiednie miejsce:
Kiedy tak patrzył, ptak nagle znurkował składając skośnie skrzydła, po czym zaczął nimi trzepotać dziko i bezskutecznie w pogoni za latającymi rybami. Stary zauważył lekkie wydęcie wody, którą wypierały duże delfiny, też płynąc za uciekającymi. Delfiny pruły wodę wprost pod rybami i mknąc tak szybko musiały znaleźć się w miejscu, gdzie miały opaść. „To duża ławica delfinów – pomyślała stary. – Rozpostarły się szeroko i latające ryby mają niewielkie szanse. Ptak nie ma żadnych. Latające ryby są dla niego za duże i poruszają się za szybko”.
Patrzał, jak ryby wciąż od nowa wypryskiwały z wody, i śledził bezskuteczne ruchy sokoła. „Ta ławica wymknęła mi się – pomyślał. – Płyną za prędko i są za daleko. Ale może mi się trafi jakaś zbłąkana sztuka i może moja wielka ryba jest gdzieś blisko nich. Moja wielka ryba musi przecież gdzieś być”.
4. Nawet jeśli trzeba będzie je samemu stworzyć:
Po ukończeniu pierwszego stawu K. przedstawił mi projekt wpuszczenia tam ryb. W A. występował rodzaj okonia o smacznym mięsie, wiele więc nadziei przywiązywaliśmy do planu bogatych połowów. Trudno tylko było dostać narybek tych okoni. Wydział łowiectwa zarybił wprawdzie pewną liczbę stawów, lecz nie pozwalał jeszcze łowić. K. zwierzył mi się jednak, że wie o jeziorku nieznanym nikomu innemu na świecie, gdzie możemy nałapać tyle ryb, ile nam potrzeba. Pojedziemy tam, tłumaczył, zarzucimy sieci, potem zaś przewieziemy ryby w puszkach i kadziach. Jeżeli nie zapomnimy włożyć do tych naczyń wodorostów, to ryby dojadą żywe. Tak się tym planem entuzjazmował, że aż się cały trząsł; własnoręcznie też sporządził jedną ze swych nieporównanych sieci. W miarę jednak zbliżania się wyprawy sprawa nabierała coraz bardziej tajemniczego charakteru. Należy to zrobić, twierdził, przy pełni księżyca, około północy. Z początku miało z nami jechać trzech boyów, potem zredukował liczbę do dwu, wreszcie do jednego, a i wtedy wypytywał, czy można mu w pełni ufać. W końcu oświadczył, że najlepiej byłoby, gdybyśmy pojechali tylko we dwoje. Uważałam to za zły pomysł, bo nie dalibyśmy rady z noszeniem naczyń do samochodu, ale K. nalegał, że to najlepsze rozwiązanie, i dodawał, że nie powinniśmy nikomu wspominać o wyprawie.
5. Czasem zaś, niestety, można się tylko odwołać do wspomnień:
O, było ryb w Rutce, nie uwierzyłby pan, jaka to była rybna rzeka. Połowy tego teraz nie ma w zalewie. Widzę przecież, przyjeżdżają tu wędkarze, to ślęczą i ślęczą nad wędkami. Pójdę czasem popatrzeć, to rzadko się któremu na haczyku coś trzepie. A w Rutce można było w opałkę łapać. Podstawiało się przy brzegu opałkę i tłukło się kijem po dziurach i za każdym razem coś wpadło. Przed Wigilią, gdy Rutka zamarzała, no, to wyrąbało się przerębel, wstawiało się sieć i czekało się aż najdą.
6. Potem wystarczy odpowiednia przynęta i ryba sama wejdzie nam w ręce:
Dni mijały i rzeka po trochu opadała, aż wróciła w dawne koryto. Wtedy zaraz założyliśmy na jeden z największych haczyków obdartego ze skóry królika, zarzuciliśmy wędkę i złapaliśmy suma, który był taki duży jak człowiek, bo miał sześć stóp i dwa cale długości, a ważył blisko dwieście funtów. Nie próbowaliśmy nawet wyciągać go z wody, bo gdyby nas szarpnął, wylądowalibyśmy obaj na brzegu I. Siedzieliśmy sobie i patrzyliśmy, jak szarpie i rwie wędkę, póki nie utonął. Znaleźliśmy w jego brzuchu guzik mosiężny, okrągłą kulkę i mnóstwo innego śmiecia. Rozpłataliśmy tę kulkę siekierą i w środku była szpulka od nici. Jim przypuszczał, że sum musiał ją mieć w brzuchu bardzo długo, bo cała czymś obrosła i zrobiła się okrągła jak kula. Myślę, że był to największy sum złowiony w M.
7. O ile jesteśmy gotowi o nią walczyć:
- Znów na nie wypływamy! – wrzeszczy G., więc przerzucam żyłkę przez rufę; widzę szarżę błękitnoszarego łososia, śledź znika, żyłka ze świstem pogrąża się w wodzie. Dziewczyna przytula do siebie wędkę obiema rękami i zaciska zęby.
- Mam cię, niech cię licho! Mam!
Korbka kołowrotka ociera się o nią, obracana przez odwijającą się linkę, a ona stoi z wędką wetkniętą między skrzyżowane uda, obejmuje ją poniżej kołowrotka i wrzeszczy do ryby:
- Mam cię!
Wciąż jest w zielonej kurtce B., lecz teraz kołowrotek rozsunął jej poły i wszyscy widzą, że dziewczyna nie ma podkoszulka – gapią się, mocując się ze swoimi rybami i unikając ciosów mojej, która miota się jeszcze po pokładzie, ale korbka kołowrotka obija się o pierś dziewczyny z taką szybkością, że zamiast sutka widzą tylko czerwoną, zamazaną plamę.
8. Czasem jednak ryby odmawiają współpracy:
Lubiłem patrzeć na karafki, które chłopcy zanurzali w V., aby łapać małe rybki. Wypełnione rzeką i nią nawzajem objęte, zarazem „zawierające”, o ścianach przezroczystych jak stwardniała woda, i „zawarte”, zanurzone w większym „zawierającym” z płynnego i bieżącego kryształu, budziły one obraz chłodu rozkoszniejszego i bardziej drażniący, niż gdyby się znalazły na nakrytym stole, bo jawiący się tylko przelotnie, w owej nieustannej aliteracji między wodą bez konsystencji, nieuchwytną dla rąk, i szkłem bez płynności, nieujętym dla podniebienia. Obiecywałem sobie wrócić tam z wędką; wypraszałem, aby dobyto nieco chleba z podwieczorkowych zapasów; rzucałem do V. kulki, które zdawały się wywoływać objaw przesycenia, woda bowiem tężała natychmiast dokoła w jajowatych gronach zgłodniałych kijanek, które dotąd trzymała zapewne w roztworze, niewidzialnie, dojrzałe do krystalizacji.
9. Możemy jednak wtedy liczyć na jakąś życzliwą duszę:
Zasnął natychmiast, a jego wędka leżała podrygując. Mimo cichych zaklęć synów nie zjawił się żaden okoń i nie zażądał, by go złowić. Postanowili więc sami to załatwić. Ich ojciec musi złowić chociaż jedną rybę. Wyłowili żyłkę M. i wbili mu na haczyk największego okonia. Potem obudzili go głośnymi nawoływaniami.
- Tatusiu, ryba ci bierze!
M. zerwał się i tak gwałtownie chwycił wędkę, że o mało nie wpadł w morze, a wyciągnąwszy okonia zaczął cieszyć się rozgłośnie:
- Widzieliście kiedy taki okaz? Dwa razy większy od największego z waszych!
Nie był to jednak okoń w gatunku tych, co to proszą, żeby je wyłowić. Nienaturalnie spokojnie i obojętnie zwisał z żyłki. M. długo przyglądał mu się w milczeniu, a synowie śledzili to lękliwie.
- Wygląda biedak na ogłuszonego – rzekł wreszcie M.
Parę razy przesunął ręką po brodzie, nagle jednak uśmiechnął się, zupełnie jakby słońce niespodziewanie przebiło się przez ciemne chmury. Czule spojrzał na synów, mieć takie miłe i troszczące się o ojca dzieci, to warte więcej niż wszystkie okonie w całym B.
- Uduszę teraz tego okonia i parę innych według mego własnego przepisu. Bo w tej materii jestem lepszy niż wy.
10. Jeśli zaś odczuwamy do wyników połowu pewne zastrzeżenia, zawsze możemy rybkę dyskretnie powiększyć:
Wtedy T.M. postąpił w sposób jedynie właściwy w takiej sytuacji, to znaczy wziął wędkę, nałożył kapelusz latarnika i dumnie milcząc wybrał najpiękniejsze sztuczne muchy na przynętę.
Cała rodzina czekała z szacunkiem. Krople z sufitu nie przestawały kapać.
- Idę łowić ryby – oznajmił T. spokojnie. – To jest w sam raz pogoda na szczupaki.
(…) T. łowił przez godzinę w czarnym jeziorku, lecz nic nie brało. „Nie powinno się nigdy mówić o szczupakach, dopóki się ich nie złowi” – pomyślał.
Jak większość ojców pewnego rodzaju T.M. lubił łowić ryby, nie lubił natomiast wracać do domu bez niczego. Wędkę miał piękną, był to prezent urodzinowy sprzed roku. Ta wędka czasami tkwiła w swoim kącie w jakiś dziwny, trochę nieprzyjemny sposób, jakby chciała mu przypomnieć, do czego służy.(…)
Rybak zarzucił wędkę wolnym, pięknym ruchem. Na wodzie powstał idealny krąg – najpierw mały, potem coraz większy, rosnący coraz dalej, coraz mniej wyraźny, aż w końcu całkiem znikł. Rybak odwrócił się w stronę morza.
Wtedy T.M. wstał i odszedł. Był naprawdę zły i to uczucie działało wyzwalająco. Zarzucił daleko wędkę, wcale nie zwracając uwagi na taktowną odległość, która powinna dzielić dwóch panów łowiących ryby w pobliżu siebie. Ryba od razu wzięła.
T. wyciągnął półkilowego okonia. Naumyślnie narobił wokół tego dużo szumu: sapał, dyszał, chlapał na wszystkie strony, a wszystko po to, żeby możliwie najbardziej rozdrażnić rybaka. Potem spojrzał z ukosa na szarą postać siedzącą nieruchomo i patrzącą w morze.
- Ten okoń ma chyba z pięć kilo – powiedział T. głośno, chowając rybę za plecami. – Cha, cha, cha! Niełatwo będzie go uwędzić!
Rybak ani drgnął.
11. Po czym można przystąpić do planowania konsumpcji (Uwaga! etap ten wymaga naprawdę mocnych nerwów!):
- Skoro skonsumował pan barszczyk albo zupę, natychmiast każ pan podawać rybę, dobrodzieju. Z ryb, które głosu nie mają, najlepsza – to smażony karaś w śmietanie; jednakże, żeby nie pachniał bagnem i żeby miał delikatny smak, trzeba trzymać go żywego w mleku przez całą dobę.
- Dobry jest też sterlecik podany z ogonkiem w pyszczku – powiedział honorowy sędzia przymykając oczy, ale w tejże chwili, nieoczekiwanie dla wszystkich, zerwał się z miejsca z wyrazem dzikiej żądzy na twarzy i ryknął w stronę prezesa: - Panie Piotrze, czy prędko? Już nie mogę dłużej czekać, nie mogę!
- Daj mi pan skończyć!
- No, to ja sam pojadę! Niech was diabli!
Grubas machnął ręką, chwycił kapelusz i bez pożegnania wybiegł z pokoju. Sekretarz westchnął i nachyliwszy się nad uchem podprokuratora ciągnął półgłosem:
- Dobry jest też sandacz albo kapiszon w sosie pomidorowym z grzybkami. Ale ryba nie syci, panie Stefanie, jest to posiłek nieistotny, najważniejsza treść obiadu to nie ryba, nie sosy, lecz pieczyste. Jakąż ptaszynę uwielbia pan najbardziej?
12. Szczególnie, gdy kucharz jest naprawdę utalentowany:
Owe ryby i łososie suche, dunajeckie,
Wyżyny, kawijary weneckie, tureckie,
Szczuki główne i szczuki pogłówne, łokietne,
Flądry i karpie ćwiki, i karpie szlachetne!
W końcu sekret kucharski: ryba nie krojona,
U głowy przysmażona, we środku pieczona,
A mająca potrawkę z sosem u ogona.
13. Czasem jednak trzeba nieco powściągnąć rozszalały apetyt:
Tatuś rozwinął przede mną długi pergamin, okopcony świeczką jak w nocnym barze. Wziąłem go do ręki i ujrzałem wypisane 42 dania z węgorza. (…)
Przeczytawszy to, wreszcie zrozumiałem, dlaczego węgorze płyną nocą i w dodatku przy samym dnie. Mają na nie chrapkę najlepsi kucharze i smakosze całego świata. Niekiedy płacą za nie nawet złotem.
Tymczasem tatuś wrócił przepasany fartuchem niosąc nagrzany talerz jak w lokalu kategorii S. Następnie wkroczył z patelnią, na której złociły się skórki pokrojonego na porcje węgorza. Uśmiechnął się przepraszająco i cicho powiedział:
- Czterdzieści jeden dań z węgorza zostało już sprzedanych. Jest tylko ten na maśle.
A ja na to odparłem:
- Tego najbardziej lubię, tatusiu.
I zabrałem się do jedzenia.
14. Zawsze jednak należy pamiętać o odpowiednich formach:
- Moja droga – odpowiedział pan T. córce – niejadanie ryb nożem to doprawdy przesąd… Wszak mam rację, panie W.?
- Przesąd?... nie powiem – rzekł W. – Jest to tylko przeniesienie zwyczaju z warunków, gdzie on jest stosowany, do warunków, gdzie nim nie jest.
Pan T. aż poruszył się na krześle.
- Anglicy uważają to prawie za obrazę… - wydeklamowała panna F.
- Anglicy mają ryby morskie, które można jadać samym widelcem; nasze zaś ryby ościste może jedliby innym sposobem…
- O, Anglicy nigdy nie łamią form – broniła się panna F.
- Tak – mówił W. – nie łamią form w warunkach zwykłych, ale w niezwykłych stosują się do prawidła: robić, jak wygodniej. Sam zresztą widywałem bardzo dystyngowanych lordów, którzy baraninę z ryżem jedli palcami, a rosół pili prosto z garnka.
15. Zawsze też prosimy pamiętać, że ryba ma liczne zalety:
- Dla człowieka nerwowego najlepsza złota rybka.
- Faktycznie. Rybka nie szczeka. Kupujesz pan sobie okrągły słój, naliwasz wody, parę kamieni na dno, trochę rzęsy czyli też jaką roślinność. Wpuszcza się duże trzy złote rybki i godzinamy możesz pan obserwować.
- Cichutkie to, czystą wodą żyje i żadnego ekspensu nie sprawia.
- Ale drogie. Jedna sztuka w modnem japońskiem fasonie do setki może kosztować.
- Co pan mówisz? To sardynki już tańsze.
- Cała puszka dwa, trzy złote.
- No, to może każemy dać…
- Można!
16. I potrafi wykazać się hojnym gestem:
- To prezent pożegnalny od delfinów – spokojnie i cicho wyjaśnił W. – Od delfinów, które kochałem i których życie studiowałem, z którymi pływałem i które karmiłem rybami. Próbowałem się nawet uczyć ich języka, co najwyraźniej specjalnie uniemożliwiały, bo wiem już, że gdyby chciały, mogłyby się bez problemu porozumieć z ludźmi. – Pokręcił głową, równocześnie się uśmiechając. Popatrzył na F., potem na A. – Czy... mogę zapytać, co zrobił pan ze swoim?
- Trzymam tam rybę – odparł A. nieco zakłopotany. – Miałem przypadkiem rybę, nie wiedziałem, co z nią zrobić, no i... miałem pod ręką to akwarium...
- Nic więcej pan z nim nie robił? Oczywiście, gdyby pan zrobił coś więcej, to by pan wiedział. – Pokręcił głową. – Moja żona trzymała tu kiełki pszenicy. Do wczoraj...
- A co zdarzyło się wczoraj wieczór? – cichutko i powoli spytał A.
- Kiełki się skończyły i poszła po nowe. - Zamilkł i zagłębił się w swój własny świat.
- I co dalej? – zapytała F.
- Umyłem akwarium. Zrobiłem to bardzo dokładnie. Usunąłem każdy ślad po kiełkach, potem zacząłem wycierać akwarium czystą ściereczką, powoli i dokładnie, cały czas nim obracając. Potem przytknąłem szkło do ucha. Przytykaliście... przytykaliście do swoich ucho?
Oboje pokręcili głowami. Powoli, w milczeniu.
- Może powinniście...
17. Lub umilić czas muzyką:
Usłyszałem je po raz pierwszy w pobliżu naszej chaty pod wieczór, gdy słońce zachodziło wyjątkowo barwnie po burzliwym dniu. W powietrzu i na rzece panowała zupełna cisza, a tu nagle rozległ się spod wody cichy, lecz wyraźny dźwięk dzwonu, potem dwóch dzwonów, potem już w kilkunastu miejscach. Dźwięki miały kilka tonacji, wyższych i niższych, jak gdyby powstawały od dzwonów różnych rozmiarów, dzwonków, a nawet dziecięcych brzękadełek. Niektóre zdawały się przychodzić z daleka, inne z bliska; jeden słychać było wprost spod czółna, przymocowanego u brzegu.
- Co to? – spytałem obecnych P. i V., nie dowierzając własnym uszom. – Czy to ryby?
- Si, señor, ryby – odpowiedział P.
18. Czy usłużyć dyskretnym wsparciem duchowym:
Nieprzerwanie obserwuj. Obserwuj nadchodzenie starości. Obserwuj łakomstwo. Obserwuj własne przygnębienie. W ten sposób mogą okazać się przydatne. Na to liczę. Upieram się, żeby ten czas spędzić najpożyteczniej, jak tylko się da. Odejdę w najlepszym stylu. Widzę, że to graniczy z introspekcją; ale nie całkiem pod nią podpada. Najistotniejsze jest zajęcie. A teraz, nie bez pewnej przyjemności, zauważam, że już siódma; i muszę się zabrać do gotowania obiadu. Łupacz i mięso mielone. Myślę, że łupacz i mięso mielone naprawdę dają człowiekowi jakieś oparcie, kiedy się o nich pisze.
O, mój Boże, tak, zwalczę ten nastrój. To kwestia ustalenia, że sprawy toczą się jedna po drugiej. A teraz gotujemy łupacza.
19. Krótko mówiąc, ryba może wszystko:
ryba kocha rybę,
twoje oczy - powiada - lśnią jak ryby w niebie,
chcę płynąć razem z tobą do wspólnego morza,
o najpiękniejsza z ławicy.
(…) ryba wymyśliła rybę nad rybami,
ryba klęka przed rybą, ryba śpiewa rybie,
prosi rybę o lżejsze pływanie.
20. A niektóre rybki to wręcz czysta poezja:
Wchodziliśmy do sklepów, gdzie delikatniejsze gatunki miały specjalne akwaria z termometrami i czerwonymi robaczkami. Wśród okrzyków, które wzbudzały pewność handlarek, pewnych, że nic u nich nie kupimy (…), odkrywaliśmy ich obyczaje, miłość, kształty. Czas rozpływał się jak czekolada, jak pomarańczowy krem z Martyniki, ów czas, w którym upijaliśmy się metaforami, analogiami, szukając drogi. Ta ryba – to zupełnie Giotto, pamiętasz? A te dwie, co się tam bawią – jak pieski z jaspisu; a ta – podobna do cienia fioletowej chmury… Odkrywaliśmy, jak życie umieszcza się w formach pozbawionych trzeciego wymiaru; że znikają, jeśli ustawiają się przodem, zostawiając w wodzie najwyżej różową, nieruchomą, prostopadłą kreseczkę. Jeden ruch płetw – i znowu są, z oczami, wąsami, płetwami i brzuchem, z którego czasem wypływa, a potem chwieje się w wodzie, nie mogąc się oderwać, przejrzysta tasiemeczka ekskrementów – ciężar, który kładzie się nagle między nami, wyrywa je z ich obrazkowej doskonałości, kompromituje, żeby zastosować jedno z tych wielkich słów, których tyle się wszędzie ostatnio używa.
21. Choć czasem ich uroda okazuje się nieco przereklamowana:
Pusta szafa ziała nieznośnym wspomnieniem. Było jedno miejsce w tej Rumunii, o które zaczepiała się myśl: Carmen Silva. Nad brzegiem Morza Czarnego, trzydzieści kilometrów na południe od Konstancy. Wspomnienie pobytu z Mamą. Wspólnych wyjazdów na połowy. Jakiejś tęczowej ryby zwanej jaskółką morską, która wpuszczona do miednicy roztaczała festony kolorowych skrzydeł. Może tam jeszcze drży w powietrzu szczęśliwy uśmiech Mamy nad tym cudem zaklętym w tęczę blasków wyłowionych z morza?(…)
- Czy nie ma pan ułowionej jaskółki morskiej? – chciałem odświeżyć kolorowe wspomnienie.
- Owszem – pokwapił się, wywalając ceber ryb. To, co wskazał w masie szarych ciał, nie różniło się niczym od innych.
22. Miejmy się jednak na baczności - ryba może być również przyczynkiem do brutalnej przemocy:
Chciałeś powiedzieć, drogi F., że sandacz bywa także w „Colosseum”? Ale w „Colosseum” za porcję sandacza biorą trzynaście (…), a u nas pięć pięćdziesiąt! Poza tym sandacz w „Colosseum” ma zawsze przynajmniej ze trzy dni, a poza tym nikt ci nie zagwarantuje, że nie dostaniesz w „Colosseum” kiścią winogron po mordzie od jakiegoś młodego człowieka, przecież może tam wejść każdy, kto przechodzi akurat pasażem T. O nie, jestem zdecydowanym przeciwnikiem „Colosseum” – grzmiał na cały bulwar smakosz A. – Nawet nie próbuj mnie namawiać, F.!
- Ja cię nie namawiam – piszczał F. – Można zjeść kolację w domu.
- No wiecie państwo – basował A. – wyobrażam sobie twoją żonę przyrządzającą w rondelku we wspólnej kuchni sandacza au naturel! Chi-chi-chi!... Au revoir! – i A. podśpiewując ruszył ku werandzie pod markizą.
23. A w sytuacjach skrajnych nawet powodem (choć bywa, że prenatalnym) międzynarodowego skandalu:
Dostaliśmy kiedyś zaproszenie do poselstwa sowieckiego, miało się odbyć przyjęcie na cześć pisarza sowieckiego, który tu zjechał. Diabli mi nadali myśl, żeby i ją wziąć ze sobą, żonę moją. Ano, wystroiła się i poszliśmy. Z początku było wszystko dobrze, ale w pewnej chwili wydało jej się, że kawior jest śmierdzący. I narobiła tak potwornej awantury, że miałem zamiar po tym wszystkim strzelić sobie w łeb. Powiadam wam, że skandal, jaki tam zrobiła, przechodzi ludzkie pojęcie. Pyrgnęła całą salaterką tego kawioru o ziemię, obryzgując gorsy zebranych tam dygnitarzy, po czym nawymyślała sekretarzowi poselstwa w najokropniejszym rosyjskim języku – ach, Boże, jak ona podle mówiła po rosyjsku – i wyszła, klnąc na czym świat stoi. Nie wróciłem już do domu, tylko z drogi napisałem list (wyjechałem do Wilna), że nie chcę jej znać więcej. Kiedy wróciłem, zaczęły się płacze i prośby, ale byłem tak wściekły, że przepędziłem babę na cztery wiatry i wreszcie mam spokój.
24. Ryba potrafi też być podstępna:
Torby podróżne i walizy już ułożono, a S.W. i stajenny silą się wepchać ogromnego szczupaka do kosza, który ten potwór kilkakrotnie przewyższa swymi rozmiarami. Kosz jest pięknie wymoszczony słomą; ustawiono go na pół tuzinie baryłek z ostrygami (wszystko to stanowi własność pana P.), które umieszczono rzędem na dnie kielni. Twarz filozofa wyrażała żywe zajęcie, tymczasem S. i stajenny wpychają szczupaka, najpierw głową, potem ogonem, potem płetwami, potem brzuchem, potem wzdłuż, potem wszerz, czemu nieugięty zwierz opiera się, jak może. Wreszcie stajennemu udaje się przypadkiem włożyć szczupaka w sam środek kosza, potem szczupak znika, a razem z nim głowa i ramiona stajennego, który, nie spodziewając się po szczupaku takiej ustępliwości, stracił nagle równowagę ku wielkiemu zadowoleniu służących hotelowych i gapiów.
25. I może wtrącić nas w alkoholizm:
Oto drzwi skrzypią. Na progu dorsz stoi.
Tak, naturalnie, chce pić. W imię Boga
trzeba zaprosić przechodnia do stołu.
I drogę mu pokazać. Kręta jest ta droga.
Ryba w oddali jest mała jak kropla.
Lecz druga ryba, kropka
w kropkę jak tamta, drzwi pyszczkiem uchyla.
(Kubek w kubek podobny jest do dorsza dorsz.)
I przez noc całą drzwi skrzypią co chwila.
26. Lub kategorycznie stanąć nam okoniem:
- Nic mi się dziś nie udaje - powiedział. - Jestem dziś do kitu. Stworzyłem dubleta, wyszła mi jakaś denna fujara. Wszystko mu z rąk leciało, siadł na umklajderze, zupełne dno... Trzasnąłem go w łeb i odbiłem sobie łapę... Okoń też zdycha systematycznie.
Podszedłem bliżej i zajrzałem do wanienki.
- Co mu jest?
- A czy ja wiem...
- Skąd go wziąłeś?
- Z rynku.
Podniosłem okonia za ogon.
- Czego ty chcesz? Zwyczajna śnięta ryba.
- Idiota - powiedział Witek. - Przecież to żywa woda.
- Aha-a - zastanawiałem się, co by mu poradzić. Miałem nader mgliste pojęcie o mechanizmie działania żywej wody. (…)
Znów wsadził rękę w głąb kanapy i znów coś w niej prze¬kręcił. Okoń ożył.
- Widzisz? Jak daję maksymalne napięcie, to wszystko w po¬rządku.
- Egzemplarz... nieodpowiedni - rzuciłem na chybił trafił. Witek wyjął rękę z kanapy i wlepił we mnie oczy.
- Egzemplarz... - powtórzył. - Nieodpowiedni... - Do złudzenia przypominał teraz dubleta. - Egzemplarz egzemplarzowi lupus est...
- Poza tym na pewno mrożony - dodałem nabrawszy śmiałości. Witek nie słuchał.
- Skąd by tu wytrzasnąć rybę? - rzekł rozglądając się i klepiąc po kieszeniach. - Rybeńki potrzebuję...
27. Niektóre ryby posuwają się w oporze wręcz do gestów desperackich:
Nazajutrz dozorca zauważył dwie martwe i sztywne dygotki pływające po powierzchni wody. Udawałyśmy nieżywe ryby bardzo dobrze, muszę to sama przyznać. Dozorca sprowadził natychmiast starych, brodatych panów w okularach. Załamali z przerażenia ręce, wyjęli nas troskliwie z wody i ułożyli na mokrej chustce. Było to najgorsze ze wszystkiego. Ryba wyjęta z wody musi otwierać i zamykać pyszczek, aby móc oddychać. Ale i tak nie może długo wytrzymać, a my tymczasem musiałyśmy leżeć cały czas sztywno jak kije i leciutko oddychać przez półzamknięte wargi.
Starzy panowie dotykali nas, kłuli, szczypali; myślałam, że nigdy nie przestaną. Potem, kiedy na chwilę odwrócili się od nas, przysunął się jakiś nędzny kot do stołu i o mało nas nie pożarł. Na szczęście w tej chwili starzy panowie odwrócili się znowu i odpędzili kota, a my przynajmniej zdążyłyśmy przez ten czas zaczerpnąć kilka razy powietrza, co uratowało nas od uduszenia. Chciałam szepnąć Klippie, że powinna być dzielna i wytrwała, ale i tego nie mogłam zrobić, gdyż, jak wiadomo, nie można usłyszeć głosu ryb, o ile się nie jest pod wodą. I właśnie w chwili gdyśmy chciały już zaprzestać udawania i pokazać, że żyjemy, jeden ze starych panów potrząsnął ze smutkiem głową i wyniósł nas z budynku.
„Dobrze – pomyślałam – teraz poznamy swój los: wolność albo śmietnik.”
28. Czy wręcz zbiorowego samobójstwa:
- Kolki! Chodźcie! Ile tego!
To, co zobaczyliśmy, przekraczało możliwość rozumienia zbrodniczych zdolności natury. Tysiące kolek pływających do góry brzuchami poruszało się w leniwym rytmie fal, tworząc kilkumetrowej szerokości pas martwych tułowi. Wystarczyło wsadzić rękę do wody, by przyczepione do skóry łuski migotały niczym pancerz, ale to nie było przyjemne uczucie. Zamiast kąpieli mieliśmy rybną zupę, w którą można było napluć z obrzydzenia.
Ale to był, jak się okazało, dopiero początek. Przez następne dni zupa gęstniała, stając się cuchnącą i lepką mazią. W pożarze czerwca zewłoki gniły, pęczniejąc jak nadymane rybie pęcherze, a smród rozkładu czuć było nawet w okolicach tramwajowej pętli. Plaże pustoszały gwałtownie, martwych kolek zdawało się przybywać, a nasza rozpacz nie znała granic.
29. Może jednak i rybom coś się od nas należy:
Noc bardzo ciemna, ani księżyca, ani gwiazd. Starałam się iść środkiem pokładu – w dzień straszyły mnie obrzydliwe gęby rekinów – zamiast oczu miały małe rybki, które je pilotowały. Wiedziałam, że mieszkam na niższym pokładzie, ale bij zabij nie mogłam sobie przypomnieć, w której stronie. Z tyłu pijackie śmiechy, śpiewy i wrzaski. Statek skacze jak korek na wodzie. Trzymam się brezentu, którym są pokryte jakieś skrzynie czy maszyny. O Boże, jeszcze nigdy od czasu wojny tak daleko nie zabłądziłam we wrogi świat. Rekiny za burtą, pijany statek, pijany kapitan… Nieźle witam Nowy Rok. Och! Byle trafić do swojego szpitalika. (…)
Boże! napotkać jakiegoś człowieka! Znowu chlust. Jeśli tak dalej pójdzie, to musi mnie zmyć z pokładu – paszcze rekinów wokół statku – ale by miały niezłą zakąskę, dobrze podjadłyby sobie na Sylwestra – duża bo jestem, gruba bo jestem, na pewno smaczniejsza niż te czarne wrzecionowate ryby, od których aż się roi w zatoce. Tak, właściwie można by było to nazwać wyrównaniem rachunku. Tyle ryb zjadłam w ciągu mego życia, że słuszne byłoby, żeby w końcu one mnie zjadły.
30. I niektóre ryby na pewno zgodziłyby się z tą opinią:
I zdarzyło się, że Wieloryb stanął dęba na swym ogonie i odezwał się:
- Jestem głodny.
Mała zaś Płotka rzekła swym cichutkim głosikiem, jakim zwykły mówić płotki:
- Szlachetny i dostojny Wielorybie, czyś kosztował kiedy Człowieka?
- Nie – odrzekł Wieloryb. – A jakże on smakuje?
- Nieźle – powiedziała malutka Płotka. – Nieźle, ale mdli.
Życzę udanych połowów!
================================
Dodane 21 kwietnia 2011:
Tytuły utworów, z których pochodzą konkursowe fragmenty, znajdziesz tutaj:
Rozwiązanie konkursu