Biblijna love story
"To nowe stworzenie z długimi włosami, co rusz wchodzi mi w drogę"*. Tak zaczyna się dziennik pierwszego, według wiary chrześcijańskiej, człowieka. "Nowe stworzenie" to oczywiście jego brakujące żebro - Ewa. Oto między dwójką bohaterów rozgrywa się historia znana i reinterpretowana od zawsze, czy to w formach literackich, czy malarskich. Czym właściwie jest ta interpretacja w wykonaniu angielskiego humorysty?
Czy to jest kolejna odsłona religijna? Tematyka na to mogłaby wskazywać. Jednak Twain daleki jest od niedzielnego kaznodziejstwa czy bigoterii. Pod jego piórem suchy i oszczędny przekaz mojżeszowy o dziejach pierwszych rodziców nabiera kształtów i kolorów. Dzięki temu można lepiej się wczuć w sytuację pierwszych rodziców, a nawet się z nimi zidentyfikować.
Czy aby to było celem Twaina? Czy kredki jego słów tylko wypełniły kolorem starotestamentowe kontury? Przecież wąż - który w pierwowzorze ma znaczenie kolosalne - zostaje zepchnięty na margines tej opowieści, postać Boga też ulega degradacji - Stwórca musi zadowolić się pojedynczą wzmianką. Natomiast kluczowe wydarzenie, jakim jest zerwanie owocu z feralnego drzewa, odbywa się jakby mimochodem. Zatem może pod płaszczem religii kryje się coś więcej?
Może Bóg, wąż, nawet cała historia, dla której scenerią stał się utracony Raj, w gruncie rzeczy nie ma znaczenia dla tej powiastki? Twain skupia się przede wszystkim na dwóch tytułowych postaciach. Czy dałoby się zatem zaryzykować stwierdzenie, że to książka o człowieku?
Dwoje ludzi znalazło się na jednej planecie w kompletnej pustce i niewiedzy. Poznają niegroźny, ciekawy świat, poznają siebie nawzajem. Niemniej karty ich dzienników mówią o ich autorach więcej, niż sami by się pewnie dowiedzieli. I tutaj książeczka Twaina staje się wyborną satyrą na ludzkie przywary.
Twain portretuje Adama i Ewę, czy też Mężczyznę i Kobietę, głównie przez ich wady. Literacki pędzel kieruje w stronę stereotypów. Adam cechuje się egoizmem, przekonany o własnej inteligencji stara się prowadzić pseudonaukowe badania. Czuje się dumny, umiejscowiony ponad światem mu danym. Nawet Ewę traktuje jak nowy okaz, nie inaczej zresztą ich dzieci - dużo stron swych zapisków poświęca na rozważanie, czy Kain jest niedźwiedziem, czy może papugą. I jak tu się dziwić Ewie, że w gruncie rzeczy uważa go za uroczego głupca?
No i temu właśnie Adamowi "babę zesłał Bóg", jak śpiewa Renata Przemyk. A co to za baba? Natrętna, ciekawska, z wiecznie otwartymi ustami, próżna i skora do działań albo bezcelowych, albo burzących rajski porządek. Gdyby Adam znał to porzekadło, z pewnością stwierdziłby: "gdzie diabeł nie może, tam babę pośle".
Trzeba jednak oddać sprawiedliwość obojgu. To Adam - pomimo swego tchórzostwa - wybiera się na polowanie. To on również buduje szałas. A w końcu dokonuje chyba najważniejszego (jeśli nie jedynego) odkrycia w swoim naukowym zapędzie - dostrzega w Kobiecie piękno. A Ewa? Chociaż gada, często są to refleksje, na które próżno czekać u jej partnera, natręctwo zaś jest najczęściej zwyczajną troską i opiekuńczością.
To właśnie konfrontacja dwóch ułomnych i - śmiało można stwierdzić - zadufanych w sobie ludzi jest źródłem komizmu w tej opowieści. Każde z nich jest przekonane, iż czyta w myślach tej drugiej osoby, iż widzi w jej oczach podziw i uwielbienie... Cóż, kolejne karty odsłaniają zawsze drugą stronę medalu. A nam - Czytelnikom - pozostaje się z tego śmiać do łez.
Jednak chyba najważniejszą kwestią w powieści Twaina pozostaje rodząca się prawdziwa miłość. Nie łudźmy się, tyle już o niej napisano! Choć to uczucie tak wyjątkowe - zadziwiające, że jest ustawicznie przeżywane przez miliardy par w literaturze. A dzięki usytuowaniu dziejów miłości w biblijnym raju - love story Adama i Ewy jest jakby pierwotna, nie ma w niej żadnych naleciałości. Są nieskalani światem. To dopiero współczesny Adam będzie siedział z piwem i gazetą przed telewizorem. To współczesna Ewa będzie z niepokojem liczyła kalorie.
I może właśnie ta niewinność stanowi o niezwykłej sile ich miłości. Bo to oni kochali najpierw. I to oni odkryli pierwszy raz tę prawdę, że raj nie jest tam, gdzie Bóg, wąż i feralne drzewo - ale tam, gdzie osoba, którą się kocha. Choćby to miało być i samo piekło, pod wpływem miłości nabierze cech nieba.
Co można mieć za złe Twainowi? Na pewno rozmiar jego książki, bo koncepcja sama w sobie mogła zrodzić pokaźne tomisko. Bardziej odpowiednim tytułem byłoby raczej: "Strzępki pamiętników Adama i Ewy". Mimo całej jej wielopłaszczyznowości, po lekturze pozostaje się z uczuciem niedosytu. Również konstrukcja pozostawia nieco do życzenia - zdaje się, że pamiętniki powinny raczej przeplatać się wzajemnie, co uwydatniłoby humor.
Powieść Twaina na pewno nie jest jednorazową lekturą. Ma również wiele warstw. Można na nią spojrzeć jak na pełen humoresek apokryf (swoją drogą szkoda, że nigdy nie usłyszymy tego dziełka zamiast na przykład kolejnego listu do parafian) lub na satyryczny obraz człowieka i związku. Jest to jednak przede wszystkim historia wielkiej i pięknej miłości. Często zapomina się, że te wszystkie Julie, Izoldy, Heloizy i Emmy Bovary, jak również Tristanowie, Romeowie, Wrońscy i Wokulscy mieli swoich wielkich poprzedników w osobach Adama i Ewy.
---
* Mark Twain, "Pamiętniki Adama i Ewy", tłum. Tomasz Tesznar, wyd. Zielona Sowa, Kraków 2006, str. 9.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.