Dodany: 18.02.2014 14:58|Autor: Xaderin

Polaku, spójrz na siebie!


Liczne zachwyty nad debiutem Ziemowita Szczerka, ogromna liczba pozytywnych recenzji, a przede wszystkim Paszport "Polityki" w kategorii "Literatura", zmusiły i mnie do sięgnięcia po niego.

"Przyjdzie Mordor i nas zje, czyli tajna historia Słowian" to rzecz niezwykła z kilku powodów. Po pierwsze, autor łamie zastaną, dość mocno wyeksploatowaną formę tradycyjnego reportażu. W jej miejsce proponuje nam interesującą i wciągającą, niespotykaną w polskich warunkach hybrydę gatunkową, łączącą cechy klasycznego reportażu z Ukrainy i beletrystyki, utrzymaną w stylu gonzo (jest to subiektywny zapis realnych wydarzeń wymieszanych z fikcją; piewcą i czołowym przedstawicielem gonzo był dziennikarz amerykański Hunter S. Thompson).

Narrator, Łukasz Ponczyński, zawsze jest w centrum opisywanych wydarzeń – bez względu na możliwe konsekwencje. Ulega zatarciu granica między fikcją literacką a prawdziwymi zdarzeniami, z jakimi Szczerek mógł spotkać się w trakcie swoich podróży po Ukrainie (czy rzeczywiście można nabyć marihuanę od komuny punków rezydującej w grobowcach magnackich na Cmentarzu Łyczakowskim?). Mamy do czynienia z pełną subiektywizacją przekazu.

Po drugie, specyficzny język, mnie przypominający twórczość prozatorską Ukraińca Serhija Żadana – potoczny, dosadny, pełen wulgaryzmów, wręcz karczemny. To bardzo udany zabieg stylistyczny, dzięki któremu wymowa "Mordoru" jest bardziej "ludzka", mocniej nas dotyka, pozostawia z niepokojącym wrażeniem, że książka jest skierowana do każdego osobiście. Po trzecie zaś – sama zawartość. To ona przyciągnęła uwagę krytyków, bowiem czegoś takiego w polskiej literaturze o Kresach, w której dominuje sentymentalizm, jeszcze nie było.

Mianowicie Ziemowit Szczerek bezwzględnie rozprawia się z krzywdzącymi stereotypami narodowymi (typowy Rusek lubi wypić zawsze i wszędzie, o każdej porze), z wciąż żywym w narodzie mitem polskich Kresów, z tym naszym kolonialnym spojrzeniem na Ukrainę Zachodnią włącznie. Na przykład problem Lwowa – polski mit jego utraty jest tak silny, iż dla wielu byłoby najlepiej, gdyby dawna stolica Galicji po prostu przestała istnieć. Jednak Łukasza Ponczyńskiego i całą grupę tzw. "plecakowców" (ludzi wyjeżdżających na Wschód w poszukiwaniu przygody) Lwów ujmuje właśnie swoją pozorną obcością. Zapewne nie wywoływałby dziś takich emocji, gdyby Stalinowi zadrżała ręka przy wyznaczaniu granic. Stanowiłby wówczas kolejne galicyjskie miasto na polskich ziemiach. Jednak wszystko to, co nie znajduje się w Polsce, od zawsze budzi większe zainteresowanie podróżujących.

Pytania o powody, cele tak licznych i częstych wędrówek Polaków po Ukrainie przewijają się przez całą powieść. Zadają je Łukaszowi zarówno nowo poznani Ukraińcy, jak i przedstawiciele innych nacji, między innymi Niemcy, którzy – wedle lwowianina Tarasa – od zawsze stanowili pierwszorzędny wzór do naśladowania dla wszystkich narodów słowiańskich. Jednak czy Polacy podróżujący po Ukrainie mogą uczciwie uważać siebie za pełnoprawnych przedstawicieli cywilizacji Zachodu? Przecież nasza rzeczywistość jest podobna właśnie do wschodniosłowiańskiej, a wcale nie do tej niemieckiej, zachodnioeuropejskiej, na co zwraca Ponczyńskiemu uwagę Niemka Heike. Dlaczego więc z takim podnieceniem chłoniemy te ukraińskie realia? Narrator wstydzi się udzielić precyzyjnej odpowiedzi, przyznać, iż celem jest proste dowartościowywanie się kosztem kraju, w którym wszystko to, czego najchętniej pozbylibyśmy się z Polski, zachowało się w większym natężeniu. U wschodniego sąsiada możemy się tym swobodnie napawać, albowiem kilkadziesiąt lat Ukrainy w Związku Radzieckim bardzo wyraźnie odcisnęło swe piętno na tamtejszej rzeczywistości. Tę przykrą prawdę można wyczytać z jego pisanych na zamówienie dla żądnych "hardkoru" Polaków tekstów w tonie gonzo, tworzonych, co ważne, pod pseudonimem, gdyż inaczej Łukasz znalazłby się w Polsce na cenzurowanym.

Zresztą Ponczyński przyznaje w jednej z wielu dygresji, że sam również wybierał się na Ukrainę w poszukiwaniu "hardkoru". Tak samo przyprawiał jej gębę. Jednocześnie drażnią go podobne zachwyty Kanadyjczyka nad szczęśliwym polskim społeczeństwem, nietkniętym cywilizacją. Obcokrajowiec utożsamia Polskę z autentyczną "agrarną idyllą" i jest identycznie zafascynowany naszym zacofaniem, jak tabuny Polaków wyruszających na Wschód – ukraińskim.

"Przyjdzie Mordor i nas zje, czyli tajna historia Słowian" jest książką gorzką. Ziemowit Szczerek brutalnie miażdży w niej polską pychę wobec naszych wschodnich sąsiadów. Daje nam bardzo ważną lekcję. Otóż my, Słowianie, powinniśmy mieć do siebie nawzajem szacunek. Wszyscy zostaliśmy ulepieni z jednej gliny, więc dowartościowywanie się kosztem państw wyzyskiwanych i źle urządzonych nie ma żadnego sensu, jeśli nas samych irytują opinie o Polsce pysznych Europejczyków z Zachodu. Chciałoby się wierzyć, że po tej lekturze podróże w Schadenfreude odejdą na zawsze w niepamięć.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 5079
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 3
Użytkownik: tynulec 19.02.2014 16:52 napisał(a):
Odpowiedź na: Liczne zachwyty nad debiu... | Xaderin
Świetna recenzja! Dokładnie tak odebrałam tę książkę.
Użytkownik: Klosterkeller 02.03.2014 09:55 napisał(a):
Odpowiedź na: Liczne zachwyty nad debiu... | Xaderin
Według mnie recenzja jest lepsza od książki.
Użytkownik: Leszek1984 18.05.2014 19:02 napisał(a):
Odpowiedź na: Liczne zachwyty nad debiu... | Xaderin
Po przeczytaniu obu recenzji i komentarzy przedmówców, za lekturę "Przyjdzie mordor i nas zje, czyli tajna historia Słowian" zabrałem się z mieszanymi uczuciami i jak się okazało, moje obawy nie były bezpodstawne. Omawiana książka to typowy produkcyjniak pisany pod z góry założoną tezę, czego autor nawet nie próbuje ukrywać a nawet oficjalnie ogłasza (rozdział Gonzo - "zawodowo zacząłem zajmować się ściemnianiem. Łganiem. Bardziej fachowo sprawę ujmując – utrwalaniem stereotypów narodowych. Najczęściej paskudnych. Opłaca się. ... Wystarczyło, bym napisał kilka tekstów na temat Ukrainy ... a już miałem zlecenia."). Szkoda tylko, że autor w swojej szczerości nie idzie dalej i nie ujawnia zleceniodawców. Co więcej teza, którą ta książka ma udowodnić jest co najmniej w 99,75 procentach fałszywa, czego twórca ma pełną świadomość. Dlaczego 99,75%? Sięgając od udostępnionych statystyk (http://www.intur.com.pl/polacy.php?o=1&t1=13) łatwo zauważyć, że ilość osób rocznie podróżujących na Ukrainę wynosi średnio 200000 co stanowi 0,5% całej populacji Polski. Ponadto wśród tych osób mniej niż połowa podróżuje w celach turystyczno-wypoczynkowych, a tylko oni mogliby być odzwierciedleniem postaci przedstawionych w książce. Zatem domniemane sytuacje obejmują co najwyżej 0,25% wszystkich Polaków a więc statystyczny margines, więc próba wtłoczenia w opisywane ramy całego społeczeństwa jest totalnym nadużyciem. Kolejnym elementem, który budzi sprzeciw jest język. Słowa obelżywe, brutalne używane w twórczości innych pisarzy mają na celu ukazanie i podkreślenie specyficznego środowiska w jakim osadzona jest fabuła powieści. W tej książce jest inaczej. Wulgarny, odrażający i chamski przekaz służy wyłącznie splugawieniu, wtłoczeniu opisywanego
otoczenia i postaci w błoto i gnój w którym nurza się alter ego autora - Łukasz Ponczyński.
Podsumowując lekkość i łatwość pisania nie zawsze przekłada się na jakość, czego wymownym przykładem jest ta książka. Zatem o ile uprzednio starałem się oceniać jedynie dobre książki to tym razem muszę zrobić wyjątek. Według mojej oceny "Przyjdzie mordor i nas zje, czyli tajna historia Słowian" zasługuje wyłącznie na zero.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: