Dodany: 16.02.2014 20:17|Autor: dot59
Dwa księżyce - dwie rzeczywistości
Po raz kolejny się przekonałam, że w poszukiwaniu wartościowych lektur opłaca się zaglądać nie tylko na półki z najnowszymi bestsellerami. Tam często pchają się w oczy tylko erotyczne bzdety i thrillery spiskowe, a tymczasem dobra literatura spoczywa sobie spokojnie gdzieś w zakamarkach miejskich bibliotek i domowych biblioteczek, wyciągana raz na kilka albo i kilkanaście lat. Bo stara. Bo w nieciekawej okładce. Bo wydana w PRL-u. Bo jakąś książkę danego pisarza wepchano do zestawu lektur szkolnych, zniechęcając potencjalnych czytelników do twórczości człowieka, który kojarzy im się z sakramentalnym „co autor chciał powiedzieć?”. Bo nie ma się w swoim otoczeniu nikogo, kto mógłby zachęcić: „spróbuj, warto!”.
Biblionetka ma to do siebie, że zawsze się ktoś taki znajdzie, ba, jeszcze stosowne dzieło zapakuje do torby, przywiezie, podsunie pod nos. Tak jak mnie podsunął „Dwa księżyce”.
Kilkunastu lat brakuje do setnej rocznicy pierwszego wydania, a ja się czuję tak, jakbym tam była – w miejscu, którego nie znam, w czasie, którego nie pamiętali nawet moi rodzice. Jakbym widziała na własne oczy ślepego Michała, „który nie widząc, OGLĄDA”[1], oprowadzającego warszawskiego malarza po kazimierskich „drogach i wąwozach”[2]. Chudą Rachelę, córkę „tragarza bez numeru”[3], Moszka Ruchlingiera, pozującą innemu artyście do obrazu dziewczyny zbierającej słoneczny blask z rynsztoka. Szymona, próbującego oczarować mizerną aktoreczkę egzotycznym strojem. Martę, która zmienia imię „na imię Sylwia, które podobno lepiej harmonizowało z tym typem kobiety”[4]. Kupca żelaznego Mistiga, skaczącego koło pani ministrowej… zgoła nie w tym celu, o jaki go podejrzewamy. Śpiewaczkę Florę, spędzającą całe godziny na dobieraniu strojów odpowiednich do okazji. „Robociarską kobietę”[5] Ludwisiową, której marzeniem nie są nowe suknie ani nawet dzień bez cięgów sprawianych przez męża pijaka, lecz… „własny ceber – można mydliny ciułać, każde dobro się przyda”[6]. Starego Szulima, który musi „na tej krypie pychować”[7], żeby utrzymać chorą żonę i synową z wnukami. Anielcię i Staśka, których „nikt nie szanował w miasteczku”[8], bo… Stasiek szanował żonę, zamiast „za pysk babę i lać, i lać, gdzie popadnie”[9]. Malwinę, która „najgoręcej służyła”[10] ukochanemu ogrodowi, zapominając o wszystkim innym, co do życia potrzebne. I tyle innych postaci, czasem ledwie w paru zdaniach przedstawionych, a tak żywych, tak wyrazistych, jakby je utrwalono na kolorowej taśmie filmowej. I ruiny zamku, i piaszczyste łachy na Wiśle, „rudery (…) dziurawe w dzień, świszczące od przeciągów, kruche od zgnilizny w nocy”[11], „rynek, gdzie w dziurawym półkoszku gniotą się jajka (…) oraz osełki masła”[12], ogrody tryskające barwami georginii, heliantusów, róż i nasturcji, mieszające się zapachy nawozu, dymu fajkowego i dojrzewających malin, gotowanych kartofli, mydlin i macierzanki. I oczywiście dwa księżyce (nie popełnię chyba wielkiej niedyskrecji, zdradzając, że metaforyczne, odzwierciedlające dwie różne rzeczywistości: tę „miejscowych”, w której na pierwszym planie jest walka o byt, a dopiero gdzieś daleko – jeśli w ogóle – wszelkie wartości niewymierne, i tę „letników”, zogniskowaną na doznaniach estetycznych i przeżyciach duchowych).
Piękna, kunsztowna proza. Jakżeby się chciało, żeby choć co dziesiąta ukazująca się na rynku książka była napisana tak dopracowanym stylem, tak bogatym i elastycznym (tzn. dopasowanym do opisywanej materii) językiem, a do tego wydana choćby w zgrzebnej kartonowej okładce, ale za to bez niedoróbek i błędów!
---
[1] Maria Kuncewiczowa, „Dwa księżyce”, Wydawnictwo Lubelskie, 1989, s. 52.
[2] Tamże, s. 50.
[3] Tamże, s. 76.
[4] Tamże, s. 148.
[5] Tamże, s. 58.
[6] Tamże.
[7] Tamże, s. 136.
[8] Tamże, s. 123.
[9] Tamże.
[10] Tamże, s. 175.
[11] Tamże, s. 222.
[12] Tamże, s. 225.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.