Dodany: 09.02.2014 23:15|Autor: olina

Redakcja BiblioNETki poleca!

Książka: Co z tym światem?
Arendt-Dziurdzikowska Renata, Eichelberger Wojciech

2 osoby polecają ten tekst.

Co (nie tak) z tym światem?


Podaję odpowiedź bez kupowania samogłosek: WSZYSTKO. Gospodarka rabunkowa, ekologia na pokaz, powszechność depresji i samotności, zanik wartości, kłopoty młodzieży, nadużywanie ciała – od alkoholizmu aż po prostytucję, brak zrozumienia dla innych, manipulowanie genami. Wojciech Eichelberger w kolejnej już rozmowie z Renatą Dziurdzikowską podejmuje temat konfliktów, trosk i dylematów współczesnego świata, tym razem częściej wypowiadając się jako buddysta, szukający równowagi i pokoju, niż psychoterapeuta.

Jak rozgrymaszone dzieci marnotrawimy to, co dostajemy od Wszechświata. Uznajemy za święte budynki świątyń stawiane przez ludzi, a nie szanujemy lasów, gór, rzek czy siebie nawzajem, kiedy cała przyroda, której jesteśmy częścią, to dzieło Istoty Wyższej. Zamykamy się w czterech ścianach, stroniąc od ludzi i od natury, stajemy się nieszczęśliwi. Sprzedaż leków przeciwdepresyjnych przerażająco rośnie. Jasne - są pacjenci z fizjologicznie niskim poziomem serotoniny, ale depresja endogenna zdarza się wielokrotnie rzadziej aniżeli depresja psychogenna. Czy refundacja psychoterapii dla rzesz zagubionych i zrozpaczonych nie miałaby lepszego skutku niż refundacja ton leków psychoaktywnych? Oczywiście przez krótki czas po traumatycznych przejściach leczenie farmakologiczne ma uzasadnienie - pacjent musi się wyspać czy funkcjonować bez lęku - ale innej pomocy wymagają ludzie pokrzywdzeni w dzieciństwie czy dorosłe ofiary przemocy.

A przemoc zaczyna się już w szkole, gdzie młodzież musi martwić się o swoje bezpieczeństwo lub autonomię. Jeśli zapracowani rodzice liczą, że szkoła wychowa dzieci, to one bez solidnego emocjonalnego fundamentu stają się podatne na całe zło, jakie może im się przytrafić. Cierpimy na brak autorytetów. Eichelberger uważa, że nauczyciele są kiepsko wynagradzani. „Tam gdzie ludzie pracują z pasją, wizją i radością (…), powinno płynąć więcej pieniędzy. (…) Naprawianie świata wymaga dużych, mądrze inwestowanych pieniędzy”[1]. Spytajmy dowolną osobę, kto był jej mistrzem. Potrafimy wymienić przynajmniej jednego mentora, kogoś, kto bezinteresownie nauczył nas myśleć, pracować, odkrywać świat. Jeśli ktoś twierdzi, że nikt mu w życiu nie pomógł i nikomu nic nie zawdzięcza, to albo jest niebywale zarozumiały, albo miał niesamowitego pecha. Gdzie młodzież ma szukać mistrzów? Łatwiej o idoli, wybijających się z tłumu, by pławić się w sławie i bogactwie. Jeśli też o tym marzymy, to ciekawią nas „pudelki”, „babole”, plotki o celebrytach. Autor konstatuje: pieniądze zdobyte inaczej niż uczciwą pracą obracają się przeciw nam. Gwiazdorom, politykom, dorobkiewiczom przecież ciągle mało. Czy to takich ludzi mają podziwiać nastolatki?

Powrót religii do szkół miał pomóc w wychowaniu. „Religia nie powinna być oferowana młodzieży na zasadzie przymusowego, zbiorowego żywienia cienką zupką. To powinien być ekskluzywny klub, do którego trudno się dostać. Wtedy dopiero budziłaby zainteresowanie i należny szacunek”[2]. Aby kogoś pokochać, potrzeba zachwytu. Gdy ktoś nas zachwyca, sami chcemy go poznać i z nim być. Musimy znaleźć w sobie odwagę, by móc się do tego kogoś zbliżyć. Powtarzanie pod przymusem katechizmu nie zbliża do Boga.

Duchowość pozwala przekroczyć egocentryczny punkt widzenia świata. A my co? Wikłamy się w wojny religijne, oparte „na aroganckim poczuciu racji i wyższości, na chciwości i nienawiści. Religijność zamienia się wtedy w swoje przeciwieństwo, staje się żyzną glebą dla naszych najcięższych grzechów: dla szowinizmu, fanatyzmu, kłamstwa, pychy i hipokryzji. Uniesieni fanatycznym szaleństwem w imię Boga robimy coś, co jest całkowitym zaprzeczeniem jego istoty”[3]. Spierając się o wyznanie, kłócimy się tak naprawdę o to, kto ma lepszy wehikuł. Cel podróży będzie ten sam dla chrześcijan, buddystów, muzułmanów czy ateistów. „Potrzeba posiadania, przynależności, wyróżniania się, bycia kimś lepszym od innych jest tak wielka, że religia staje się kolejnym boiskiem, na którym chcemy naszą wyższość udowodnić”[4]. Im mniej słów, koncepcji i ideologii, tym więcej miejsca na MIŁOŚĆ.

Eichelberger z przejęciem opowiada o wegetarianizmie. „Małe dzieci odruchowo kochają zwierzęta. Ich miłość do zwierząt i poczucie braterstwa z nimi jest oczywistością; pies, kot, koń, ptak, robaczek czy padalec – wszystko jedno. (…) Mniej więcej w trzecim roku życia nasz spontaniczny romans z przyrodą dla wielu z nas się kończy. (…) Dziecko nie wie, skąd się wziął (…) »kawałek cielaczka« albo »nóżka kurczaczka«. (…) pojawia się alarmujące pytanie: czy to znaczy, że kurczaczek lub cielaczek został zabity? Ale w odpowiedzi słyszy, że został zabity inny kurczaczek, nie ten, którego kocha - więc nie ma się co martwić”[5]. Owszem, są sytuacje, kiedy bez mięsa nie da się przeżyć. Indianie czy Tybetańczycy często nie mają dostępu do innego pożywienia, ale jedząc mięso, doceniają wielką ofiarę życia. „Podobnie myślą i czują wszyscy wrażliwi ludzie, niezależnie od tego, czym się odżywiają i jaką wyznają religię. Szacunek do jedzenia, uznawanie go za wielki dar był jeszcze niedawno powszechny również w naszej kulturze. Teraz w czasach obfitości wygląda to zupełnie inaczej (…) Nadmiar jedzenia i brak świadomości tego, jak wiele pracy i poświęcenia wiąże się z jego wytworzeniem, znieczulają nas, rozpaskudzają i coraz głębiej wpędzają w arogancką pychę”[6].

Psycholog omawia wnikliwie kompulsywne objadanie się oraz inne sposoby nadużywania ciała: popadamy w nałogi, narkomanię, pracoholizm, w skrajną ascezę, w anoreksję, w seksoholizm. Szafujemy ciałem, nie dbając o nie. Można obruszać się na rozbierane sesje modelek, ale samo pokazanie nagiego ciała nie musi być uwłaczające. Piękne ciało budzi zachwyt i szacunek. Według Eichelbergera problem zaczyna się. dopiero gdy za pokazywanie swej nagości otrzymujemy uposażenie; dochód ze sprzedaży widoku nagiego ciała powinien być przeznaczony na cele charytatywne. Wszak ciało do nas nie należy – jest darem i nie mamy na nie wpływu. Gdybyśmy taki wpływ mieli, to nie pozwolilibyśmy, by chorowało, starzało się i umierało. Potrafilibyśmy zabronić komórkom namnażać się, siłą woli powstrzymalibyśmy się na stałe od oddychania.

I tak dochodzimy do największej tajemnicy: życia i śmierci. Czy o eutanazji mogą mówić ludzie, którzy nie doświadczyli bólu tak strasznego, że chce się umrzeć? „Cierpienie uszlachetnia” – możliwe, lecz co, jeśli jest ono tak ogromne, że nie czuje się już nic poza nim, gdy świadomość znika w otchłani działania narkotyków uśmierzających ból? „Śmierć następuje wtedy, gdy umiera mózg, czyli gdy ustaje elektryczna funkcja mózgu. Obecnie ludzie są podtrzymywani przy życiu za wszelką cenę, nawet gdy ciało im odpada od kości; gdy są na wpół martwi. To dla nich koszmar. (…) Wtedy przedłużanie życia staje się sztuką dla sztuki, wynikiem ideologicznego zapamiętania lub kaprysem zrozpaczonej rodziny i całkowicie lekceważy godność i wolę osoby umierającej”[7]. Osobę ciężko chorą parę razy w ciągu dnia nachodzi myśl o samobójstwie, „by nie być dla nikogo ciężarem”, ale psycholog zaznacza: to nie w tych przypadkach można rozważać eutanazję.

Autorzy poruszają o wiele więcej trudnych kwestii. Wspaniale czyta się książkę napisaną z dystansem, bez patosu, bez nabzdyczenia. „Co z tym światem?” daje nadzieję, iż możemy zmieniać nasz niedoskonały świat wyłącznie wtedy, gdy zrozumiemy, co robimy nie tak.


---
[1] Wojciech Eichelberger, Renata Dziurdzikowska, „Co z tym światem?”, wyd. IPSI Press, 2008, s. 39.
[2] Tamże, s. 79.
[3] Tamże, s. 111.
[4] Tamże, s. 110.
[5] Tamże, s. 18.
[6] Tamże, s. 25.
[7] Tamże, s. 98.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1510
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: