Młody Sherlock Holmes w epoce Romanowów
Właściwie od pierwszych słów od razu widać, że to książka niezwykła. Owszem, jest to z gruntu powieść kryminalna – ale w zasadniczo zmodyfikowanej konwencji. Akcja klasycznych powieści i opowiadań detektywistycznych Poe’a, Conan Doyle’a, Hammeta, Christie, Simenona, Chandlera, MacDonalda, Alexa, Chmielewskiej itd. zawsze osadzona jest w rzeczywistości współczesnej autorowi. W strukturę takiej powieści z natury rzeczy nie trzeba włączać realiów epoki, ponieważ odbiorca je zna, żyjąc w tych samych realiach. Dla dzisiejszego odbiorcy realia te stały się historyczne w rezultacie naturalnego upływu czasu między napisaniem danej książki w roku np. 1900 a dniem dzisiejszym. Tą drogą nabrały specyficznego smaku, niezamierzonego przez autora.
W „Azazelu”, pierwszej części cyklu powieściowego o przygodach detektywa Erasta Pietrowicza Fandorina, jest to chwyt zamierzony. Cykl powstał w dzisiejszych czasach, więc dla dzisiejszego odbiorcy – ale akcję osadzono w realiach historycznych: w Moskwie roku 1876. Tu mamy zatem do czynienia ze specyficznym wariantem powieści detektywistycznej, który można określić jako historyczną powieść kryminalną, albo – wedle określenia wydawcy – jako kryminał retro. Formuła ta jest znana przede wszystkim z kina, poczynając od „Żądła” z początków mody „retro”, ale w literaturze znacznie mniej rozpowszechniona, a i to dopiero w ostatnich czasach, w dodatku wyraźnie w literaturze sensacyjnej, nie par excellence detektywistycznej, jak „Azazel”. Jednak w filmie, romansie czy nawet kryminale „retro”, owo „retro” to nic więcej, jak tło, klimat, czysto formalny chwyt. Tutaj też bardzo czytelny, choć delikatnie zarysowany, jest akcent nostalgii za ową epoką „cylindrów i parowozów”; wiek XIX to tutaj „piękny wiek XIX”. To jednak nie znaczy, że tę rzeczywistość przedstawiono w sposób naiwny i cukierkowy. W „Azazelu” i całym cyklu, jak rzadko w „retro”, a zdecydowanie nie jak w klasycznej powieści kryminalnej, realia nie stanowią tylko obiektywnego tła dla postaci i wydarzeń, lecz są jednym z „bohaterów” powieści. Wątek kryminalny jako główny i wątki poboczne oczywiście dominują, lecz są wiodące, a nie jedyne, jak w klasycznej literaturze tego typu. Ze świadomego zamiaru autorskiego rzeczywistość historyczna nie tylko dodaje im tu specyficznego smaku i dodatkowej atrakcyjności, ale i wiąże się z działaniem i myśleniem bohaterów. Co ciekawe, autor dba o to, by w nienatrętny sposób podsunąć aluzje do współczesności. Jednak chyba najistotniejsze, że znajomość epoki oraz precyzja jej uchwycenia i zobrazowania stoją tu na poziomie przekraczającym typowe ujęcie tej sfery. Przykładowo: kiedy w zwykłym kryminale bohater jedzie samochodem albo telefonuje, to po prostu jedzie samochodem (ewentualnie fordem, albo rolls roycem) bądź telefonuje. Kiedy telefonuje jeden z bohaterów „Azazela”, to jest to perełka rysunku realiów: nie tylko przypomina nam, że jest to pojedyncza „gorąca linia” (przecież nie było jeszcze sieci z centralami telefonicznymi, bo wynalazku telefonu dokonano właśnie w roku 1876), ale jeszcze wrzeszczy jak opętany (pierwsze telefony rzeczywiście bardzo źle przenosiły głos, mikrofon węglowy skonstruowano później). Ta scena ma też drugie dno. W literackich i filmowych realizacjach „retro” zwykle ogranicza się realia do „klimatu”, zewnętrznej formy, estetyki. W tej książce i tym cyklu nie brak tego, ale tu jest to posunięte dalej, w istotę epoki, nie tylko w formę: tu wyraźnie widać, że wiek XIX był to „wiek pary i elektryczności”, a nie tylko „cylindra i woalki”. Nieprzypadkowo w późniejszych tomach cyklu główny bohater-detektyw będzie inżynierem z wykształcenia, wynalazcą z zamiłowania. M.in. na tym tle rozgrywa się charakterystyczna dla całego cyklu gra z czytelnikiem.
Już wspomniana modyfikacja formuły powieści detektywistycznej przez połączenie jej z formułą powieści historycznej stanowi grę z konwencją gatunku. Na innym poziomie rozgrywa się gra ze schematem bohatera i realiów: James Bond dysponuje „cudownymi” wynalazkami technicznymi specjalnego biura konstrukcyjnego wywiadu, Erast Fandorin i inni bohaterowie analogicznie posługują się „cudownymi” w tamtym czasie wynalazkami techniki XIX wieku, rzeczywistymi w przeciwieństwie do „bondowskich” (aczkolwiek Bond to nie to samo: to literatura sensacyjna, nie kryminalna, gatunki pokrewne, ale nie tożsame). Z naszego XXI-wiecznego punktu widzenia to przedmioty zupełnie zwyczajne, więc poznanie tego smaczku tej literackiej potrawy wymaga niejakiego przestawienia się w odbiorze na tamte realia i ich znaczenie w tamtej rzeczywistości, a nie w rzeczywistości dzisiejszej (przy czym takie „przestawianie się” jest zupełnie niekonieczne dla odbioru samej fabuły). Ale to nie koniec gry z odbiorcą. Dla czytelnika najlepiej znającego epokę podobno w każdej z książek cyklu świadomie zamieszczono jeden szczegół ahistoryczny, niezgodny z ówczesną rzeczywistością (uwaga: jeśli ktoś wykrył ten szczegół w „Azazelu”, proszę dać mi znać, bo w tym tomie nie udało mi się go wychwycić! Proszę o wiadomość na adres: wbrzoskwin@mimk.com.pl).
Z powyższego można by odnieść wrażenie, że „Azazel” to trudna książka dla elity historyków, ale to nieprawda. Prawdą jest tylko, że to książka, w której „elitarny historyk” też znajdzie coś dla siebie. „Azazela” można też czytać jako powieść wyłącznie detektywistyczną, chociaż może w takim trybie odbiór będzie nieco trudniejszy, niż w klasycznym kryminale, ponieważ sfera realiów bardziej rozbudowana, niż w klasycznym kryminale, może rozpraszać przy śledzeniu wątku kryminalnego. Niemniej to trudność pozorna, gdyż wątek kryminalny jest wiodący. „Azazel” to – zgodnie z regułą gatunku – powieść skupiona na akcji; wątek kryminalny nie jest tu drugorzędnym pretekstem do snucia rozbudowanych obserwacji historycznych, filozoficznych, społecznych bądź psychologicznych. Jak się już rzekło, one w treści występują, ale na zasadzie przymieszki uszlachetniającej, a nie na zasadzie równowagi, a tym bardziej nie dominacji. Nie należy zatem żądać od tej książki spełniania funkcji, dla których nie została napisana: to powieść rozrywkowa, nie odbiegająca istotnie od funkcji gatunku. Oczywiście jeśli dany odbiorca lubi kryminały, ale ma awersję do powieści historycznej, albo do wieku XIX, albo do carskiej Rosji, nie jest to książka dla takiego odbiorcy. To kolejna interesująca cecha książki i cyklu.
Znamy kryminał amerykański, angielski, polski itd. Dawniej publikowano też czasem powieści autorów radzieckich, pokrewne ówczesnemu polskiemu tzw. „kryminałowi milicyjnemu”, rozgrywające się w realiach ZSRR, nie warte polecenia (ale znam tylko takie dwie, więc to może być sąd krzywdzący). W „Azazelu” są to realia nie tylko historyczne, ale i rosyjskie, co samo przez się odbiega od realiów „znanych” z innych książek tego typu. Odmienność realiów w książkach radzieckich czy „milicyjnych” na ogół im szkodziła (przecież nieprzypadkowo Joe Alex jako bohater powieściowy działa w Anglii) – tu jest na odwrót. Może i byłoby to szkodliwe dla tej książki, gdyby napisano ją tak, jak owe „milicyjne” kryminały – ale „Azazel” jest napisany z niewątpliwym talentem literackim, w sposób, w którym jw. realia uatrakcyjniają całość. Intryga, rozpoczynająca się od śmierci, w której nie sposób podejrzewać przestępstwa, rozwija się – jak w każdym dobrym kryminale – w nieoczekiwanym kierunku, z obowiązkowymi zaskakującymi zwrotami akcji. Choć trup się ściele, choć główny bohater parę razy o włos nie pada ofiarą, to jednak nie należy uważać, że ta książka to typowa amerykańska chała, w której krew się leje w trakcie i pomiędzy strzelaninami, pościgami, wybuchami, wstawkami komicznymi i pięknymi kobietami, i nic poza tym. Wszystkie te elementy występują w tej książce, ale na poziomie znacznie wyższym niż filmowe Bondy itp. Jest to poziom najlepszych dzieł tego gatunku – jest to literatura rozrywkowa, ale niebanalna. Dlatego raczej nie należy czytać tej książki do poduszki. Kto jej nie rzuci po pierwszych dwudziestu-trzydziestu stronach, ten ma gwarantowane zarwanie nocy do białego rana. Jeśli jednak oderwie się od niej po godzinie czytania, to nie da mu od razu zasnąć pytanie „co będzie dalej?”.
Jak się już rzekło, książki cyklu fandorinowskiego stanowią swego rodzaju grę z konwencjami gatunku. W powieści kryminalnej główny bohater jest standardowo dojrzałym człowiekiem, niezależnie od wieku mniej lub bardziej doświadczonym, zwykle zawodowcem; czy to policjant, prywatny detektyw, czy detektyw-amator, albo – najrzadziej – w ogóle nie amator, lecz człowiek niespodzianie dla siebie postawiony w obliczu zagadki kryminalnej, którą okoliczności każą mu rozwiązać. Tu zaś prawie od początku wiadomo, że będzie inaczej. Prawda, że spotykamy się z Erastem Fandorinem w biurze policyjnym, którego jest pracownikiem – ale zupełnie nowym, bez doświadczenia, właściwie nieco przypadkowym (musiał podjąć jakąś pracę ze względu na sytuację materialną), bardzo młodym, a do tego naiwnym. Krótko mówiąc: nieopierzony szczeniak, z pozoru całkiem nie nadający się do tej roboty. Kiedy rozstajemy się z nim na końcu książki, jest w tym samym, omal maturalnym wieku – ale to już śledczy na stanowisku, mający na koncie sukces detektywistyczny o europejskich skutkach (ale wcale nie jednoznaczny), przedwcześnie posiwiały w przenośni i dosłownie.
Fascynujące i wyjątkowe jest spotkanie z bohaterem powieści kryminalnej, który – w przeciwieństwie do typowego schematu gatunku – dojrzewa w trakcie akcji, kształtuje się jako detektyw i nie tylko detektyw, uczy się (pod czym nie należy rozumieć, że to fabularyzowany podręcznik pt. „Jak zostać detektywem”). Uczy się w praktycznym działaniu, ale zarazem uczy się od prowadzących go mistrzów zawodu (darmo szukać takich postaci w literaturze kryminalnej, to coś z Dumasa). Dzięki temu, i niespodziewanie dla czytelnika, kształtuje się stopniowo uczytelniana (ale nigdy podana wprost) analogia Fandorina jako detektywa (i tylko jako detektywa) względem fundamentalnej postaci literackiej w dziejach tego gatunku: Sherlocka Holmesa (nota bene: są to prawie te same czasy). Widać to wyraźnie np. gdy Fandorin przejmuje od swojego szefa metodę porządkowania zagadnień śledztwa oraz wniosków, formułując lub wyłuskując zasadnicze kwestie. W zupełnie innej formie to jest ta sama metoda, co i postępowanie dedukcyjne Holmesa – a wcześniej Dupina, pierwszego detektywa w dziejach gatunku, niemniej dopiero Holmes posługuje się tą metodą wyraźnie sprecyzowaną i zwerbalizowaną. Każdy czytelnik Conan Doyle’a oczekuje na kluczowy moment, w którym Holmes przechodzi do swoich dedukcji. Tak i tutaj. Od „Azazela” każdy czytelnik Akunina będzie czekać na moment, w którym Fandorin powie „... to raz,.. . to dwa,.. . to trzy,.. . to cztery” (a autor świetnie to wie, i nie omieszka powiedzieć to czytelnikowi, ujawniając oczekiwanie na to samo u innych bohaterów swych powieści).
W następnych tomach autor udowodni, że równie dobrze jak naginać konwencje, potrafi realizować klasyczne formuły: następny tom to powieść sensacyjno-szpiegowska na tle wojennym (dlatego tu można dopatrywać się podobieństwa do Bondów, jednak a rebours: Fandorin nie biega, ściga, strzela: głównie leży w namiocie, co z pewnością rozłożyłoby powieść na obie łopatki, a nie rozkłada, ponieważ to nie on jest wiodącym bohaterem narracji), kolejny opiera się na schemacie rozgrywki w zamkniętej grupie osób w zamkniętym miejscu (jak u Agathy Christie, a zwłaszcza Joe Alexa, lecz tu owo zamknięcie będzie mieć swoją specyfikę i własny charakter, chociaż z pozoru to to samo, co pociąg u Christie i samolot u Alexa), czwarty to kryminał polityczny... Interesująca jest też zabawa w schematy fabularne: o ile „Azazel” to narracja trzecioosobowa z głównym bohaterem jako wiodącym, to w drugim tomie, jak się już rzekło, następuje zmiana bohatera wiodącego, w trzecim występuje narracja wielotorowa, w czwartym dwutorowa na zasadzie „dwie powieści w jednej... Podobnym różnicowaniem chwytów narracyjnych posługiwał się właśnie Conan Doyle, ale rzadziej - i później, a nie od początku kariery swego bohatera; u Akunina to też jest na odwrót...
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.